Nie ulega wątpliwości, że zakres wolności ekonomicznej oraz wysokość podatków to najważniejsze czynniki rozwoju gospodarczego danego kraju. Większe efekty w dziedzinie tworzenia dobrobytu osiągnęły te państwa, w których gospodarka w przeważającym stopniu znajdowała się w rękach prywatnych, a podatki były niskie.
Spełnienie pierwszego warunku sprzyja wzrostowi odpowiedzialności ludzi za posiadane przez nich dobra materialne, drugi natomiast wyzwala w jednostkach większy zapał do pracy, inwestowania i oszczędzania, sprzyja nowatorstwu.
Niedawne spory o przyszłość polskiego systemu podatkowego pokazały, że wśród naszych elit politycznych, tak naprawdę niewiele jest osób, które rozumiałyby te proste prawdy. Nagonka ze strony m.in. prominentnych działaczy AWS-u na wicepremiera Leszka Balcerowicza jest najlepszym dowodem na ciągłe istnienie spustoszeń jakie komunizm pozostawił w umysłach wielu dzisiejszych „prawicowców”.
Argumenty klasowe
Zgłoszona przez ministra finansów propozycja uproszczenia systemu podatkowego i zastąpienia progresywnego podatku dochodowego podatkiem liniowym, o stawce jednakowej dla wszystkich, nie doczekała się merytorycznej dyskusji w kręgach jego oponentów. Inna sprawa, że również sam pomysłodawca nie był profesjonalnie przygotowany na odpieranie wszystkich zarzutów płynących ze strony swoich krytyków. Często pojawiający się argument, używany m.in. przez ministra Jerzego Kropiwnickiego, że podatku liniowego nie ma nigdzie poza Estonią, był w gruncie rzeczy mało przekonujący. Nie spotkał się on jednak z natychmiastową ripostą wicepremiera Balcerowicza, tłumaczącą jakie skutki dla estońskiej gospodarki przyniósł obowiązujący tam system podatkowy. Jeśli zaś prawdziwe są liczne doniesienia prasowe, Estonia należy do najszybciej rozwijających się państw spośród byłych republik radzieckich. Szkoda, że minister finansów, lansując podatek liniowy, nie oparł się na tym przykładzie.
Argumentacja przeciwników podatku liniowego nakierowana była bardziej na wywołanie wśród opinii publicznej emocji niechętnych zmianom podatkowym, niż na sprowokowanie rozsądnej refleksji. Były to argumenty o zabarwieniu klasowym, odwołujące się do starej marksistowsko-leninowskiej metody działania, polegającej na antagonizowaniu biednych przeciwko bogatym. „Balcerowicz chce przeprowadzić zamach stanu w gospodarce i bogatych uczynić bogatszymi, a biednych biedniejszymi” – twierdzono wielokrotnie. Wstyd, że część „prawicy” wykazała się w tej kwestii niezrozumiałą troską o pielęgnowanie komunistycznej spuścizny.
Socjalizm kosztuje
Publiczne radio wyemitowało niedawno audycję publicystyczną, w której znani przedstawiciele wiodących stronnictw politycznych dyskutowali o podatkach. Niezwykła zgodność jaką w tej sprawie prezentowali politycy, skrajnie, wydawałoby się, odmiennych ideowo ugrupowań, wprawiła mnie w osłupienie. Gdy jeden z liderów Ruchu Patriotycznego „Ojczyzna” zauważył, że nie ma dowodów na to, iż obniżenie podatków sprzyja rozwojowi gospodarki, dzielnie wtórował mu w tym przedstawiciel SLD, oznajmiając wręcz, że jest wprost przeciwnie, że im podatki wyższe, tym gospodarka bardziej kwitnie. Niestety, żaden z przedstawicieli „prawicy” nie zaprotestował, gdy postkomunista podał przykład Szwecji, jako najlepiej prosperującego państwa Europy. Najlepiej prosperującego właśnie dzięki – jak się wyraził – wysokim podatkom.
W czasach PRL-u Szwecja stanowiła dla wielu Polaków cel wymarzonej emigracji. Nie tylko dlatego, że leżała stosunkowo blisko, ale także dlatego, że o panującym w niej dobrobycie i przepychu krążyły legendy. Mówiono: „Tam to dopiero panuje socjalizm, nie to co u nas”. Wielu naszych rodaków ryzykowało życie, by móc posmakować tego raju. Ale cóż – socjalizm kosztuje. System, w którym samotna matka, czy też bezrobotny, całe życie przebumelować mogą na różnego rodzaju zasiłkach, wcześniej czy później musi zacząć się chwiać. Podatnicy przestają wytrzymywać koszta niezbędne do dalszego utrzymywania tego systemu. By szwedzka gospodarka mogła stać się konkurencyjna na światowych rynkach, państwo musi stopniowo obniżać koszta swojego funkcjonowania. Niezbędna jest więc redukcja wydatków publicznych i obniżenie podatków. Tamtejsi politycy zaczynają zdawać sobie z tego sprawę. Szwecję stać jednak na to, by móc odchodzić od socjalizmu powoli, Polska natomiast potrzebuje bardziej zdecydowanych działań.
