Zapraszamy do zapoznania się z pierwszym rozdziałem książki Gareta Garretta „Istota amerykańskiego sukcesu”. Jest to najnowsza pozycja Wydawnictwa PROHIBITA, której patronuje nasz portal. Wkrótce zamieścimy biografię autora książki, którą zamówić można w księgarni Internetowej Multibook.pl…
Obraz epoki
I
Badanie zaistniałych zmian
Udziałem niektórych narodów jest zajęcie w pewnym okresie historii pozycji światowego lidera. Taka przewaga znajdowała się niegdyś po stronie różnych narodów azjatyckich, zanim przeniosła się na cywilizację Zachodu. Przez pewien czas na czele stała Afryka, została jednak pokonana przez Rzym; następnie przez tysiąc lat nie dominował żaden naród, aż w końcu Europa ponownie przejęła zwierzchnictwo. Obecnie przewaga przechodzi na Amerykę. Jest to fakt o fundamentalnym znaczeniu, który w ogromnym stopniu wpływa na zachodzące zmiany.
Supremacja nad światem nie może być dziełem przypadku. Takie rozumowanie było przyczyną upadku Hiszpanii 400 lat temu. Co pozwoliło zatem Anglii zajść tak wysoko? Być może gospodarka. Bogate złoża węglowe przy wyjątkowych warunkach transportu, powodzenie w handlu i bankowości, wielkość floty handlowej, celowanie w dziedzinie przemysłu maszynowego. Jednak Anglia nie miała kruszców. Węgiel był też w innych krajach. Holendrzy byli dobrymi kupcami i bankierami, posiadającymi wiele okrętów jeszcze zanim Anglia poznała sztukę międzynarodowego handlu. Jeśli chodzi o przemysł maszynowy, to każdy o podobnym nastawieniu mógł pobić ją na tym polu. Kiedy byli do tego gotowi, Niemcy zrobili to w ciągu 30 lat.
Słabość wyjaśnień ekonomicznych daje im pozór prawdopodobieństwa. Pomija jednak te przykłady historyczne, które pokazują, że jak dotąd supremacja zawsze była związana z wybitnym wzrostem ludzkiego doświadczenia. Czy w przypadku Wielkiej Brytanii było to okazanie przychylności narodom o niższym poziomie kulturowym pod pozorami handlu, czy też jeden z pierwszych przejawów nowoczesnego industrializmu? Może za wcześnie o tym przesądzać. Wyobraźmy sobie, że światowa dominacja Anglii nigdy nie miała miejsca. Czy świat byłby dziś innym miejscem? Albo przypuśćmy, że nie zaistniała nigdy supremacja Rzymu. Oczywiście życie pod pewnymi względami przedstawiałoby się inaczej. Nie można jednak powiedzieć dokładnie, pod jakimi. Nie można orzec, co stałoby się na miejsce tego, co zdarzyło się rzeczywiście.
Potraktujmy teraz dominację Ameryki jako przypadek. Co to by oznaczało?
Mamy tutaj do czynienia z nową siłą o innym znaczeniu. Nigdy przedtem żaden naród nie rozporządzał taką ilością rzeczywistej i względnej siły. Fakt ten ujawnił się tak nagle, jakby to nie historia, a przeznaczenie o nim zdecydowało. Nikt nie wie, czym jest przeznaczenie. Ale jeśli samo w sobie jest ono, być może, koniecznością, której nie możemy pojąć i nie wiemy, jakim podlega prawom, to jest jednak rzeczą raczej pewną, że nie może ono zadziałać tam, gdzie nie ma do tego odpowiedniego podłoża. Innymi słowy – muszą wytworzyć się odpowiednie warunki. A więc i w danym wypadku, jeśli przyczyna wydaje się czymś przypadkowym lub tajemniczym, możemy sobie jednak zadać pytanie, jakie środki doprowadziły do osiągnięcia przez nieświadomą tego Amerykę tego stadium, albo jakie czynniki przyciągnęły przeznaczenie? Jest to tak naprawdę to samo pytanie.
Jakie warunki to sprawiły?
