1 Maja to święto, ale nie święto pracy lecz klęski związków zawodowych. Powinniśmy o tym dniu pamiętać, tak jak pamiętamy o 1-m, czy o 17-m września. Dzień, w którym na życzenie większości Polaków, zrzekliśmy się suwerenności, można nazwać: dniem przegranej bitwy. Bitwę przegraliśmy między innymi dlatego, że mamy kiepskich „żołnierzy”! Ba ci nasi pożal się Boże „obrońcy” są (byli) „wrzodem na”… wiadomym miejscu III RP.
Teraz trochę o „wrzodach” czyli „żołnierzach”! Polska po transformacji ustrojowej nie mogła sobie poradzić z samowolą „żołnierzy” (czytaj) związków zawodowych. Nasze kolejne rządy, rekrutowane często spośród tychże ” żołnierzy”, do dziś by nic z tym problemem nie zrobiły, gdyby nie wyrzeknięcie się suwerenności państwowej.
To jest ten jedyny pozytywny aspekt sprawy utraty niepodległości na rzecz Unii Europejskiej, o którym niezbyt często się mówi. W warunkach demokracji związki zawodowe są nie do pokonania, natomiast w warunkach zamordyzmu jaki panuje w zjednoczonej Europie, jeśli tylko to jest na rękę rządzącym zamordystom, z samowolą związkową rozprawić się można bardzo szybko.
Na wyjątkowo silną pozycję związków zawodowych w III RP miały wpływ wydarzenia historyczne z sierpnia 1980 roku. Dlaczego?
Przemysł ciężki w PRL-u stworzony został dla potrzeb armii Układu Warszawskiego. Głównym, a często jedynym odbiorcą tego co w wielkich polskich zakładach wyprodukowano był Związek Radziecki. Miliony Polaków miały zatrudnienie tylko dzięki „dobrodziejowi” Rosji sowieckiej. Ponieważ prywatna inicjatywa była tępiona w zarodku, nie można było działać na własny rachunek. To praca w kombinatach przemysłowych dawała szansę na jakieś tam przeżycie.
Przyszła wolność w 1989 roku i wszystko pod względem możliwości w zatrudnieniu się zmieniło. Te zmiany nie wyniknęły same z siebie. Ktoś musiał je uruchomić! Tym ktosiem była „Solidarność”!
Dla mnie lata 1980-1981 to okres powstania narodowego. To okres największego powstania w dziejach Polski. Wówczas czynnie w „walkę” o niepodległość było zaangażowanych około 10 milionów ludzi: bojowników z „Solidarności”. W tym 90 % „żołnierzy” to było pospolite ruszenie, a tylko 10% ludzi to regularna armia.
Regularna armia – pracownicy z wielkich zakładów przemysłowych (głównie reprezentujących przemysł ciężki). Ta armia stworzona była po to aby walczyć.
W warunkach wojny z sowickim okupantem, „żołnierze” z „Solidarnośći” spełniali bardzo pożyteczną, pro-polską rolę! Problem się zaczął gdy wróg przestał istnieć. Rosja – spadkobierca odbiorcy większości towarów wyprodukowanych przez zakłady- kolebki „Solidarności” zrezygnowała z zamawiania czegokolwiek w Polsce. Państwowe zakłady nie potrafiły zadbać o nowe rynki zbytu, bo po co było się wysilać, skoro właściciel = państwo, od samego początku transformacji ustrojowej, zamiast prywatyzować te zakłady, pompowało w nie pieniądze podatników.
Z powodów ekonomicznych socjalistyczne przedsiębiorstwa – molochy straciły rację bytu. Ale w zakładach tych pozostali dawni „żołnierze” o wolność.
GŁODNE WOJSKO JEST BARDZO NIEBEZPIECZNE. „Wojsko” zaczęło wywalczać sobie żołd, zamiast przejść do cywila, otwierać własne firmy, lub pozatrudniać się tam, gdzie potrzebowano pracowników. W takiej Łodzi i okolicach na przykład socjalistyczne wielkie przedsiębiorstwa zniknęły. Cała produkcja tekstyliów przeniosła się do małych, prywatnych firm, gdzie wszyscy, którzy chcieli, znaleźli zatrudnienie. Akwizytorzy np. bez względu na wiek (i młodzi i starzy): byli, są i będą zawsze przez pracodawców poszukiwani. Nic więc nie usprawiedliwia ludzi, którzy chcą tkwić w swoich starych, nierentownych miejscach pracy.
Wszystkie kolejne rządy od 1989 roku poddawały się naciskom „żołnierzy” ze związków zawodowych. Piszę związków zawodowych ,ponieważ „Solidarność” mocno się rozczłonkowała, a i przy okazji różne poskomunistyczne związkowe „pijawki” również nie dawały sobie w kaszę dmuchać. W Polsce dyktat związkowców stał się normą! Wielkich zakładów nie prywatyzowano, bo związkowcy nie wyrażali na to zgody! Jednak od czasu gdy faktyczny rząd zaistniał w Brukseli a Polska stała się tylko prowincją (gubernią), samowola związków zawodowych została ukrócona. Gubernator Donald Tusk dobrze swą służalczą powinność czyni! Ostatnie posunięcie gubernatora o przeniesieniu czerwcowych rocznicowych uroczystości z Gdańska do Krakowa to majstersztyk godny pochwały. Bruksela przyszła więc jednej ze swoich prowincji z odsieczą, przeciwko aktualnym swoim wrogom: związkowcom!
Najsmutniejsze jest to, że dawni „żołnierze” o niepodległość przyczynili się do tego, że chwalę Eurokołchoz za to, że pogonił związki zawodowe w Polsce „tam gdzie pieprz rośnie”. Taki to już jest chichot historii!
1 Maja – dzień końca suwerenności Polski, powinien być więc świętem ukrócenia samowoli związków zawodowych!
Piotr Korzeniowski
foto: http://nettg.pl/
Tekst napisany w ramach konkursu: 1 maja – święto dumy czy zdrady narodowej?