Trudno dziś znaleźć kraj, który podjąłby się misji całościowego zerwania z drążącym wiele państw, lewicowym odchyłem w gospodarce i tym samym przystąpiłby do budowania dobrobytu opierając się na prostych, sprawdzonych w przeszłości zasadach. Wiadomo już wszak, że z tworzeniem bogactwa nieodłącznie związane są: dominujący rodzaj własności oraz wysokość obowiązujących podatków. Tam gdzie więcej jest gospodarki prywatnej i gdzie niższe są podatki, rozwój ekonomiczny jest bardziej dynamiczny, a społeczeństwo bogaci się o wiele szybciej.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że nie ma takiego kraju, który odważył odwołać się do tych prostych prawd.
Przykład płynie z wyspy
Kilkanaście lat temu zrozumieli to politycy, którzy doszli do władzy w Nowej Zelandii. W latach 50-tych ta niewielka wyspa należała do czołówki gospodarczej świata. Modne jednak wówczas na zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych programy „państwa opiekuńczego” oraz interwencjonizm państwa w gospodarkę wycisnęły swe piętno również na Nowej Zelandii. Przez kolejnych 20 lat dominacji ideii socjalistycznych i protekcjonistycznych, poważnie skurczyły się obszary ekonomicznej wolności. Podatek dochodowy wzrósł do 66 procent, rodzima produkcja stała się niezwykle kosztowna, a cła osiągnęły taki pułap, że niczego nie opłacało się importować. Mieszkańcy wyspy skazani byli na coraz droższe i gorsze jakościowo produkty. Kraj stanął na krawędzi kryzysu. Dopiero w 1984 roku do władzy doszli ludzie, którzy wiedzieli co trzeba zrobić, by uniknąć katastrofy i wyprowadzić kraj na prostą. Wstrzymano wszelkie dotacje rolnicze, drastycznie obniżono cła i – co bardzo ważne – radykalnie obcięto wszystkie podatki, tak, że górna granica obciążeń podatkowych spadła do 33 procent. Od razu też rozpoczęto prowadzoną na szeroką skalę akcję prywatyzacji deficytowych państwowych firm. Udane prywatyzacje, m.in. wielkiego molocha telekomunikacyjnego „Telecom NZ”, doprowadziły do redukcji biurokracji. Nie tylko więc obniżono znacząco koszta funkcjonowania państwa, ale spowodowano, że sprywatyzowane firmy dziś same płacą podatki. A rolnictwo? Mimo że pozbawione dotacji, uchodzi za jedno z najbardziej konkurencyjnych na świecie. Nowa Zelandia, dzięki konsekwentnej polityce gospodarczej swojego rządu znów weszła do grona najlepiej rozwijających się państw świata. Lawrence W. Reed napisał kilka lat temu, że historia trwającej 12 lat transformacji Nowej Zelandii „powinna zostać wykrzyczana w niebogłosy”. Trudno odmówić mu racji.
Krótkowzroczna „prawica”
Przykład Nowej Zelandii pokazuje, co bardziej opłaca się czynić krajom, które, tak jak Polska, z powodu kilkudziesięciu lat komunizmu, cierpią na ekonomicznie zapóźnienie. Strat wyprodukowanych przez niemal pół wieku panowania gospodarki centralnie sterowanej nie odrobi się stosując nadmierny fiskalizm i protekcjonizm. Szwecja dnia dzisiejszego, wbrew temu co twierdzi przytoczony wcześniej polityk lewicy i czemu zdają się przytakiwać co niektórzy przedstawiciele „prawicy”, nie jest dobrym krajem do naśladowania. W obecnej sytuacji o wiele więcej można się nauczyć od Nowej Zelandii.
Obniżenie podatków i zwiększanie obszarów wolności ekonomicznej, odchodzenie od zbędnego koncesjonowania i innych form limitowania wolnej przedsiębiorczości to najlepsze, co dla Polski można by w chwili obecnej uczynić. Krytykowanie przez liczne środowiska „prawicy” niektórych rozsądnych skądinąd propozycji wicepremiera Leszka Balcerowicza tylko dlatego, że jest on liderem Unii Wolności, jest krótkowzroczne i powoduje trudne do odrobienia szkody w, nie wyleczonej jeszcze ze skazy komunizmu, świadomości Polaków. Od doraźnych politycznych sympatii czy antypatii o wiele ważniejsza jest przyszłość Polski. A ukrócenie nadmiernego fiskalizmu i likwidacja przepisów krępujących wolną przedsiębiorczość leży w jak najbardziej żywotnym interesie naszego kraju. Muszą to zrozumieć również ci politycy, którzy w działalności swojej odwołują się do wartości prawicowych, a którzy stanowią liczną reprezentację obecnego rządu.
Paweł Sztąberek