II
Dlaczego oznaki światowej dominacji przeniosły się na drugą półkulę?
Takie pytanie zadają sobie również inne narody, a przede wszystkim narody europejskie, ponieważ przez tak długi czas przysługiwał im światowy prymat, że zaczęły go uważać za swoje przyrodzone prawo. Aby wykryć źródła i tajemnice amerykańskiej siły, zaczęto wysyłać za ocean inżynierów, bankierów, ekonomistów, wytrawnych obserwatorów i przeróżne misje o charakterze zarówno prywatnym jak i publicznym. Jednak wszystko to, co zaobserwowali i z czego składali sprawozdania ci delegaci, było zawsze skutkiem amerykańskiej przewagi, a nie jej przyczyną. Bogactwo, powodzenie, metody – są bowiem tylko pochodnymi siły amerykańskiej, a praca i rzeczy materialne – jedynie jej widomym dowodem. Gdybyśmy je całkowicie zniszczyli, odrodzą się one ponownie z tego samego powodu, który sprawił, że istniały poprzednio i będą miały takie samo znaczenie. Żadne zagraniczne badania warunków panujących w Ameryce nie wykryły dotychczas ani tej przyczyny, ani znaczenia.
Na badaczach niemieckich, w których języku brak odpowiedniego wyrazu na określenie prosperity, głębokie wrażenie wywarła racjonalizacja amerykańskiej mechanizacji i metod produkcji. Niemcy stworzyli więc całą literaturę o racjonalizacji przemysłu, która obecnie cieszy się dużym powodzeniem w Europie; naturalnie zracjonalizowali oni przemysł niemiecki – mniej więcej w taki sam sposób, w jaki pewien berliński bankier zracjonalizował swój dział rachunkowości, kiedy zobaczył w Banku Rezerw Federalnych w Nowym Jorku urządzenia oszczędzające czas oraz metody, za pomocą których jeden urzędnik amerykański wykonywał pracę dwudziestu niemieckich. Bankier ten sprowadził sobie takie urządzenia i zastosował podobne metody: zwolnił dziewiętnastu z każdych dwudziestu urzędników. Gdy pewien Amerykanin zapytał go, czy podniósł pensję tego dwudziestego urzędnika, ów bankier nie mógł zrozumieć pytania. Dlaczego miałby podnosić mu pensję? Czy to urzędnicy nabyli urządzenia i odkryli nowy system? Nie. Czy ten dwudziesty urzędnik pracuje ciężej niż przedtem? Nie. Więc dlaczego miałby płacić mu więcej? Z pewnością jest to racjonalne spojrzenie na tę sprawę.
Anglicy zidentyfikowali bardziej znaczące skutki. Ich zamiarem było odkrycie amerykańskiego sekretu wysokich płac.
W tym celu redakcja pewnego londyńskiego dziennika wysłała do Ameryki delegację związków zawodowych. Związkowcy zwiedzili wiele fabryk. Dotykali futer i jedwabnych sukien w szafkach amerykańskich robotnic, przyglądali się stojącym setkami wokół fabryk samochodom robotników, dużo rozprawiali o systemach płac oraz o różnych teoriach, na których są ufundowane – i niewiele mądrzejsi wrócili do domu. Ich sprawozdanie było czymś przedziwnym.
Dwóch angielskich inżynierów wywołało sensację, pisząc książkę o dynamice przemysłu amerykańskiego. Większa siła maszyn, lepsze narzędzia, lepsze metody oraz produkcja masowa po niskich cenach – oto cały sekret. Niech Anglicy tak sobie myślą. W tym miejscu znów powtarza się błąd brania skutków za przyczyny. Produkcja masowa jest równie stara, jak maszyny w przemyśle. Anglia stosowała ją przecież pierwsza. Obecnie zdumiewa ją stopień rozwoju masowej produkcji w Stanach Zjednoczonych, który nie jest niczym innym, jak tylko skutkiem. Poza tym w Anglii istnieje już produkcja masowa, wzorowana bezpośrednio na Ameryce.
