Z dużą dozą regularności raczeni jesteśmy alarmistycznymi prognozami przygotowywanymi przez rozmaite instytucje, na temat rzekomo wyczerpujących się surowców naturalnych. Te bezlitosne niczym proroctwa Kasandry przepowiednie połączone są z wezwaniami niektórych grup społecznych (zwykle lewicowych ekologów) do sztucznego ograniczenia zużycia bogactw. Jest to podejście błędne i nie mające racjonalnego uzasadnienia nie tylko na gruncie ekonomii wolnorynkowej, która w sposób automatyczny ogranicza sobie wydobycie, ale także na gruncie zdrowego rozsądku, biorąc pod uwagę to, ile razy na przestrzeni historii ci wieszcze pomylili się w swoich prognozach.


Panika wokół surowców naturalnych trwa już od ponad stu lat. W 1908 roku na konferencji gubernatorów,  zwołanej przez prezydenta USA Theodore Roosevelta, ostrzegano, że zasoby naturalne są bliskie wyczerpania. Co ciekawe dotyczyło to głównie bardziej powszechnych od ropy naftowej bogactw. Przestrzegano przed kryzysem związanym z rzekomo topniejącymi na naszych oczach zasobami rudy żelaza, drewna, a nawet pszenicy. Do roku 1940 miał nastąpić kryzys. Jak wygląda rzeczywistość? Odbiega ona dramatycznie od tych hiobowych wieści. Po 103 latach raczej nie narzekamy na nadmierny deficyt tych zasobów.
Wobec nietrafionych prognoz postanowiono więc zmienić bazę, za pomocą której można byłoby atakować „chciwych kapitalistów”. Wskazano na inne typy surowców. Najgłośniejszym alarmem została objęta ropa naftowa. Prym w prognozowaniu swoistej zagłady energetycznej, wiedzie Klub Rzymski założony w 1968 roku. Swój chyba najgłośniejszy raport, zatytułowany „Granice wzrostu”, opublikował w 1972 roku. Jego autorzy poddali analizie ówczesne zużycie zasobów naturalnych w stosunku do przyrostu naturalnego. Przyjęli jednocześnie, że liczba dostępnych zasobów naturalnych jest stała. W tej najbardziej pesymistycznej wersji ropy naftowej miało zabraknąć już w 1990 roku. Jeden z modeli uwzględniał także możliwość odkrycia nowych złóż. To był według autorów raportu wariant najbardziej optymistyczny. Według niego ropy naftowej miało starczyć do 2020 roku. Z dzisiejszej perspektywy możemy już stwierdzić, że Klub Rzymski pomylił się i to o dobrych kilkadziesiąt lat. Udokumentowane aktualnie złoża ropy naftowej pozwolą zaspokoić nasze potrzeby co najmniej do 2060 roku i to przy założeniu, że przerwane zostaną wszelkie poszukiwania nowych. Gdzie więc ta przepowiadana katastrofa?
Załóżmy jednak, że zasoby faktycznie się wyczerpują i świat staje w obliczu kryzysu. Jak w takiej sytuacji poradzi sobie wolny rynek? Z czym będziemy mieli do czynienia w przypadku kończących się złóż ropy naftowej? Rosnące ceny tego surowca z pewnością zaczną stymulować podmioty funkcjonujące na rynku do poszukiwania alternatywnych źródeł energii. Coraz bardziej opłacalne staną się źródła odnawialne, a także badania w zakresie poszukiwania kolejnych rozwiązań, które zastąpią ropę naftową. Im więcej badań w tym kierunku, tym większa szansa sukcesu. Stopniowo poszerzać się będzie grono firm nakierowanych na opracowanie nowych technologii. Na skutek konkurencji i powszechności ich ceny zaczną stopniowo spadać. Alternatywne źródła energii będą coraz częściej napędzać samochody, samoloty oraz elektrownie. Zanim złoża ropy naftowej całkowicie się wyczerpią, ludzkość będzie już bezpieczna. Sama ropa zaś (a konkretnie jej resztki) stanie się bezużyteczną i praktycznie bezwartościową czarną mazią. Jeżeli mechanizmy wolnorynkowe pozostaną względnie niezaburzone, to są w stanie wyciągnąć ludzkość z tych kłopotów.
