Chyba nigdzie powiedzenie, iż „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” nie znajduje lepszego odzwierciedlenia, niż w przypadku dyskusji wokół podatku, zwanego abonamentem RTV.
Jeszcze całkiem niedawno Donald Tusk, zanim został premierem, wzywał do „obywatelskiego nieposłuszeństwa” i niepłacenia abonamentu na „PiS – owską TVP”. Potem, gdy już został premierem w 2008 r. mówił „Abonament radiowo – telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi, dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia”.
W tak zwanym międzyczasie media publiczne zostały „odzyskane” i dziś około 3. milionów osób, które zaufały Donaldowi Tuskowi i przestały płacić abonament RTV może się spodziewać wizyty komornika. Ale to nie wszystko.
W trakcie sporu o udział Adama „Nergala” Darskiego w emitowanym przez TVP teledurnieju prezes TVP Juliusz Braun krytykując zapowiedzi biskupa Meringa, dotyczące wezwania do obywatelskiego nieposłuszeństwa i niepłacenia abonamentu jednocześnie bagatelizował sprawę twierdząc, że abonament stanowi „tylko 12% ogólnych wpływów TVP”. Żeby było zabawniej w tym samym czasie ruszyła kampania zachęcająca do płacenia abonamentu, w trakcie której znani aktorzy i dziennikarze przekonywali, jakie to ważne źródło finansowania mediów publicznych.
Teraz z kolei Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ogłasza, że prowadzi prace nad nowelizacją ustawy medialnej, w efekcie której abonament RTV ściągany będzie przez dostawców energii elektrycznej, razem z rachunkami za prąd. Przesłanką dla wprowadzenia zmian jest „próba ratowania sytuacji finansowej TVP”, gdyż „ze względu na kryzys gospodarczy nie można liczyć na większe wsparcie z budżetu państwa” , czyli kieszeni podatników. Wymowne, że jeden ze współautorów projektu, komentując „pożytki” z przyjęcia takiego rozwiązania, wolał zachować anonimowość.
Złośliwi internauci komentując pomysł nowelizacji zastanawiają się, dlaczego akurat z rachunkiem za prąd, a nie np. wywóz śmieci czy kanalizację? Tak czy siak losy nowelizacji są nader niepewne, gdyż nie wiadomo, kto właściwie miałby projekt zmian w ustawie wnieść do Sejmu.
A tak swoją drogą, to chyba warto by wrócić do dyskusji nad sensem istnienia KRRiT. Jak głosi mądrość ludu do głównych zadań KRRiT należą jednocześnie „stanie na straży wolności słowa, prawa do informacji” oraz „rozpatrywanie wniosków i podejmowanie rozstrzygnięć w sprawach przyznawania koncesji na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych”. Pomijając fakt, że jak na „straży wolności słowa” staje urząd, to rychło zostaje ona ograniczona, warto zwrócić uwagę na logiczną sprzeczność w przytoczonych zadaniach KRRiT. Wynika z nich bowiem ni mniej, ni więcej, tylko paradoks polegający na koncesjonowaniu wolności słowa i prawa do informacji.
To mniej więcej tak, jak z ustrojem III RP Ludowej. Oficjalnie Sejm i Senat sprawują kontrolę nad rządem, który tworzą ugrupowania posiadające większość w Sejmie i Senacie, a premier jest jednocześnie przewodniczącym partii.
Normalna schizofrenia. Takie rzeczy tylko w Polsce.
Michał Nawrocki
Przytoczyl Pan kolejny przyklad panstwa politycznego i jego prymatu nad zdrowa gospodarka. Niestety nie jest to schizofrenia typowa tylko dla Polski lecz typowe rozwiazanie spotykane praktycznie wszedzie. Ostatnio wiceministrem polskiej gospodarki zostala pani (PSL), ktora nie potrafi podjac samodzielnie decyzji o zakupie gumek i olowkow. Wazne jednak jest, ze Pawlak i jego kumpel von Thusk beda mieli swojego czlowieka i pelna kontrole nad tym co robi. Jakich decyzji mozna sie po takich ludziach spodziewac w najblizszym czasie az strach pomyslec…
Comments are closed.