W jednej z fabryk w Oksfordzie wytwarzanie samochodów odbywa się na ruchomej platformie – w taki sam sposób, jak w Detroit. Pewien Amerykanin, który nie był ani inżynierem, ani przemysłowcem, w czasie zwiedzania oksfordzkiej fabryki znalazł się w lakierni. Zarząd fabryki – niezwykle dumny, jak się zdaje, z tego oddziału – oświadczył Amerykaninowi: „Karoserię do samochodu możemy wylakierować w ciągu dwóch minut”.
Amerykanin, po zapoznaniu się z wielkością produkcji i dokonaniu obliczeń w pamięci, powiedział: „W takim razie możecie całą robotę wykonać w jednej przegrodzie. Niepotrzebne są cztery przegrody w środku warsztatu, ponieważ powoduje to zator w ruchu”. Odpowiedziano mu na to: „Naszych klientów, niestety, nie można tak łatwo zadowolić, jak waszych. Musimy dać im do wyboru co najmniej cztery kolory”.
Amerykanin odrzekł wtedy: „Tak, ale dlaczego macie cztery przegrody, kiedy jedna wystarczyłaby w zupełności?”.
Wyjaśniano mu dalej cierpliwie: „Nie rozumie pan? Robotnik obecnie lakieruje na czarno. Następną karoserię być może trzeba będzie polakierować na niebiesko. Gdyby robotnik musiał zużyć cały czarny lakier z rury, a później oczyścić ją, żeby użyć niebieskiego lakieru, nastąpiłoby marnotrawstwo zarówno czasu, jak i materiału – czyli właśnie to, co wy, Amerykanie, nazywacie brakiem wydajności”.
Amerykanin zauważył wtedy: „Tak, ale dlaczego nie poprowadzicie czterech rur do jednej przegrody?”.
Na chwilę zapanowała cisza, po czym padła odpowiedź: „Czy pan wie, że ta myśl nikomu tutaj nie przyszła do głowy?”.
Amerykanin zastanawiał się przez chwilę, w jaki sposób powiedzieć, dlaczego byłoby rzeczą niemożliwą, aby w fabryce amerykańskiej taka myśl nie przyszła nikomu do głowy i dlaczego zrodziłaby się równie łatwo w umyśle lakiernika, co kierownika; dlaczego robotnik podzieliłby się nią z kierownikiem, gdyby to on wpadł na to pierwszy, wreszcie dlaczego… Ale zaniechał tego i milczał. Miał bowiem tutaj do czynienia jedynie z literą, a nie z duchem.
Niedawno delegacja rządu Wielkiej Brytanii została wysłana do zbadania i złożenia sprawozdania o warunkach przemysłu w Stanach Zjednoczonych. Dokonała ona tego zadania nienagannie, jak przystało na Anglików i stwierdziła między innymi, że „amerykańscy robotnicy godzą się na eksperyment w dziedzinie obniżenia kosztów produkcji, ponieważ zawsze wiedzieli, że wynikiem niższych kosztów jest wzmożona konsumpcja i – wskutek tego – zwiększenie zatrudnienia”.
Angielski punkt widzenia wyraża pojęcie „robotników”. Wynika z niego, że gdy koszty zostaną obniżone i wskutek tego wzrośnie konsumpcja – na „robotników” spłynie po prostu błogosławieństwo większego zatrudnienia.
Ostatnio Liga Narodów postanowiła przeprowadzić dokładne badania nad przemysłem amerykańskim i porównać go z europejskim, żeby przekonać się, czy jest możliwe, zgodnie z opinią pana Loucheura, „przystosowanie pewnych części systemu amerykańskiego do systemu europejskiego”.
Równie dobrze można by mówić o przeszczepieniu tylko niektórych części drzewa. Można zebrać wszystkie jego elementy, ale bez subtelnej istoty żyjącego drzewa, naturalnych praw, rządzących jego pochodzeniem, wzrostem i rozmnażaniem, będzie się miało do czynienia wyłącznie z kawałkami drewna. Cały amerykański system przemysłowy jest tylko skutkiem – jedynie unaocznieniem niewidocznych sił.
