Zgadzam się z Friedrichem von Hayekiem, jednym z moich guru, że „warunkiem przetrwania wolności jest przypominanie o niej i podkreślanie jej wagi przez każde kolejne pokolenie”. Chciałbym nieco rozbudować tę tezę, dodając, że przypomnienie to powinno być dokonywane także przez tych, którzy przez dziesiątki lat żyli w komunizmie, w świecie pozbawionym wolności. Powód tego jest prosty i jasny.
Być może zabrzmi to jak paradoks, ale nasze życie pod tym reżymem uległo wzbogaceniu, dlatego wolności nie uważamy za rzecz oczywistą. Jesteśmy szczególnie wyczuleni na najdrobniejsze nawet, niewidoczne dla innych ludzi, przejawy działań mogących doprowadzić w przyszłości do osłabienia (czy wręcz utraty) wolności w tym – formalnie wolnym (bo już nie totalitarnym) – świecie.
Nie zgadzam się z tymi, którzy minimalizują bądź wręcz odmawiają nam względnej przewagi w tym zakresie, którzy utrzymują, że powinniśmy się jedynie uczyć, czym jest wolność, nie mając prawa ostrzegać tych, którzy żyli wyłącznie w wolnym świecie. Z jednej strony nasze życie pod reżymem komunistycznym ulegało zubożeniu, stąd być może nasze poglądy są tendencyjne i nie doceniamy pewnych istotnych wartości, z drugiej jednak strony jesteśmy w posiadaniu unikalnego doświadczenia, którego nie wolno nam zlekceważyć. Zgadzam się z moim przedmówcą, Michaelem Novakiem, gdy mówi, że „tym, co mnie najbardziej niepokoi, gdy spoglądam w wiek XXI, jest kruchość wolnego świata”. Dostrzegam wiele przejawów osłabienia postaw, inicjatyw i działań pro-wolnościowych i jestem przekonany, że powinny one zostać potraktowane poważnie. Oto podsumowanie tego, co mam w tej kwestii do powiedzenia:
Ekspansja współczesnych postaw zagrażających wolności
Po dziesiątkach lat spędzonych w systemie gospodarki kolektywistycznej ja i podobni mi ludzie, wierzymy – bardziej niż ci, którym oszczędzono tego przykrego doświadczenia – w wyższość indywidualizmu. Dlatego frustrację wywołuje u nas nasilające się w świecie dążenie do stawiania indywidualnych praw i obowiązków poniżej praw i roszczeń grupowych. Współczesny Zachód uchodzi dziś za nowoczesny, postępowy i politycznie poprawny, mimo iż niewątpliwie mamy tam do czynienia z zagrożeniem wolności indywidualnej i praw obywatelskich. Podobnie jak Michael Novak wierzę, że wolność i prawa jednostki są równie ważnymi zagadnieniami współczesnego świata, co sama demokracja. Obawiam się jednak, że sprawy te są lekceważone czy wręcz pomijane. Postawa ta przyjmuje wiele postaci, przykładowo, zwolennicy trzeciej drogi jak chociażby Anthony Giddens (patrz, jego: „The Third Way and Its Critics”) zaczyna walczyć o „demokratyzację demokracji”, co sprowadza się do głoszenia koncepcji różniących się znacznie od wolności. Nie potrzebujemy przedefiniowania czy interpretowania na nowo podstawowych pojęć klasycznego liberalizmu, ponieważ pierwotne – nie unowocześnione – idee wolności, swobód obywatelskich, demokracji i kapitalizmu „mają wystarczająco duży ładunek i siłę”. Tym niemniej „muszą one być ciągle eksponowane, wyjaśniane i bronione” (cytat z mojego przemówienia wygłoszonego w James Madison Institutte Center for World Capitalism w Jacksonville na Florydzie, w 1995 roku). W przeciwnym razie zostaną zapomniane lub skradzione (i wypełnione innymi znaczeniami).
Jak już powiedziałem, wierzymy w klasyczne rozumienie wolności, a nie w nikomu niepotrzebne, sprzeczne z nimi innowacje. Nie wydaje mi się, by modna dzisiaj ideologia praw człowieka (nie mówiąc już o radykalnych ruchach na rzecz praw człowieka) była koncepcją niewinną czy neutralną. Sadzę, że jest wręcz przeciwnie, mianowicie, że jest to ideologia i doktryna politycznie alternatywna, a do tego celowo mętna.
