Granica polsko-ukraińska jest zakorkowana, a mimo to nowe przejścia otwierane są w iście żółwim tempie: w ciągu całej minionej dekady (2000 – 2009) otwarto tylko jeden taki obiekt (!). Zawalił się również ambitny plan utworzenia ośmiu nowych przejść granicznych przed Euro-2012, ogłoszony uroczyście w 2007 roku. Co sprawia, że mimo uparcie deklarowanego polsko-ukraińskiego „strategicznego partnerstwa”, rozwój infrastruktury granicznej okazał się wielką klapą?
Przyczyn tego stanu rzeczy jest oczywiście wiele, ale wydaje się, że najważniejszym jest irracjonalne dążenie do budowy na granicy nie tyle zwykłych terminali, co horrendalnie drogich pałaców, projektowanych w iście bizantyjskim stylu. Projekty nowych przejść granicznych, zaproponowane przez stronę polską, imponują nowoczesnością, wysokiej jakości materiałami i wykończeniem, jednak pytanie: czy aby na pewno ten pałacowo-unijny rozmach jest nam na granicy potrzebny?
Jak wiadomo, Polska może sobie na takie luksusowe przejścia graniczne pozwolić, bo i tak około 70-80% potrzebnej na projektowanie i budowę kwoty pochodzi z funduszy unijnych. Strategia budowy jak najdroższych, jak najbardziej „wypasionych” terminali wiąże się również z typową dla polskich urzędników strategią „wyciskania brukselki”. Sęk w tym, że inwestycje w przejścia graniczne wymagają symetrycznych działań po stronie ukraińskiej. Tymczasem Ukraina nie tylko nie może liczyć na tak hojne wsparcie unijne i musi de-facto zbudować te wszystkie marmurowe pałace za własne środki, ale też posiada o wiele bardziej ograniczone możliwości budżetowe, niż zamożniejsza od niej Polska.
Efekt? Strona ukraińska po kilka lat zwleka z odpowiedzią na noty dyplomatyczne, wystosowane przez polski MSZ w sprawie budowy nowych przejść granicznych i modernizacji istniejących. Można to częściowo tłumaczyć urzędniczym lenistwem i niedbalstwem, ale główny powód jest jednak oczywisty: jest nim obiektywny brak pieniędzy. O ile Ukraina znalazłaby w budżecie pieniądze na budowę mniej nowoczesnych, wręcz prowizorycznych terminali za 2-3 miliony złotych każdy, to na budowę na granicy marmurowych pałaców za 40 milionów nikt rozsądny się nie zgodzi. Zresztą, jaki jest sens z tego przepychu, skoro po opuszczeniu supernowoczesnego przejścia podróżni i tak trafiają na dziurawą drogę i zaniedbane wioski?
Tymczasem zamiast budować marmurowe pałace, lepiej za cenę jednego supernowoczesnego terminalu zbudować piętnaście prowizorycznych punktów odpraw: z najtańszych materiałów, czy wręcz z kontenerów biurowych. Przepisy dotyczące ochrony zewnętrznej granicy Strefy Schengen w żaden sposób nie uniemożliwiają zastosowania tanich materiałów – ważne, by zapewnić odpowiednią ochronę i umieścić w tych budynkach modułowych nowoczesny sprzęt, np. skaner do wykrywania przemytu. W ten sposób, stosując tanią technologię, można na najciekawszych odcinkach polsko-ukraińskiego pogranicza szybko stworzyć sieć turystycznych przejść granicznych, w tym pieszych i rowerowych, które są tak potrzebne zwłaszcza w Bieszczadach, na Roztoczu i w rejonie Jezior Szackich (w tym ostatnim przypadku z uwzględnieniem przeprawy promowej przez Bug).
Gdyby taki manewr przeprowadzić dziesięć lat temu, dziś na tych terenach kwitłaby turystyka (zwłaszcza agroturystyka i turystyka rowerowa), co wyciągnęłoby z biedy całe przygraniczne wioski i miasteczka, zwłaszcza po stronie ukraińskiej. A to z kolei sprawiłoby, że przynajmniej część mieszkańców nie zajmowałaby się przemytem i nie blokowała w ten sposób granicy, zamiast tego zarabiając na życie np. wynajmowaniem pokoi turystom.
My tymczasem wolimy się uprzeć i wbrew zdrowemu rozsądkowi budować marmurowe pałace. Efekt tego marnotrawstwa szczególnie dobrze widać na nowo zmodernizowanym przejściu w Hrebennem. Spośród około dwudziestu pasów odpraw dla samochodów, z reguły działają tylko trzy-cztery, gdyż… brakuje kadry. Pieniądze na marmury się znalazły, natomiast zabrakło ich na zatrudnienie nowych funkcjonariuszy i na stworzenie pasa odpraw dla pieszych, przez co ta kategoria podróżnych jest na granicy dyskryminowana.
Warto równocześnie zauważyć, że jednym z głównych celów polskiej polityki zagranicznej jest dążenie do przyłączenia Ukrainy do Unii Europejskiej i Strefy Schengen, czego chce również oficjalny Kijów i sami Ukraińcy. Jasne, że nie stanie się to w najbliższym dziesięcioleciu, ale powinniśmy założyć, że za 20-30 lat Ukraina będzie już w Unii i Schengen – a wtedy przejścia graniczne nie będą już potrzebne.
Po co w takim razie budować tak ogromnym kosztem obiekty z marmuru, które będą użytkowane jedynie dwa dziesięciolecia, a później będą stały puste? Pomników podobnej urzędniczej głupoty mamy już wystarczająco wiele na zlikwidowanej granicy polsko-słowackiej i polsko-niemieckiej. Skoro za 20-30 lat przejścia nie będą już potrzebne, to nowe punkty odpraw należy z premedytacją budować z tanich materiałów, traktując je jako obiekty tymczasowe, których eksploatacja przewidziana jest na 30 lat.
Tymczasem polski MSZ zatwierdza projekty „wypasionych” terminali, których czas eksploatacji opiewa na 70 lat i więcej. Czyżby urzędnicy z alei Szucha sami nie wierzyli w głoszone przez siebie hasła i zakładali fiasko głównych celów polskiej polityki zagranicznej? Niestety, wszystko na to wskazuje.
Jakub Łoginow
Foto. http://kresy24.pl
Redakcja Prokapitalizm.pl dziękuje www.porteuropa.eu – Portal o Europie Środkowej za nadesłany artykuł.
to tak jak ze stacjami metra w Warszawie – to przecież nikomu niepotrzebne burżujstwo.
Comments are closed.