Dziś rano włączając rano radio usłyszałem, że mieszkańcy zalanych terenów w okolicach, Tarnobrzega i Gorzowa zlecili kancelarii adwokackiej opracowanie pozwu zbiorowego przeciwko Skarbowi  Państwa o odszkodowanie za starty poniesione w wyniku powodzi.


Pozew  wskazuje na świadome zaniedbania urzędników państwowych, którzy nie zrobili nic by zapobiec powtarzającym się od lat przerwaniom wałów przeciwpowodziowych. Kwota poniesionych strat jest rzędu kilku miliardów i ewentualna wygrana poszkodowanych w kolejnych procesach – stając się wskazówką dla innych rejonów kraju – może zniwelować nieśmiało wprowadzane przez rząd oszczędności.
Relacjonując tę informację, dziennikarka z rozpędu postawiła pytanie: „zapewne roszczenia są uzasadnione tylko dlaczego koszt odszkodowań ma obciążać podatników?” W odpowiedzi prowadzący redaktor zgasił wątek rzucając filozoficznie „w ostatecznym rachunku i tak my za wszystko płacimy?”. Po tym dziennikarka zorientowała się, że jest na polu minowym i zgrabnie przeskoczyła na inny temat lokalny.
Natomiast ja, po tym komunikacie, ujrzałem mnożące się  grupy poszkodowanych inicjujących pozwy zbiorowe przeciwko Skarbowi Państwa. Dotychczas przypadki wypłacania odszkodowań za błędy urzędników, były jednostkowe i przyznawane przez sądy z pewnym ociąganiem (trwanie w procesach odwoławczych wymagało nie tylko cierpliwości ale i znacznych pieniędzy). Przystąpienie do UE otworzyło kanał na który władza nie ma już żadnego wpływu. Sparaliżowana, perspektywą procesów przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości, przyznaje odszkodowania a to więźniom, za zbyt mały komfort odsiadki, a to nie wyskrobanym pannom za szkody na zdrowiu, nie poskąpi też uczestnikom afery gruntowej za to, że nie byli traktowani z należytymi honorami. Wygląda na to, że u nas pieniądze faktycznie leżę na ulicy, trzeba tylko wiedzieć jak się po nie schylić.
Ale dopiero instytucja pozwów zbiorowych otwiera nieograniczone możliwości przed bystrymi prawnikami (powodzianie, pacjenci, ofiary wypadków drogowych itp.). Wcześniej paru filutów przekonało władzę, że jedynym batem na rozpasanych monopolistów chronionych przez tę władzę koncesjami, jest wprowadzenie pozwów zbiorowych.
Władza, do której docierają mnożące się skargi na nieuczciwe praktyki wielkich graczy rynkowych, zdaje sobie sprawę, że pojedynczy konsument nie ma szans w starciu z finansowym kolosem, a żaden szanujący się prawnik nie będzie łaził po sądach za kilka tysięcy złotych. Optymalną strategią na rynku koncesjonowanym jest jego podział i powstrzymanie się od konkurowania ceną. Pozostaje więc „konkurowanie” technikami oskubywania delikwentów tak, by nie opłacało im się dochodzić rekompensaty na drodze sądowej. Techniki te, wykorzystujące efekt skali, polegają na tym, że oszukany na kilka złotych klient, nawet jeśli to zauważy, to zareaguje co najwyżej emocjonalnie, natomiast ilość transakcji przemnożona przez te kwoty przekłada się na dodatkowe miliony dochodu. Dlatego część cen na półkach w supermarketach różni się od tych nabijanych na kasie. Ostatnio stwierdziłem, że co jakiś czas pojawia się w telefonie komórkowym informacja o koszcie ostatniej rozmowy, przy czym ilość rozmów jest mniejsza od ilość dokonanych potrąceń. Jestem pewien, że działa oprogramowanie, które losowo pobiera niewielkie kwoty z konta. Koszt dochodzenia w stosunku do poniesionej straty jest tak duży, że gwarantuje sprawcy bezkarność. Podobnie zachowują się banki, mnożąc drobne opłaty za różne operacje i usługi, o których gdzieś tam drobnym maczkiem w umowie wspomniano.
Ustawa o pozwach zbiorowych ma zniwelować omówioną przewagę, sumując pokrzywdzonych z drobnymi kwotami w jeden duży pozew, który chętnie sfinansują adwokaci pewni ogromnych zysków.