To samo odnosi się do rynku. Opowiadamy się za wolnym rynkiem, nie wierzymy w mrzonki na temat konwergencji systemów gospodarczych ani w doktrynę odpowiedzialności społecznej firm, które są jedynie innymi próbami regulowania, kontrolowania czy udoskonalania rynku. Ani rząd, ani związki zawodowe, organizacje pozarządowe czy kierownictwa przedsiębiorstw nie rozumieją niebezpieczeństw, jakie niosą ze sobą te pomysły, ponieważ – jak to ujął trafnie Milton Friedman – są to instytucje zorientowane „probiznesowo, a nie prorynkowo”. Nasze doświadczenia z okresu centralnego planowania i państwowej własności są ostrzeżeniem przeciwko stawianiu odpowiedzialności społecznej ponad rachunkiem ekonomicznym, przeciwko błędnemu rozumieniu filozoficznych i systematycznych implikacji nauki ekonomii.
Wierzymy w prymat istoty ludzkiej, a nie slogany takie jak „Najpierw Ziemia”, czy porywające koncepcje trwałego rozwoju, które nas tylko wprowadzają w błąd. Zamiast kierować się interesem przyrody i jakością środowiska, zostały one zdominowane przez chore ambicje osób, którym marzy się objęcie kontrolą nas wszystkich. Ludzie ci wykorzystują naturę i środowisko, jako „zakładników”, a udaje im się to ponieważ zarówno natura jak i środowisko zajmują na liście naszych priorytetów poczesne miejsce.
Jesteśmy przeciwko wszelkim formom dyskryminacji, wiemy bowiem dobrze czym jest dyskryminacja. Nie możemy jednak zgodzić się z popularną obecnie zasadą absolutnego niedyskryminowania. Kojarzy nam się ona z jakobińską zasadą absolutnej równości, która – jak uczy historia – jest zaprzeczeniem wolności. Uważamy, że ludzie są z natury swojej równi, w konsekwencji jednak odróżniamy formalną równość szans od materialnej równości rezultatów. Przez lata całe śniliśmy o życiu w pierwszym świecie, w praktyce jednak przyszło nam żyć w tym drugim. Wiemy też, że ta fałszywa równość była źródłem ogromnej nierówności naszych społeczeństw. Tę drugą koncepcję wyraża żądanie gwarancji „równości wobec prawa i jednakowych korzyści z prawa” (jej krytyki podjęła się Sylvia LeRoy w swojej książce zatytułowanej „Equality: the Leviathan of Rights, Fraser Forum, sierpień 2003 str. 21). Ta koncepcja formalnej równości okrzyczana została przez niektóre koła jako początek nowej ery postępu społecznego i wiąże się z przekonaniem, że „rząd jest ostatecznym dobroczyńcą, zobowiązanym do zapewnienia obywatelom dostępu do jednakowych dóbr poprzez redystrybucję bogactwa i przywilejów pomiędzy jednostki i grupy” (str. 28). Dobrze wiemy, że to tak nie działa.
Wszyscy niewątpliwie dostrzegamy wpływ etyki i moralności na funkcjonowanie „wielkiego społeczeństwa” (w przeciwieństwie do prostych społeczeństw opartych na kontaktach bezpośrednich (face-to-face societies) jesteśmy jednak przeciwni retoryce moralnej prawości narzucanej nam przez tzw. publicznych intelektualistów, pomazańców (używając terminologii Thomasa Sowella z The Vision of Anointed, New York, Basic Boks 1995), czy olimpijskich mędrców (w terminologii Richarda H. Borka, Judicial Imperialism, AEI Bradley Lecture, wrzesień 2003) ponieważ wyczuwamy w niej silny autorytaryzm tych, którzy chcą narzucić społeczeństwu swoje własne wartości. Wydaje im się, że wiedzą lepiej od nas, czego nam potrzeba, czego chcemy, a także co jest dla nas dobre. Chcą nas ochronić przed nami samymi. Antonio Marino powiedział kiedyś (na seminarium Mont Pellerin Society w Wiedniu 1996), że zmierzamy w kierunku społeczeństwa, w którym „od pieszych będzie wymagane zezwolenie na chodzenie, otyłość będzie nielegalna, a to co nam wolno będzie jeść ustalane będzie przez Krajową Radę Dietetyczną”. Nie uważam tych słów za „science fiction”, to się już wokół nas dzieje. Jednakże my nie życzymy sobie ochrony przed sobą. Uważamy bowiem, że „kluczem do wolności jest prawo do ustalania własnej koncepcji życia, prawo do osobistego rozumienia spraw otaczającego nas świata i do tajemnicy życia ludzkiego” (Bork str. 5).
