Ekonomiści głównego nurtu boją się prawdy. Żyją w strachu, że ich fałszywe paradygmaty wkrótce się rozsypią. Zdają sobie jednak doskonale sprawę z tego, że prawdziwa wiedza to potęga. To klucz otwierający wrota do prawdy. Wiedza i prawda – dwa elementy idealnie ze sobą współgrające, naturalni towarzysze wędrówki ludzkości. Bez wiedzy nie dotrzemy do prawdy, bez prawdy wiedza będzie fałszywa. Stoimy dzisiaj u progu kryzysu gospodarczego, który bardzo silnie wpłynie na główny nurt ekonomii. Informacja ta wciąż ma trudności, żeby przeniknąć do świadomości społecznej. Musimy się upewnić, że winą za załamanie gospodarcze zostaną obarczone właściwe osoby.
Kiedy rozpoczął się kryzys gospodarczy w 2008 roku, lewicowi ekonomiści niemalże jednomyślnie zaatakowali rynek jako głównego winowajcę. Dla przeciętnej osoby jest to logiczne wytłumaczenie. Wszak doszło do załamania na rynku hipotecznym, którego przyczyną były kredyty o dużym stopniu ryzyka, udzielane przez instytucje finansowe. Były szef Rezerwy Federalnej (Fed) – Alan Greenspan podczas przesłuchania w Kongresie przyznał, że to jego polityka doprowadziła do kryzysu. Wskazał jednak na błędny aspekt tej polityki. Stwierdził, że jako prezes Fed dał zbyt dużo swobody bankom w zakresie udzielania kredytów. Bezczelnie oświadczył, że to wolny rynek zawiódł. Jest to typowe mieszanie ludziom w głowach. Wolny rynek w USA skończył się wraz z utworzeniem Fed w 1913 roku. Od tamtej pory jesteśmy świadkami ręcznych manipulacji polityką pieniężną, która jest bezpośrednią przyczyną największych kryzysów gospodarczych XX wieku. Pieniądz stanowi współcześnie połowę niemalże każdej transakcji. Drugą połową jest nabywany towar. Jeżeli więc ten, kto nadzoruje pieniądz, zaczyna ręcznie manipulować jego podażą i stopami procentowymi, to zaczyna oddziaływać na praktycznie cały rynek w tym na poziom cen i ich strukturę. To swoiste centralne sterowanie gospodarką zza tylnego siedzenia. Nieograniczone możliwości dla takich praktyk stwarza pieniądz fiducjarny (papierowy), który nie ma pokrycia w żadnych trwałych dobrach. Możliwości jego kreacji są nieograniczone. O jakim więc wolnym rynku wspominał Greenspan?
Zapomniano, że pieniądz jest takim samym towarem, jak każdy inny. Ten fakt kompletnie wyrugowano ze świadomości społecznej. W przeszłości za pieniądz służyły najróżniejsze towary. W Wirginii był to tytoń, w Egipcie miedź, a w Szkocji nawet gwoździe. O tym, który towar aktualnie stawał się pieniądzem, decydował rynek. Niepraktyczność wymiany barterowej (towar za towar) skłoniła ludzi do znalezienia powszechnie występującego towaru, który byłby pośrednikiem w większości zawieranych transakcji. I tak piekarz z kolonialnej Wirginii, sprzedając pieczywo, otrzymywał np. 0,25 kg tytoniu od swojego klienta. Mógł następnie ten tytoń wymienić na inne produkty, które były mu potrzebne. Wraz z upływem czasu rynek wybrał sobie powszechnie dwa surowce, które zaczęły spełniać funkcje pieniądza. Było to złoto i srebro. Obecnie używane pieniądze papierowe, zostały sztucznie narzucone rynkowi i nie posiadają żadnej realnej wartości. Funkcjonują jako środek płatniczy jedynie dzięki temu, że państwo posiada monopol na ich druk. Za pomocą tego monopolu urzędnik państwowy daje gwarancję, że papierki są coś warte, czyli po prostu oszukuje społeczeństwo. W rzeczywistości mają one taką samą wartość, jak dowolny skrawek papieru z nadrukowanymi liczbami.
