Nie mamy w domach broni palnej i nie mamy szybkostrzelnego systemu wyborczego z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Zdawać by się mogło, że coraz mniej w nas też wiary, nadziei i miłości.
To co nam pozostaje to zamrożony arsenał broni biologicznej i alarmujące, wwiercające się w mózg statystyki. Nie tyle ku pokrzepieniu serc, co ku oprzytomnieniu umysłów.
W roku 1960 „statystyczna” kobieta miejsko-wiejska urodziła 3 dzieci. Miejska 2,43, wiejska 3,6. Po dwudziestu latach było to już 2,28 dziecka na kobietę. A w roku 2000 tylko 1,37. W najgorszym roku nawet 1,2 (młode, wykształcone z miast 1,1). Aby zwyczajnie nie wyginąć w krótkim czasie, potrzeba średniej ok. 2,1. „Jedno dziecko więcej dla przyszłości!” – jawi się hasłem wszystkich patriotów. Bez ofiarności kobiet i wysiłku mężczyzn nie ma na to szans, chyba że zaimportujemy rocznie setki tysięcy cudzoziemców. Szczęście w nieszczęściu – nasze „zasiłki” ich nie kuszą.
Właśnie „zasiłki” udające wynagrodzenia są jedną z przyczyn obecnego stanu rzeczy. Mężczyzna, na którego wynagrodzenie oferujący płatne zajęcie przeznaczyć może 3 tys. złotych dostaje do ręki 1800. ZUS, OFE i skarbówka zabierają od razu 1200. Po różnych opłatach, przymusowych składkach i codziennych zakupach, na VAT, akcyzę i ukryte koszty opodatkowania wynagrodzeń producentów, państwowy moloch polityczno-biurokratyczny zabiera mu jeszcze nawet tysiąc!
Na utrzymanie ilu dzieci (i żony je wychowującej) może się zdobyć nasz bohater za kwotę, która mu pozostanie? Może gdyby bez pozwoleń postawił drewnianą chatę na wsi, pod blachą kuchenno-grzewczą palił drewnem, mięso widział od święta, a cukier sypał na chleb zmoczony wodą, byłoby tych dzieci więcej. Władza wychodzi mu jednak naprzeciw. Chce zlikwidować odliczenia od podatku w przypadku posiadania dziecka, bo jak na chwilę łaskawie „dała ulgę”, to nie postarał się niewdzięcznik o trojaczki. Jak będzie miał trzecie i dalsze, to władza pozwoli mu zostawić parę stówek na pokrycie kosztów wyższego VAT-u.
I tak doszliśmy do władzy. To z grubsza te same twarze od dwudziestu lat i te same twarze stojących za nimi szampańskich generałów. Po owocach ich poznajmy. PRL zakończyła się głośną ruiną zaś towarzysz gen. Jaruzelski został wybrany pierwszym prezydentem po przełomie (sic!). Wg strony http://tiny.pl/hrsqd w roku 1999 zadłużenie Polaków związane z działalnością także nowej od dziesięciu lat władzy, w tym pana Tuska i towarzyszy, wynosiło 64 mld $. W roku 2009, znów za pana Tuska, było to 198 mld $, a w roku wyborczym 2011 ma być 271 mld $. Dziś jest to ok. 730 miliardów złotych co daje na pracujące małżeństwo, w tym rolników, po ok. 100 tysięcy złotych do oddania. Plus pięć tysięcy na odsetki od długu. Rocznie. Takich to poważnych fachowców funduje sobie dopingowany przez tzw. niezależne media polski wyborca głosujący od dwóch dekad. Fasadowa demokracja to niebezpieczny ustrój. Zwłaszcza dla głosujących analfabetów ekonomicznych wierzących, że rząd im da coś więcej niż „w kość”.
W świetle powyższej działalności „gospodarczej” wyrażanej w głosowaniach i decyzjach członkowie rządu, parlamentarzyści, osoba przekazująca ciepło fotelowi prezydenckiemu, radni i inni włodarze powinni zamiast (oprócz?) deklaracji majątkowych wystawiać weksle in blanco. Ale do tego potrzeba cudu lub edukacji prowadzącej do odrodzenia(?) naszego zbiorowego instynktu samozachowawczego objawionego w sile i determinacji. Dobrowolnie ludzie prowadzący nas ku finansowej przepaści tego nie zrobią. Póki co, weksle wystawiają oni. Na nasze nazwiska, czyniąc z nas trasatów ich zobowiązań.
Polacy uznali jednak, że znana z funkcjonowania w PRL przetrwalnikowa koncepcja „ratuj się kto może” będzie wystarczająca na godzące w nich motto władzy III RP: „siła złego na jednego”. Najbliższe dekady zweryfikują negatywnie ten optymizm. Jak zwykle w ostatnich 300 latach – za późno. Póki co, kto jest w stanie: „Jedno dziecko więcej dla przyszłości!”.
Wojciech Popiela