Ciekawe czy ktoś prowadził badania na temat repertuaru kin i teatrów w okupowanej przez Niemców Polsce? Z pewnością w kinach dominowały obrazy propagandowe i przedwojenne banalne produkcje. W tetrach zaś lekkie i przyjemne przedstawienia z pogranicza pornografii i kabaretu. Tego typu „sztuka” miała dostarczyć prymitywnej rozrywki dla podludzi. Oczywiście bardzo szybko powstało podziemne życie kulturalne. Czy to legalne życie kulturalne oparte na kolaboranckich teatrzykach nie przypomina przypadkiem dzisiejszej oferty telewizji z „Tańcem z Gwiazdami” i wszelką masą durnych kabaretonów?
Oczywiście wszystko jest w porządku jeśli chodzi o telewizję komercyjną. Dostarcza się ludziom to czego chcą, a tak jak gorszy pieniądz wypiera lepszy, tak samo kultura bardziej ambitna jest wypierana przez chłam. Ale jeśli ktoś wmawia nam, że telewizja publiczna ma jakąś misję, to jest to misja podobna do tej jaką pełniły okupacyjne teatrzyki. Czy zatem istnieję pewne formy kulturalnej aktywności, które nie są zapominane i przez to w podziemiu tworzą drugi obieg. Tak. Jest to blogosfera. Pisanie jest najprostszą formą przekazu myśli. Nie potrzeba żadnych specjalnych narzędzi poza umiejętnością pisania i czytania. Tego typu kulturalna szara strefa nie jest żadnym zagrożeniem dla propagandowej misji demów, gdyż tylko niewielka część ludzi czyta. Po cóż więc walczyć z owym marginesem, który na skutek walki przybrałby tylko bardziej finezyjne formy? Lepiej jest obserwować i monitorować niż zakazywać. Ludzie nie są przecież przygotowani na zanegowanie medialnej rzeczywistości, ułudy dobrobytu i luksusu. Jakiś czas temu spotkałem się z poglądem wyrażonym przez młodego, wykształconego człowieka, który twierdził, że polskie społeczeństwo bogaci się w tempie niespotykanym o czym świadczy ilość aut na ulicach. To, że o prawdziwym bogactwie decyduje posiadanie ziemi i środków produkcji było dla niego pewną nowością. To, że owe dobra kupowane są na kredyt nie zdziwiło go. Infrakcja o tym, że realny poziom podatków w porównaniu do średniowiecza wzrósł ośmiokrotnie rozśmieszyło go. Ale mamy do czynienia z kłamstwem strukturalnym. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zamożność gospodarstw domowych mierzono przy pomocy wskaźnika, którym było posiadanie magnetowidu.
Janusz Zajdel w „Paradyzji” opisał kiedyś sztucznego satelitę w kształcie pierścienia kręcącego się po satelicie pewnej bogatej w zasoby planety. Największym zagrożeniem była dla niej korozja oraz interwencja ziemian. To były oczywiście wyimaginowane zagrożenia mające tylko wzmocnić strach. Teraz skutecznie zastępuje się je globalnym ociepleniem. Potem okazało się, że największą tajemnicą Paradyzji było to, że nie istniała. Była obozem pracy zamkniętym w kontenerach zlokalizowanych na planecie. A prawdę od blagi dzieliła cienka ściana kontenerów. Nie było za nią kosmicznej przestrzeni, lecz piękny prawdziwy świat, w którym żyły elity wykorzystujące niewolniczą pracę zamkniętych w niby satelicie nieszczęśników. Geniusz Zajdla polega na tym, że dwadzieścia kilka lat temu sądziłem, że chodzi tu o alegorię komuny. Alegoria okazała się jednak metaforą nie tylko realnego socjalizmu, ale i współczesności.
Mieszkańcy Paradyzji ciągle podsłuchiwani przez komputerowy system posługiwali się koalanigiem, który był formą poetyckiej grypsery. Być może za chwilę i ten sposób komunikacji stanie się standardem? Na obecnym etapie pozwala się jeszcze sączyć ludziom myśli. Dlatego, że w hałasie i tak ciężko jest usłyszeć cokolwiek. Ale za chwilę będzie to być może kolejny wskaźnik jak w przypadku pojawienia się nieformalnej kulturalnej aktywności? Wtedy znowu poeta będzie największym zagrożeniem dla systemu. W tej chwili wydaje się, że jednym z największych zagrożeń dla całych społeczności, obok lansowanej przez bolszewików aborcji, jest niska jakość produkowanej żywności wywołująca epidemię nowotworów. Już teraz prawdziwym luksusem zaczyna być posiadanie ogródka z czystą własną żywnością. Jak jednak tę prawdę przekazać koalangiem? Może: „Skarb twój najcenniejszy z trzewi ziemi wyrasta wbrew śmierci emisariuszom i ich hojnym darom”?
Adam Kalicki
Foto. Okładka pierwszego wydania książki Janusza Zajdla – „Paradyzja” (z 1984 roku)
Osobiście od pewnego czasu borykam się z powracającą refleksją, że wspomniany hałas nie jest dziełem przypadku. Z jednej strony działa cała masa internetowych stron, blogów, forów itd., ewidentnie krytycznych wobec tego, co się dzieje, z drugiej – nikną w ogólnym szumie. Niezależnie od tego owe zagłuszane głosy krytyki swym istnieniem legitymizują ogólny bajzel i zakusy cenzorskie – przecież jest wolność słowa, władza walczy tylko z pedofilią, brakiem kultury itd.
Ponure.
Comments are closed.