Należy powiedzieć wprost, że za kryzysem z 2008 roku, jak i za zbliżającym się wielkimi krokami dużo potężniejszym załamaniem gospodarczym, stoi nie „wolny rynek”, a interwencjonizm państwa w gospodarkę oraz polityka banków centralnych na czele z Fed. Sztuczne wywoływanie wzrostu gospodarczego za pomocą niskich stóp procentowych, prowadzi do powstawania baniek spekulacyjnych, które w końcu nie wytrzymują i dochodzi do recesji gospodarczej. Taką bańką były właśnie kredyty hipoteczne. Do nierozsądnej polityki banki komercyjne zostały zachęcone z pewnością również za pośrednictwem gwarancji państwowych, które powodują zanik motywacji w zakresie racjonalizowania ryzyka. Po co uważać skoro podatnicy i tak uratują instytucję przed upadkiem, gdyby coś poszło nie tak?
Receptą na kryzys gospodarczy z 2008 roku według Fed jest ekspansja kredytowa, u podłoża której leży zjawisko, które można w uproszczeniu nazwać po prostu beztroskim dodrukiem dolarów. Kierownictwo tej instytucji nazywa takie praktyki „luzowaniem ilościowym”. Mamy za sobą już dwie tury i powoli zaczyna się mówić o trzeciej. Fed pożycza na procent drukowane z powietrza pieniądze. Celem takiej polityki ma być rzekomo tworzenie miejsc pracy. Pieniądze te trafiają jednak do bardzo ograniczonej grupy osób. Zyskują nieliczni, a tracą wszyscy pozostali. Ten, kto otrzymuje świeżo wydrukowane ponad limit pieniądze jako pierwszy, zawsze skorzysta najbardziej. Ma w portfelu więcej środków przy takich samych cenach rynkowych. Może więc chwilowo więcej kupić. Tworzy się w ten sposób większy popyt na towary, co powoduje wzrost ich cen. Oczywiście wzrost nie przebiega równomiernie. Jedne ceny rosną szybciej, inne wolniej, część w ogóle nie rośnie do pewnego czasu. Wynika to z faktu, że przepływ środków pieniężnych nie jest identyczny w całej gospodarce. W najgorszej sytuacji są więc ci, którzy znajdują się na samym dole tej piramidy, czyli zwykli ludzie. Wzrost cen ich dotyka, a wcale nie mają w portfelu większej ilości środków, które pozwoliłyby go zniwelować, bo zwyczajnie jeszcze one do nich nie dotarły. Nie ma też 100% gwarancji, że kiedykolwiek dotrze wystarczająca ich ilość, a jeśli nawet, to ceny będą do tego czasu jeszcze wyższe.
Jak słusznie zauważył świetny Kongresmen i potencjalny kandydat na prezydenta USA Ron Paul, jesteśmy obecnie świadkami znaczących wzrostów cen żywności oraz niektórych surowców na rynkach światowych. Ceny bawełny wzrosły o 170% w porównaniu z poprzednim rokiem. Ceny ropy naftowej podskoczyły o 40% (link). Złoto i srebro biją kolejne rekordy. Analizując przyczyny tych wzrostów, nie możemy zapominać, że światową walutą rezerwową jest psuty obecnie na masową skalę dolar. Logiczne jest, że główną przyczyną tych wzrostów jest inflacyjna polityka Fed. Trzeba raz jeszcze podkreślić, że za stały wzrost cen odpowiada zbyt duża podaż pieniądza realizowana przez banki centralne. Pozostałe czynniki (np. powódź, nieurodzaj, wojna) mogą oddziaływać na ceny jedynie przejściowo. Inflacja, którą wytwarza Fed, zrujnuje gospodarkę nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale poważnie wpłynie na to, co stanie się w innych krajach. Obecny wybór, przed którym stoją suwereni monetarni w USA, to pozostawić stopy procentowe na nienaturalnie niskim poziomie, dzięki czemu można będzie chwilowo dalej udawać, że kryzys został zażegnany, jednocześnie doprowadzając do olbrzymiej inflacji cen, albo podnieść stopy procentowe i znieść fałszywą maskę ożywienia gospodarczego. Podejrzewam, że z uwagi na partykularne interesy, zdecydują się na to pierwsze. W obu przypadkach jednak czeka nas poważny kryzys gospodarczy. Warto pamiętać, że starożytny Rzym upadł właśnie z powodu psucia pieniądza przez cesarzy.