Nietrudno jest zgadnąć, które części tego systemu Europa chciałaby zastosować. Jeden z francuskich badaczy, wybitny ekonomista André Siegfried, napisał pracę pod tytułem America Comes of Age (Ameryka staje się pełnoletnia). Jest to doskonała książka, zawierająca przebłyski głębokiej myśli politycznej. Francuzi mają po prostu polityczną mentalność. Odnośnie jednak amerykańskiego systemu przemysłowego, podnosząc tę samą ideę, która teraz porusza umysły w Lidze Narodów, Monsieur Siegfried powiada: „Zagadnienie, które najbardziej ciekawi Europejczyków, dotyczy tego, czy Ameryka będzie w stanie sprostać międzynarodowej konkurencji, zachowując jednocześnie wysokie płace i wyjątkowo wysoki standard życia. Niewątpliwie nie zdajemy sobie sprawy z kolosalnego wysiłku Ameryki od czasu wojny, na jaki zdobyła się, żeby dostosować swój przemysł do zmian, które zaszły na rynku pracy, przez wprowadzenie najnowocześniejszych urządzeń. Istnieje niemal pokusa, by twierdzić, że Europa – z jej inteligencją, doskonałością techniczną i cywilizacją na wysokim poziomie – mogłaby zastosować tę samą politykę i korzystać zarazem z niższych płac i mniejszych wymagań życiowych”.
Powyższy cytat ma jedynie ilustrować, jak dalece autorowi nie udało się rozwikłać tajemnicy, której rozwiązania szukają wszyscy przyjeżdżający do Ameryki.
Widzą oni w systemie amerykańskim niskie koszty produkcji, wysokie płace, wysoki ogólny standard życiowy – i myślą wtedy: „Gdybyśmy tylko mieli te niskie amerykańskie koszty przy naszych niskich europejskich płacach! Ile to by przyniosło korzyści!”.
III
Fałszywy mit wojenny
To, czego szukają, nie jest dla nich oczywiste. Prawda ta jest nowa i całkowicie odmienna od tradycji i przyzwyczajeń Starego Świata. Istnieje jednak jeszcze jedna konkretna i niedorzeczna przyczyna, która uniemożliwia im zrozumienie tej tajemnicy. Jest rzeczą charakterystyczną, że całe spojrzenie na sprawę zdominował jeden pogląd: Amerykanie wzbogacili się podczas wojny. Osobom przywiązanym do tego faktu wydaje się, że wszystkie powyżej wymienione przejawy amerykańskiego powodzenia są wynikiem zbiegu okoliczności i mają charakter powojennej fikcji. Nawet gdy po namyśle dojdą do wniosku, że musiały tu wchodzić w grę także inne przyczyny – i tak prawie zawsze na pierwszy plan wysuwają właśnie to twierdzenie. Stało się ono chorobą, toczącą myśl europejską. Dla wyraźnego i pełnego przedstawienia tej idei zajrzyjmy do pierwszego lepszego europejskiego artykułu, dotyczącego długów wojennych lub możliwości powstania gospodarczej unii Europy przeciwko Stanom Zjednoczonym.
Nic więc dziwnego, że angielska delegacja rządowa, powołana do zbadania warunków przemysłu w Stanach Zjednoczonych, nie mogła wyzbyć się myśli, że współczesną Amerykę stworzyła wojna. Zapisała ona: „Wojna spowodowała rozwój wszystkich gałęzi przemysłu i uczyniła Stany Zjednoczone wierzycielem Europy”. Zaraz poniżej znajdujemy dodatkową uwagę: „Począwszy od 1922 roku, zauważamy tam szybki wzrost wytwórczości w większości gałęzi przemysłu”.
Oczywiście jest prawdą, że wojna ożywiła przemysł Stanów Zjednoczonych. Ale ożywiła ona także przemysł Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec – wszędzie i do najdalszych granic. Kluczowe jest jednak to, że przemysł po wojnie nie rozwijał się w Europie tak, jak w Stanach Zjednoczonych. Warunki były podobne. Płace podlegające inflacji, wysokie koszty, zapotrzebowanie większe niż kiedykolwiek przedtem, a jako pozostałość po wojnie – znacznie większe możliwości przemysłu, niż te istniejące w okresie pokoju. Ten sam problem dotyczył zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Europy, a wiązał się z tym, czy obniżyć cenę towarów, czy wysokość robotniczych płac.