Tu jednak urzędnicy wpadli w pułapkę, okazało się, że najbardziej dochodowymi dla prawników sprawami są pozwy przeciw Skarbowi Państwa, bo one odwracają efekt skali, bowiem każde nawet wielomilionowe odszkodowanie rozłożone na kilkanaście milionów płacących podatki daje tylko groszowe obciążenie, więc brak wystarczającej determinacji po stronie podatników, by o te grosze walczyć.
Miało być lepiej, a wyszło jak zwykle.
Wystarczy porównać konstytucje, by stało się oczywiste, że nie istnieje analogia miedzy sytuacją u nas i w Stanach Zjednoczonych, a i efekty wygranych tam pozwów zbiorowych powinny stać się ostrzeżeniem dla władz. Mnożenie uzasadnień dla nadmiernych podatków poprzez  rozszerzanie deklaracji co do świadczonych przez państwo usług, może stać się przyczyną jego bankructwa, gdy obywatele odkryją sposób na egzekwowanie odpowiedzialności za ich rzeczywisty brak.
Co może w tej sytuacji, zrobić rząd? Po pierwsze może zmienić przepisy. Ale jak zauważył  Alexis de Tocqueville rewolucje wybuchają nie tam, gdzie terror jest największy, lecz tam gdzie dano ludziom nadzieję na zmiany. A powodzianie uwierzyli w winę państwa oraz w słuszność formułowanych roszczeń. Toteż w konsekwencji musiano by sięgnąć po środki represji, by zażegnać przejawy otwartego buntu.
Drugim pociągnięciem będzie wprowadzenie osobistej odpowiedzialności urzędników. Ale nie da się pociągnąć do odpowiedzialności urzędnika, który trzyma się kurczowo nawet najgłupszych przepisów, a wywołany w ten sposób permanentny strajk włoski może doprowadzić do paraliżu państwa.
Ostatecznym i radykalnym rozwiązaniem, byłoby wyzbywanie się kompetencji decyzyjnych państwa na rzecz samorządów. Pozycja arbitra w nieuchronnych sporach pomiędzy grupami społecznymi a administracją lokalną zdejmuje odpowiedzialność, ale pozbawia też uzasadnienia dla kontrybucji podatkowych.
Czy władza centralna zdolna jest do takich wyrzeczeń?. Przecież urok rządzenie polega głównie na dysponowaniu efektami pracy innych. Jak tu – zgodnie ze starożytną dewizą –  dzielić i rządzić, gdy nie ma czym?
Szwajcarzy jakoś uporali się z tym dylematem, pozostaje więc tylko skopiować ich rozwiązania. Przestrzegam przed próbami doskonalenia, dostosowywania, adaptowania itp. Potworków prawnych mamy już dość, a gwarancją jakości proponowanych rozwiązań ustrojowych jest wielowiekowy test, który zdały pomyślnie, bez potrzeby wprowadzania większych poprawek.
Poluzowanie centralnego gorsetu państwowej administracji jest warunkiem wstępnym dla nawet najskromniejszych prób powrotu do normalnych praktyk wolnorynkowych. Czyżby więc w zbiorowych pozwach należało lokować nadzieję na zmiany?
Być może, zamiast żądać ograniczenia  kompetencji rządu, należy powołać się na jego odpowiedzialność i obowiązek czynienia, ulubionej przez demokratów, sprawiedliwości.  Bo jak słusznie zauważył M. N. Rothbard, państwo bez sprawiedliwości niczym nie różni się od bandy złodziei.
Wojciech Czarniecki

2 KOMENTARZE

  1. Rothbard ze swojej sentencji skreślił ostatecznie „bez sprawiedliwości”, więc nie wiem czy właściwym byłoby cytowanie go.
    co do pozwów zbiorowych – cokolwiek przybliży ostateczny kolaps – jest dobre.

  2. Sprawiedliwość wyklucza rabunek.Jeśli,chcemy zachować jakąś strukturę państwową, takie ograniczenie jest wystarczające. Rothbard mógł skreślić to ograniczenie, przy założeniu, że żadna forma państwa nie jest usprawiedliwiona, co moim zdaniem nie da się nawet teoretycznie wybronić. Przywołując, myśl Rothbarda identyfikuję się z treścią w niej zawartą, a nie z wszystkimi poglądami jakie on wygłosił, bądźmy tolerancyjni i dla wielkich, też mają prawo się mylić.

Comments are closed.