Współcześnie pożyczamy, żeby konsumować. Cała ta sytuacja nie byłaby tragiczna, gdybyśmy pożyczali, żeby produkować. Mało kto jednak pamięta, że prawdziwy kapitalizm opiera się na oszczędzaniu i produkcji. Ważne stało się wyłącznie tu i teraz. Nikogo nie obchodzi już, co stanie się za kilka miesięcy, nie mówiąc już o latach. Ten stan powoli dobiega końca. Będziemy świadkami poważnego kryzysu gospodarczego oraz kryzysu monetarnego, który zostanie dodatkowo pogłębiony przez gigantyczny dług publiczny, który posiadają Stany Zjednoczone. Należy przypomnieć, że w okresie Wielkiego Kryzysu gospodarczego z lat 30. XX wieku (także wywołanego przez Fed w wyniku podobnych mechanizmów, jak w przypadku kryzysu z 2008 roku), ceny lawinowo spadały. Obecnie niezależnie od tego, czy mamy wzrost gospodarczy, czy kryzys, ceny z drobnymi wyjątkami nieustannie rosną. To właśnie efekty inflacyjnej polityki banków centralnych. Poważna recesja połączona z inflacją cen produktów da katastrofalne efekty. Jednocześnie spowoduje powrót do solidnej gospodarki opartej na oszczędzaniu i produkcji.
Rozwiązaniem problemów gospodarczych jest odrzucenie polityki ludzi, którzy zostali wyprani z jakiejkolwiek moralności, a ich egzystencja ogranicza się do perspektywy kolejnych wyborów. Ludzi, którzy są wyznawcami bożka hedonizmu. Stoimy dzisiaj u progu poważnego kryzysu gospodarczego. Takie rzeczy mają miejsce wtedy, kiedy społeczeństwo zaczyna bać się władzy. Naturalnym stanem jest strach władzy przed społeczeństwem z jednej strony i strach przed prawem z drugiej. Trzeba ten stan restytuować. Niezbędne jest przywrócenie kleszczy, pośród których znajdą się rządzący.
Łukasz Stefaniak
Bardzo dobry tekst.
Dziękuję. 🙂
————-
Drobna prośba. Proszę o wstawienie brakującego linka w trzecim akapicie od końca, albo o usunięcie napisu „link”, bo brzydko to wygląda. 😉 Gdzieś się zawieruszył po drodze. 🙂 Z góry dzięki.
Dla tych, ktorzy jeszcze nic nie rozumieja prosciej juz chyba nie moze byc:
1. http://www.youtube.com/watch?v=ubQ–53ydSU
2. http://www.youtube.com/watch?v=dsHC9puLhH8
Szanowny Redaktor nie odroznia inflacji od dewaluacji. Fed.Rez. dewaluuje dolar ale inflacja w USA nie jest zagrozeniem. Mamy raczej do czynienia z deflacja. USA to kraj doskonale zaopatrzony, w ktorym wiekszosc populacji jest stosunkowo uboga. Nadmiar pieniadza jest w rekach niewielkiej grupy (ok. 10%) ludzi. Wynagrodzenia nie sa indeksowane do stopnia dewaluacji (obecnie ok. 14%/rok). Tak jest przynajmniej dla wiekszosci pracownikow. Dla porownania CEO wielkich koncernow dostali w ub. roku 12% podwyzki wynagrodzen a ich srednia placa (bez benfitow ) wynosi 9.6 x10^6 USD/ rok.
Inflacja jest wielkim problem dla USA; choc na oko nie wyglada tragicznie bo koszty zywnosci i paliw nie sa czescia CPI!
http://www.economicpolicyjournal.com/2011/04/hot-federal-reserve-gave-as-part-of.html
@bobola
„Wynagrodzenia nie sa indeksowane do stopnia dewaluacji (obecnie ok. 14%/rok).”
Skąd wnioskujesz o tych 14%??!!!
@bobola
Doprecyzujmy. Inflacja według szkoły austriackiej to po prostu nadmierny druk pieniędzy. Zresztą wszystkie szkoły tak ją definiowały do czasu rewolucji semantycznej. Obecnie szkoły ekonomiczne z głównego nurtu za inflację uważają wzrost cen towarów. Żeby uniknąć nieporozumień, przyjąłem sobie niedawno zasadę, że kiedy piszę o wzroście cen produktów, to używam terminu „inflacja cen”. Gdzie Pan widzi w USA deflację? Ceny stale rosną. Oficjalny wskaźnik inflacji póki co nie idzie w górę, bo do jego obliczanie pomija się indeksy cen żywności i energii, które zwykle reagują jako pierwsze na nadmiar pieniędzy.
