Prosty magister, a nie był to tak się określający pierwszy minister przemawiający w sejmie, tylko prosty magister mieszkający na przedmieściu dużego miasta, żył w domu spłacanym bankowym kredytem w walutach wymienialnych.

W dzień zaprzysiężenia innego magistra na prezydenta wrócił, dotowaną m.in. z jego podatków, komunikacją miejską z pracy i za szybą stojącego obok domu, swojego, już spłaconego, samochodu ujrzał mandat autorstwa Straży Miejskiej.

Na początku pomyślał, że to żart, ale przejeżdżający sąsiad uświadomił mu, że się myli. Było bowiem tak:

Przed południem na ich ulicę, o ile to coś zasługuje na taką nazwę, wjechał sfinansowany przez nich w podatkach samochód opłacanej przez nich Straży Miejskiej z dwoma osobami. Po chwili wysiadła z niego odziana w mundur kobieta lat mniej niż czterdziestu, a może i trzydziestu nawet i zrobiła zdjęcia. Najpierw tabliczki z nazwą ulicy, a następnie stojącemu samochodowi prostego magistra.

Ulica jako się rzekło nie zasługiwała na taką charakterystykę, gdyż były to dwudziestoletnie płyty betonowe wzmocnione wewnątrz drutem, które położono podczas budowy osiedla na osuszonych bagnach. I tak już pozostało nawet gdy do domów wprowadzili się ludzie. Ziemia leżąca obok miejscami zarosła trawą, a miejscami jej wyschnięta łysina żółciła się w promieniach słońca. Dalej szedł płot i dom. I na tej ziemi przeplatanej trawą koszoną własnymi rękami z pomocą używanej wcześniej w Szwecji kosiarki, prosty magister stawiał w letnie dni samochód.

Przejeżdżający później sąsiad kursował akurat dzień cały i widząc strażniczkę z lekką nadwagą i zrozumiawszy co czyni zahamował, automatem opuścił szybę i zapytał: – Co pani robi? To już i tu nie wolno stać?


Na co ta, w poczuciu dobrze spełnianego obowiązku, nie wyciągnęła broni i nie zastrzeliła go, gdyż z broni posiadała jedynie zużyty pojemnik z gazem, tylko w krótkich strażniczych słowach rzuciła podniesionym głosem: – Na trawniku?! Na zieleni miejskiej?!!!

Sąsiad uwidocznił wyrazem twarzy, gestem i słowem co sądzi o zajściu i odjechał.

A prosty magister w drodze na utrzymywany przez siebie i innych komisariat rozmyślał. Cisnęły mu się do głowy słowa niecenzuralne a nawet dopuszczał się myślozbrodni: Czy Straż Miejska nie mogłaby robić testów na minimalną inteligencję przyjmowanych osób, a nie tylko na siady z leżenia tyłem, uginanie ramion, dwadzieścia cztery przysiady w pół minuty, bieg cztery razy dziesięć metrów w kilkanaście sekund i fikołki w przód i w tył?…

Czy ubita ziemia na której nigdy nie postała noga pracownika zajmującego się „zielenią miejską” z trawą samosiejką jest nie do odróżnienia od pasa zieleni otoczonego krawężnikami, chodnikiem i ulicą dla osoby, która chyba musi mieć ukończoną co najmniej podstawówkę, nawet obecną sześcioklasową, z obecnymi nauczycielami?

Czy tzw. funkcjonariusze rzeczywiście nie mogą zająć się pobliskim placem zabaw dla dzieci, gdzie każdego ranka w piaskownicy leży góra petów i butelek, tylko muszą dla zapełnienia notatników celem okazania zwierzchnikowi wkurzać ludzi płacących im w podatkach pensje?

Czy musi utrzymywać rzesze takich i tysiące innych pasożytów symulujących pracę, podczas gdy władza pod wodzą prostego magistra przemawiającego w sejmie jęczy, że brakuje jej pieniędzy?

Tak rozmyślając doszedł na miejsce. I tu już wylał z siebie to, co obmyśliwał w drodze za co otrzymał ostrzeżenie, że jeszcze słowo i za obrazę funkcjonariuszy publicznych spotka go zasłużona kara. Grożenie mu przez fircyka, którego utrzymywał swoją ciężką pracą wytrąciło go z równowagi. I to wystarczyło aby wylądował w policyjnym lochu, gdyż wezwana bratnia służba rozpoczęła właśnie „weekend bez ofiar”.

– I widzi aresztowany? Po co te nerwy?… Zgoda buduje – niezgoda rujnuje! Mamy tu weekend bez ofiar, a pan jesteś pierwszą i to przez jakąś kobitę… – filozoficznie zagadnął policjant. Na pogaduchy nie było jednak czasu, bo właśnie kurier z komendy przyniósł płaską paczkę i polecenie „przybić natychmiast!”. Zdarli papier. Oczom wszystkich ukazała się oprawiona w ramki, wyretuszowana facjata Pierwszego, znana z wiosennej akcji „głosuję na Bronka”.

I tak wylądowałem w ambasadzie… – westchnął prosty magister. Ale funkcjonariusze nie zrozumieli aluzji do sarkastycznej akcji afgańskiego Radka. Nie w głowie im było myślenie. Co to, to nie. Oni nie byli tu od myślenia. Odłożyli na chwilę swoje ulubione pisma o mitach, weekendach i znakach drogowych. Mieli do wykonania rozkaz.

Wojciech Popiela

4 KOMENTARZE

  1. Guido Westerwelle z niemieckiego FDP mówił, że skoro nie uda się rozwalić biurokracji, to trzeba ją sterroryzować, by zachowywała się jak prywatna firma, która do klientów mówi:
    – drogi pacjencie
    – bardzo drogi petencie
    – drogi najemco mieszkania
    – drogi uczniu, bardzo drogi rodzicu
    – drogi kierowco, przewoźniku
    W biurokracji trzeba wprowadzić terror godny armii, by była ona minimalne znośna.

  2. Ależ Panie Wojciechu! Strażnikom nie chodziło o rzekomy trawnik miejski. Pewnie chodziło im o to, że w końcu znaleźli jakiegoś haka na myślącego inaczej.

  3. No nie przesadzajmy. Straż Miejska nie mogła wiedzieć, że to akurat Wojciech Popiela.
    Te chamy po prostu tak traktują każdego mieszkańca tego kraju.
    A może zrobić taką społeczną akcję: każdy kto będzie zaczynał rozmowę z policjantem, urzędnikiem i innym funkcjonariuszem zacznie od dodania krótkiego i grzecznego tekstu informującego go iż utrzymywany jest m.in. z jego podatków w związku z czym domaga się grzecznego, godnego i uczciwego traktowania.
    Taki happening. Rury by im zmiękły gdyby tak co trzeci się do nich zwracał.

Comments are closed.