Jeżeli złoża ropy naftowej znajdowałyby się całkowicie w rękach prywatnych, to perturbacji mogłoby być jeszcze mniej. Zminimalizowany zostałby bowiem problem wzrastających cen. W przypadku eksploatacji złóż publicznych przez prywatne firmy, mamy do czynienia z sytuacją, w której podmiot wydobywający surowiec nie ma żadnej motywacji, aby robić to w sposób racjonalny i oszczędny. Złoża nie należą do niego, więc kierując się zyskiem, dokonuje najintensywniejszej możliwej eksploatacji. Takich przykładów w historii było całe mnóstwo, od nieograniczonej wycinki lasów, po nadmierny wypas bydła na publicznych terenach. W przypadku prywatnej własności zasobów, mamy do czynienia z sytuacją zgoła odmienną. Ich właściciel nie może sobie pozwolić na nadmierną eksploatację, ponieważ odbije się to na przyszłej wartości gruntu, który w całości należy do niego. Przyspieszając więc wydobycie, automatycznie obniża cenę swojej własności. W takiej sytuacji przedsiębiorca musi dokonać właściwego oszacowania zysków i strat. Przykładowo, jeśli na horyzoncie nie widać żadnego znaczącego zamiennika dla ropy naftowej, to logiczne jest rozumowanie właściciela, że lepiej ograniczyć jej wydobycie aktualnie i poczekać na zwyżkę cen w przyszłości. Kiedy jednak zacznie pojawiać się coś, czym można byłoby zastąpić ropę na szerszą skalę, to z pewnością przedsiębiorca zwiększy aktualnie wydobycie, bo w przyszłości ropa stanie się czymś bezużytecznym i bezwartościowym. W obu przypadkach na optymalizacji zysku i racjonalnym myśleniu przedsiębiorcy zyskuje całe społeczeństwo, bo otrzymuje więcej surowców wtedy, kiedy są one bardziej potrzebne. Dokonałoby się w ten sposób bardzo płynne przejście na inne źródła energii. Można byłoby wręcz uniknąć jakichkolwiek poważniejszych perturbacji społecznych.
Ostatnio eksperci stwierdzili, że od 2004 roku znajdujemy się w szczycie wydobycia (Oil Peak) i dlatego ceny za baryłkę będą wyłącznie rosły. Tak też próbuje się tłumaczyć wzrosty cen tego surowca na przestrzeni ostatnich kilku lat. W rzeczywistości są one spowodowane nie wyczerpującymi się zasobami, a inflacyjną polityką banków centralnych z amerykańską Rezerwą Federalną na czele. Kreacja pieniądza, która dokonuje się za pomocą ekspansji kredytowej Fed, prowadzi do „rozrzedzenia” dolara, więc do spadku wartości każdego pojedynczego banknotu, co przekłada się na wzrost cen. Powoduje to także poważne zaburzenia mechanizmu popytu i podaży, na czym najbardziej cierpią ci, którzy nowowykreowane pieniądze otrzymują na końcu lub nie otrzymują ich w ogóle. Jest to o tyle istotne w kontekście ropy naftowej, że dolar jest walutą, w której dokonuje się praktycznie wszystkich rozliczeń tego surowca na rynku międzynarodowym.
Współcześnie daleko nam jeszcze do katastrofy prognozowanej przez wielu ekologów. Dziwne jest, że nie ulegli oni jeszcze dysonansowi poznawczemu. Z jednej strony nawołują do sztucznego oszczędzania zasobów naturalnych, a z drugiej bulwersują się, że borykamy się ze zbyt dużym zanieczyszczeniem. Nie dostrzegają jednocześnie tego, że im szybciej wyczerpiemy zasoby naturalne, tym mniejsze zanieczyszczenie będzie później. Równocześnie nie zdają sobie sprawy z faktu, że wyczerpujące się zasoby naturalne, wymuszą skutecznie jak nigdy wcześniej, przejście na inne źródła energii. Dziwi także niechęć lewicowych ekologów do ogólnie rozumianego postępu technologicznego (w tym rozwiązań gospodarczych sprzyjających temu postępowi), który doskonale rozwiązałby ich wszelkie problemy.
Mechanizmy wolnorynkowe są doskonale przygotowane na kryzysy surowcowe. Powrót do tych mechanizmów, a następnie ich rozszerzenie i pogłębienie mogłoby pozwolić uniknąć przyszłych problemów związanych z wyczerpującymi się zasobami, zapewniając płynne przejście na zamienniki. Przyszłością ludzkości jest ekologia wolnorynkowa, a nie marksistowska. Im wcześniej to zrozumiemy, tym lepiej.
Łukasz Stefaniak