Właśnie to, że drukowane pieniądze trafiają do ograniczonej grupy osób (to Pan miał na myśli pisząc o nadmiarze pieniędzy?), stanowi bardzo poważny problem. W ten sposób zyskuje właśnie ta wąska grupa, a pozostali tracą. Pisałem o tym w tekście. Jeżeli podane przez Pana dane dotyczące pensji CEO koncernów są prawdziwe, to prawdopodobnie pierwotnym źródłem tych pieniędzy jest właśnie Fed. Wydrukowane z powietrza dolary trafiły do tych osób. Osoby te są bardzo zadowolone z tego faktu, bo mogą więcej wydać. Spowoduje to jednak podbicie cen dla wszystkich. Także dla tych, którzy tych dodatkowych pieniędzy nie otrzymali i być może nigdy nie otrzymają.
„Obdarowni” przez FED ich ludzie nie wydaja pieniedzy na rynku pospolitej konsumpcji, wiec nie podbija cen dla wsszystkich. Pieniadze sluza im do wykupu atrakcyjnych nieruchomosci, wielkich domow, inwestycji w firmy w USA i na swiecie. Nie nadarmo Perski swego czasu tym sie chwalil.
Wszystko to prawda,ąle praprzyczyną kryzysu gospodarczego jest kryzys zasad moralnych.
Pierwsza rzecz to sprostowanie: cyt.”to państwo posiada monopol na ich druk”. Otóż
jeśli chodzi o USA, a o tym państwie jest tu mowa, to nie rząd USA posiada monopol na drukowanie pieniędzy USA (dolarów), lecz Bank Rezerwy Federalnej który jest instytucją prywatną, niepodlegającą kontroli rządu, ani kongresu. Ostatni prezydent USA Kennedy, który chciał wprowadzić (i częściowo to zrobił)dolary drukowane przez jego rząd zapłacił to życiem.
Lekko publicystom jest używać słowa KRYZYS. Tym słowem załatwia się wszystko i ludzie muszą w kryzys wierzyć. Tylko nie podaje się przyczyny tego KRYZYSU. A przecież każdy lekarz powinien leczyć przyczynę a nie chorobę. Przyczyną kryzysu jest LICHWA, oraz pazerność rządzących na pieniądze (oszczędzać trzeba na najbiedniejszych a nie nas samych). Rządzący tworzą masy nowych ustaw, przepisów, nawet niezgodnych z konstytucją, a do ich zastosowania potrzeba całe masy nowych urzędników.
Ale czy na tym oszczędzać nie można? Jaki rząd zmniejszył biurokrację? Czy w biurach Unii zmniejszono biurokrację? (Oni zarabiają setki razy więcej niż człowiek ciężko pracujący – tworzący dobra kraju, czy Unii). Biurokraci nie budują dochodu narodowego, a tylko pożerają to co wypracują inni.
Lecz sprawą zasadniczą w tzw. KRYZYSIE jest LICHWA. To poprzez lichwę, czyli pożyczki na duży procent rujnuje się gospodarki państw, nie tylko Unii. Dotyczy to także najpotężniejszego ekonomicznie państwa, czyli USA. Czy to jest logiczne, że wszystkie państwa zadłużają się coraz bardziej i nie są w stanie spłacić pożyczek. U kogo tak wszyscy się zadłużają? Kto ma tyle pieniędzy (dóbr), że wszystkim krajom pożycza?
Tych pieniędzy nie ma w rzeczywistości, a są tworzone z cyfr, na kartkach papieru, lub w komputerze. Tych długów nie można spłacić, gdyż nie ma na świecie w obiegu tyle pieniędzy.
(Przykładowo: pożyczając pieniądze z banku na kupno domu, po skończeniu spłat hipoteki, oddajesz do banku dwa, lub trzy razy tyle pieniędzy co pożyczyłeś). Gdyby tak przykładowo wszyscy ludzie na ziemi pożyczyli pieniądze na kupno domu, to możliwe jest oddanie tylko pożyczonych pieniędzy, a nie odsetek (lichwy), gdyż taka ilość pieniędzy nie istnieje.
Comments are closed.