Jedna droga polega na zaspokojeniu zwiększonego zapotrzebowania, druga – na jego ograniczeniu. W Ameryce po prostu obniżono cenę towarów przez podwyższenie wydajności robotników i stwierdzono nie tylko, że to, co było uważane za nadmiar zdolności produkcyjnej, może być wykorzystane, lecz także – że potrzeby są znacznie większe.
W lipcu 1926 roku w miesięczniku „Monthly Labor Review”, wydawanym przez Ministerstwo Pracy Stanów Zjednoczonych, zamieszczono następującą wzmiankę: „Obecnie doświadczamy najbardziej znaczącego postępu w wydajności produkcji, jaki zaobserwowano w historii współczesnego systemu przemysłowego”. Ten postęp oznacza zarówno obniżenie cen towarów, jak i niskie koszty oraz wysokie płace. Celem jest dobrobyt.
Postęp w wydajności produkcji był, począwszy od 1922 roku, bezpośrednią przyczyną szybkiego wzrostu wytwórczości, o którym wspomina delegacja angielska. Ożywienie wojenne nie miało jednak z tym nic wspólnego, tak samo jak złoto czy fakt, że Ameryka stała się wierzycielem Europy.
Zdominowanie europejskich umysłów przez przekonanie, że to właśnie wojna uczyniła Amerykę bogatą, nie wynika jedynie z politycznej propagandy, skierowanej przeciw spłacaniu długów. W tradycyjnie europejski sposób patrzy się na bogactwo jako na produkt, podczas gdy Amerykanie uważają je za czynnik rozwoju, co utrudnia zrozumienie całej sprawy. W pojęciu amerykańskim bogactwo nie jest sumą, która zmienia się jedynie przez dodawanie lub odejmowanie, ani wielkością posiadania. Jest to czynnik o wielkich możliwościach, który jest zdolny rozrastać się wskutek podziału.
Amerykanie myślą znacznie mniej o bogactwie niż o dobrobycie, ponieważ są to dwa odrębne pojęcia. Miarą dobrobytu nie jest to, co naród posiada, ale to, co spożywa. W królestwie Robinsona Crusoe bogactwo, liczone per capita, było naprawdę pokaźne. Dwóch ludzi miało wszystko dla siebie. Jednak poziom dobrobytu był niski, gdyż bez maszyn i narzędzi, które pomnożyłyby siłę rąk, nie można było produkować więcej – a tylko tyle, ile było konieczne dla zaspokojenia najniezbędniejszych potrzeb. Całe złoto świata, wszystkie zagraniczne inwestycje razem z nieograniczonymi zapasami surowców nie podniosłyby ich dobrobytu w najmniejszym stopniu.
W zagranicznej opinii na temat bogactwa Stanów Zjednoczonych jako czegoś powstałego dzięki wojnie należy dopatrywać się zatem złośliwej bajki oraz nieumiejętnego postrzegania tych spraw.
Fakty są następujące: poza własnym wysiłkiem, naród amerykański w czasie wojny wytworzył ze swoich zapasów i pożyczył sojusznikom towary o łącznej wartości 10 miliardów dolarów. W ciągu dziesięciu lat po wojnie naród amerykański, mimo że jego własne potrzeby wzrastały, wytworzył i pożyczył europejskim i innym krajom towary o wartości kolejnych 15 miliardów dolarów. Pokwitowaniem za te towary są obietnice zwrotu zapisane na papierze i posiadane przez Amerykanów. Czy w rzeczywistości te sumy zostaną im zwrócone? Nawet jeśli, to nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób. Ale nie jest to tematem naszych rozważań. Pytanie dotyczy sposobu, w jaki Stany Zjednoczone mogły się tak wzbogacić i dlaczego mógł w ogóle wzrosnąć ich dobrobyt, jeśli udzieliły w ciągu dwunastu lat pod postacią towarów konsumpcyjnych pożyczek o wartości około 25 miliardów dolarów.
