Moi amerykańscy przyjaciele z lewicy nader często opłakują wyzysk narodów „trzeciego świata” praktykowany rzekomo przez kapitalistów z zamożnych państw. „Musimy zaprzestać tego okropnego znęcania się nad biedotą uciskaną przez chciwe kapitalistyczne świnie” – powiadają.
Otóż zadałem sobie niedawno trud znalezienia sytuacji dokładnie takiej, jaką moi lewicowi przyjaciele opłakują. Co więcej, łkający socjalidemokraci nie odkryli jeszcze jakoś tego „rażącego” przykładu, świetnie ilustrującego czerpanie zysków z wykorzystywania mas przez wielkie korporacje. Rozważmy więc ten prawdziwy i aktualny przykład. Pewna wielka międzynarodowa korporacja – jej nazwa znana jest na całym świecie – przeniosła się na teren, gdzie dochody ludności kształtują się na dość niskim poziomie, obiecując zapłatę wyższą, niż średnia płaca na tym terenie. Prawdę powiedziawszy, ta sama praca w tej korporacji jest na ogół wynagradzana lepiej, niemniej miejscowym zdaje się to nie przeszkadzać.
Korporacja mówi, że zatrudni około 1500 osób. Tymczasem podania o przyjęcie złożyło około 30 tys. osób. Jest to ciekawe tym bardziej, że firma nie czyni żadnych socjalnych obiecanek, tak, jak ma to miejsce w tej samej firmie w innych krajach, gdzie bardzo silne wpływy mają związki zawodowe. Miejscowi są – jak widać – chętni porzucić swój tradycyjny sposób życia i skorzystać z nadarzającej się okazji podjęcia pracy w znanym przedsiębiorstwie.
Lokalne władze połączyły z korporacją siły na każdy możliwy sposób. Między innymi zaoferowały korporacji bodziec finansowy, by zechciała się na jej terenie osiedlić i zatrudnić miejscową ludność. Lokalni kupcy oglądający się za każdym amerykańskim dolarem zawiązali „spisek”, byle tylko zwabić tę słynną korporację na swój teren. Na każdym kroku daje się odczuć, jak czymś niezwykle pożądanym byłoby osiedlenie się owej korporacji właśnie tam.
Kiedy wreszcie korporacja zdecydowała się na tym terenie zainwestować zapanowało ogólne ożywienie. Miejscowa ludność zaczęła chwalić lokalne władze za to, że skutecznie udało im się nakłonić przemysłowców do osiedlenia się na ich ziemi i tym samym, do stworzenia wielu nowych miejsc pracy. Nikt jednocześnie zdaje się nie uświadamiać sobie tego, że wszyscy dołączyli do tego „nikczemnego” schematu, który przyczyni się na zawsze do zmiany stylu życia, jaki wiedli tu od pokoleń.
Czas wreszcie wyjaśnić, cóż to za korporacja i gdzie zainwestowała ona swoje pieniądze … Firma nazywa się Honda, zaś miejsce inwestycji to … Lincoln w stanie Alabama w USA.
Honda, której nadskakiwało i którą usilnie wabiło do siebie amerykańskie miasto, hrabstwo i stan, buduje swoja fabrykę na obrzeżach Lincoln. Wszyscy zaangażowani, włączając w to członków obu wiodących w USA partii politycznych, zarówno socjaliści jak i konserwatyści, patrzą na to, co się dzieje, jako na wielkie dobrodziejstwo dla tego terenu. Miejsce to najprawdopodobniej nigdy wcześniej nie było świadkiem wydarzenia, które niemalże przez wszystkich uznane zostało za niezwykle pożądane.
Trudno się temu dziwić … To zaiste dobra wiadomość i naprawdę wielkie wydarzenie. Jest ono dobre zarówno dla Alabamy, Hondy, konsumenta i dla kraju. Niewątpliwie przyczyni się ono do obniżenia ceny produktu, a jednocześnie podniesie wysokość średniej płacy w Lincoln. Jest to oczywiste. Jest jednak jedna rzecz, której nie mogę pojąć … Jeśli bowiem jest to takie dobre dla Alabamy, jak to możliwe, by było to złe dla krajów „trzeciego świata”? Czyżbym coś przeoczył?
Ralph Hood
Tłum. Agnieszka Łaska
(Tekst publikujemy za zgodą magazynu „Ideas on Liberty”. Publikacja na SP – 2002 rok)
Strona główna Publicystyka Ralph Hood: Czyżbym coś przeoczył? – czyli co jest dobre dla "trzeciego...