Gdyby zwrócono już choć część z nich albo ich odpowiednik materialny, można by było przypuszczać, że Ameryka korzysta obecnie z opóźnionej siły konsumpcyjnej. Ale fakty temu przeczą. Ameryka stale pożycza więcej, niż jest jej zwracane. Wszystkim, co posiada w zamian za wypożyczone Europie towary, są obligacje – niektóre z nich bardzo wątpliwej wartości. Ameryka nie może jednak ani jeść zagranicznych obligacji, ani się w nie ubierać, nie może z nich korzystać tak, jak korzysta ze środków lokomocji albo belek mostowych typu T, nie może używać ich jako łopatek do turbin, nie posiadają one też wartości opałowej. Spośród wszystkich absurdalnych myśli ekonomicznych do najbardziej fantastycznych należy twierdzenie, że naród może osiągnąć dobrobyt, jeśli będzie więcej eksportował niż importował.
IV
Fakty, które nie dają się same wytłumaczyć
Żadnej materialnej części amerykańskiego dobrobytu nie można przypisać wojnie. Zaistniał on mimo wojny, mimo udzielania pożyczek, być może bezzwrotnych, oraz mimo pozbycia się olbrzymiej ilości towarów, na które zapotrzebowanie w kraju jeszcze nie zanikło. Być może doświadczeniu wojny Ameryka zawdzięcza poczucie mocy, które w innych warunkach przyszłoby później; lekcję solidarności, skrystalizowanie się umysłu narodowego, nową wiarę we własne wartości. Niemniej jednak Europejczycy nie mają na myśli tych wartości duchowych, kiedy twierdzą, że to wojna dała Ameryce pierwsze miejsce na świecie.
Fakt ten tłumaczą następnie istnieniem pewnych sprzyjających warunków naturalnych: obfitości zapasów złóż różnorodnych surowców; samowystarczalności w dziedzinie podstawowych artykułów spożywczych; pojemności krajowego rynku zbytu – zazdrośnie strzeżonego, z prawie nieograniczoną zdolnością pochłaniania towarów; ogromnych ilości taniej siły mechanicznej – i tak dalej.
Lecz wszystko to jest tylko opisem. Być może te warunki były potrzebne, żeby dominacja nad światem przeszła z Europy na Amerykę, ale jest rzeczą pewną, że to nie one przyczyniły się do przejęcia zwierzchnictwa przez Stany Zjednoczone.
Surowce?
Dostęp do źródeł surowców nie stanowił problemu dla Europy ani w przeszłości, ani też obecnie. Ci, którzy nawołują do gospodarczej unii Europy przeciwko Ameryce, chełpią się, że Europa, razem ze swoimi rozległymi posiadłościami kolonialnymi, ma nad Stanami Zjednoczonymi przewagę pod względem surowców, co jest oczywiście prawdą. Poza tym jest faktem, że Stany Zjednoczone są najpoważniejszym nabywcą surowców na świecie. Przykładowo, kupują od Wielkiej Brytanii największe ilości kauczuku.
Amerykańska samowystarczalność w dziedzinie podstawowych artykułów spożywczych?
Europa w ciągu przeszło pół wieku prowadziła celową politykę wymiany towarów przemysłowych na artykuły spożywcze, czyli wyników pracy wykwalifikowanych pracowników na wytwory pracy włościan i uważała to za korzystny interes. Poza tym rynek artykułów spożywczych jest rynkiem międzynarodowym, a ich cena – ceną światową.
Pojemność amerykańskiego rynku?
Jest to, oczywiście, czynnik o wielkiej wadze. Nie ma w Europie kraju, który znałby pojemność swojego rynku, z tej prostej przyczyny, że nikt nigdy systematycznie go nie badał. Dopiero teraz przemysł europejski zaczyna liczyć się z możliwościami właściwego wykorzystania własnego handlu na wzór Ameryki.
Amerykańskie zasoby sił?
To, że w Ameryce pojedynczy człowiek zużywa więcej energii mechanicznej niż w jakimkolwiek innym kraju, nie wynika z wielkości zasobów sił ani z tego, że siły te są tanie. Nie używa się ich ze względu na to, że są tanie; są tanie właśnie ze względu na to, że się ich używa. Europa nawet w przybliżeniu nie wykorzystała tak własnych zasobów. Nie można również twierdzić, że amerykańska technika stała na wyższym poziomie. Anglia zna lepsze metody niż marnotrawienie milionów koni parowych energii przez spalanie węgla w kominkach.
W każdym razie warunki fizyczne, geograficzne i polityczne były znane już przedtem. Dlaczego więc zagranica wysyła misje do Stanów Zjednoczonych, żeby potwierdzić fakty, które można znaleźć w encyklopediach i almanachach, wydawanych w każdym współczesnym języku? Ameryka nie posiada ukrytych bogactw naturalnych, sekretnych nauk ani żadnych wynalazków, których by nie sprzedawała. Słuszne jest przypuszczenie, że pod względem zdolności do mechaniki Amerykanie stoją nawet na niższym poziomie. W zakresie wiedzy technicznej Ameryka nie znajduje się na pierwszym miejscu. Nie ma niczego takiego, co produkuje Ameryka, a czego inne kraje nie mogłyby wytwarzać równie dobrze lub może nawet lepiej. W Ameryce każda metoda w przemyśle jest ujawniana w pismach albo miesięcznikach technicznych. Każdy ma możliwość naśladowania amerykańskich metod. Liga Narodów może przeszczepiać system amerykański częściowo lub całkowicie na grunt europejski. Amerykanie nie robią z niczego żadnych tajemnic, nie dysponują nowymi ideami, abstrakcyjnymi czy konkretnymi, które nie zostałyby zaraz publicznie ogłoszone.
Amerykańska księga leży otworem. Wyjaśnia ona wszystko, pozostając sama niewyjaśnioną. Kto może bowiem objaśnić sens, kryjący się między wierszami?
To, co jest tu nowego, nie posiada nazwy. Nie jest to ani system, ani metoda, ani jakaś konkretna filozofia. Wypływa z tego nowa rzeczywistość – dobrobyt amerykański jest tylko jego odbiciem i widomym skutkiem.
Czy sami Amerykanie to rozumieją? Ich stosunek do tego jest praktyczny, nie kontemplacyjny. Rozważmy pewne przesłanki.
Amerykański biznes ma dziś zupełnie inny charakter niż gdziekolwiek na świecie, nie przypomina nawet samego siebie sprzed kilku lat. Gdzie leży różnica i na czym się ona zasadza?
Uprzednio amerykański biznesmen, podobnie jak każdy inny, zadowalał się tylko zyskami finansowymi. Stopień takiego zysku był stopniem jego zadowolenia. Obecnie tak już nie jest. Co się takiego stało?
Amerykanie mieli również do czynienia ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami kwestii robotniczej – a więc z ograniczaniem produkcji, wyznaczaniem zakresu obowiązków, dziecinną tyranią zarządzeń prawnych – które obecnie stoją na przeszkodzie dobrobytowi Anglii. W Ameryce panował zamęt dobrych rad, ale nikt nie umiał znaleźć wyjścia z sytuacji. Amerykanom to się jednak udało. Jak się to stało?
W Ameryce kapitalizm przyjmował najgroźniejsze postacie. Ale obecnie mamy tu do czynienia z robotnikami – bez kwestii robotniczej i z kapitałem – bez zagadnienia kapitału. Jaką drogą zostało to osiągnięte?
Amerykanie poszli znacznie dalej niż inne narody w dziedzinie standaryzacji i produkcji masowej. Jednak wbrew przepowiedniom, jednostki ludzkie, mimo rzekomo koniecznej konsekwencji tego stanu rzeczy, nie zostały sprowadzone do poziomu bezmyślnych automatów. Zagranicznych obserwatorów, przede wszystkim Anglików, którzy najbardziej ze wszystkich narodów obawiają się zatracenia indywidualności na rzecz urządzeń mechanicznych, uderza indywidualizm amerykańskich robotników. Co to znaczy?
Dlaczego konflikt człowieka z nim samym i z otoczeniem jest w Ameryce bardziej twórczy niż w innych krajach, które są starsze pod względem kulturowym, bogatsze w doświadczenia i pierwsze zastosowały siły przetwórcze maszyn?
Pierwszym odruchem samych Amerykanów jest wyliczanie faktów z otwartej księgi, która mówi, co robią i w jaki sposób, a jednocześnie nie tłumaczy samej siebie.
Garet Garrett
Garet Garrett – Istota amerykańskiego sukcesu, Wydawnictwo PROHIBITA, Warszawa 2011
Książkę zamówić można na Multibook.pl…
Strona poświęcona Garet Garrettowi i książce www.garetgarrett.pl/
Ameryka to mit stworzony przez mainstreamowe media zarzadzane przez London City. W gruncie rzeczy to slaby i prymitywny kraj zamieszkaly w duzej czesci przez ciemna, niewyksztalcona mase, sterowana przez karty kredytowe i media. Kto tam byl i dokladniej sie przyjrzal ten wie o co chodzi. To juz Otwock jest realniejszy i sensowniejszy niz jakakolwiek brudna dziura za Atlantykiem nazywajaca siebie metropolia, na dodatek swiatowa. Smiechu warte. Gdyby nie uklad hochsztalerow z wall street tymi z turbanami na glowach „sprzedajacymi” za „zielone” potrzebna (jak dlugo jeszcze?) swiatu rope nigdy nie utrzymalby sie twor zwany USA.
Pan Marko jest zabawny. Szkoda tylko, że USA aż DWA RAZY wyciągała Europę z bagna (oczywiście jeśli nie licząc planu Marshalla). Niech Pan zgadnie, kto trzyma CDS-y na europejskie obligacje? To samo Wall Street będzie ratowało europejską dupę po raz trzeci.
Panie Kamil pan ciagle mylisz reczywistosc z fikcja. USA „wyciagalo” kogos czy hochsztaplerka z London City i swoim biurem na wall street? Swiat moglby „wyciagnac” byle Kowalski, gdyby mial drukarnie „zielonych” i uklad z „turbanami”.
Ja nie mówię o zielonych pieniądzach, tylko dwóch wojnach światowych, w których Europejczycy albo by się wyrżnęli, albo rządziłaby totalna ruska komuna. Kto mógł jeszcze produkować u siebie czołgi, samoloty, amunicję, a nawet mundury (dla Brytyjczyków, później dla wszystkich towary cywilne), jak nie Amerykanie? Pan lubi p*****ć o realnej gospodarce, tymczasem sam Pan tkwi w kategoriach pieniężnych jak rzep na psiej dupie. W Europie wcale nie rządzi finansjera amerykańska, tylko frankfurcka przy współudziale ostro dotowanych firm oraz banków francuskich, które wtopiły ogromne pieniądze w greckie, iberyjskie, irlandzkie i belgijskie obligacje. A kto dał zabezpieczenie na zabawę paribafransów i dojczebanków? u, to ci źli Amerykanie i ich CDS-y, przez co już wkrótce może skończyć się era dolara (co pewnie Pana ucieszy), o ile Amerykanie znajdą sposób na dodrukowanie waluty bez hiperinflacji. Tak czy siak, oni na tym stracą (tak jak na II WŚ). Pańskie teorie spiskowe o kant dupy roztrzaskać. Niech będzie mojej, bo mam twardą.
Powyzszy wywod po raz kolejny pokazuje, ze mlody Kisiel ciagle myslowo tkwi w sredniowieczu. To juz norma. Gorzej, ze takich naiwnych sa miliardy – jestescie najlepsza tarcza ochronna i gwarantem dalszego wodzenia za nos swiata.
Gdyby nie II WŚ to te buraki nigdy by nie doszli do takiego bogactwa jakim się dzisiaj cieszą. W sumie powinni wysławiać Hitler i pewnie w głębi duszy to robią. Żadnego tyłka naszego z niczego nie będą ratować. Gdyby teraz była wojna w Europie to Amerykanie i Arabowie skakaliby z radości pod niebiosa. Każdy kto tam trochę chociaż pomieszkał to wie jak strasznie kochają Europę.
Comments are closed.