Inne niebezpieczeństwo nadchodzi ze strony nadmiernej roli wymiaru sprawiedliwości (czy jak to określa Richard H. Bork, imperializmu sądowniczego). Prowadzi ono do przywłaszczenia sobie przez sędziów uprawnień należących – w systemie demokratycznym – do władzy wykonawczej (str.2). Odnosi się to do takich pojęć, jak odpowiedzialność wymiaru sprawiedliwości, jego ideologizacja, a także ograniczanie wolności jednostek lub grup. Zgadzam się z Neilem Seemanem, że „jeśli ideologizacja wymiaru sprawiedliwości prowadzi do zakwestionowania intencji władzy ustawodawczej, jest to działalność antydemokratyczna, prowadząca do nadania władzy sądowniczej znaczenia politycznego, przez co uzurpuje ona sobie prawo do kierowania procesami politycznymi” (Taking Judicial Activism Seriously, Fraser Forum, sierpień 2003 str. 17), obawiam się też, że „jest ona oznaką pogłębiających się problemów demokracji”. (str.4).
Odnoszę wrażenie, że jesteśmy świadkami procesu wypierania standardów demokratycznych przez alternatywne procesy polityczne, takie jak komunitaryzm, dyktat organizacji pozarządowych czy korporacjonizm. Prawo Greshama odnosi się do tych procesów w takim samym stopniu jak do zasad sfery monetarnej, której pierwotnie dotyczyło. Te alternatywne rozwiązania są gorsze od oryginału, ponieważ dzięki nim władza polityczna dostaje się w ręce różnych grup nacisku, a także instytucji mających w nich własne interesy. Prowadzi to do ponownej feudalizacji społeczeństwa (jak to określił w latach 1970. Ludwig Erhard).
Innym przejawem osłabienia wolności są próby pomniejszania znaczenia państw narodowych i zastępowania ich interesami międzynarodowymi. Prowadzi to do naruszenia demokratycznych standardów odpowiedzialności, która istnieje tylko w państwach narodowych. Nie o tym jednak chciałbym dzisiaj mówić. Listę postaw antywolnościowych czy ignorujących wolność można by wydłużyć, jednakże prawdziwe niebezpieczeństwo leży w ich współdziałaniu. Jest ono możliwe dzięki istnieniu szerokiej koalicji sił antyrynkowych, antyburżuazyjnych, antywolnościowych oraz elitystycznych twórców i intelektualistów. Powinniśmy zwrócić większą uwagę na motywy ich działania.
Przyczyny takich postaw
Trzy podstawowe motywy stojące za postawami antywolnościowymi mają charakter: ideowy, materialny i psychologiczny.
W odniesieniu do idei, główny wpływ ma tu doktryna niedoskonałości rynku, której towarzyszy przekonanie, że zorganizowana przez polityków korekta rynku doprowadzi do znakomitych rezultatów. Jest to mantra powtarzana przez różnej maści socjalistów. Jednakże nie mają oni racji. James Buchanan napisał kiedyś, że „niedoskonałości rynku przeciwstawiane są wyidealizowanej polityce” (W Public Choice – Politics Without Romance, Policy, Wol. 19, Nr 3, 2003, str. 16). Jest to oczywiście przeciwstawienie błędne. Niestety, idealistyczna teoria państwa została w ostatnich dziesięcioleciach skompromitowana przez Szkołę Wyboru Publicznego w wydaniu Buchanana, Tullocka i wielu innych myślicieli, a mimo to nadal jest wyznawana. Poważna analiza zachowania się osób zaangażowanych politycznie – wyborców, polityków czy biurokratów – nie zdołała odrzucić romantycznej mitologii opartej na państwie, na motywacjach i możliwościach polityków i działających na ich zlecenie biurokratów. Zgadzam się z Buchananem, gdy twierdzi, że społeczeństwo jest dziś „znacznie bardziej krytyczne w stosunku do polityki i polityków, bardziej cyniczne jak chodzi o motywacje działań politycznych i mniej naiwne w ocenie politycznych środków jako łatwej recepty na zażegnanie problemów społecznych.” (str. 17) niż pół wieku temu. Co z tego, skoro nadal pokutują stare mrzonki. Nawet upadek socjalizmu nie naruszył czy nie zburzył systemu idei, na których są oparte. Hayekowska „nieszczęsna próżność” nadal rządzi światem idei, kierując masy ludzkie do obozu etatystów.
Wielu ludzi opowiada się za społeczeństwem innym niż oparte na zasadach wolności , ponieważ leży to w ich własnym interesie. Mają nadzieję, że w tym innym świecie istnieć będzie zapotrzebowanie na ich usługi. Scentralizowane, regulowane i kontrolowane społeczeństwo oferuje niektórym ludziom ogromne możliwości w dziedzinie przedstawiania idei, rad i rekomendacji, dzięki którym mogą oni kreować świat według własnych wyobrażeń a w dodatku brać za to pieniądze. Potwierdził to mój ulubiony filozof amerykański, Eric Hoffer, który w 1977 roku na ten sam temat powiedział: „Istnieje duża liczba ludzi, którzy z tego wszystkiego wyśmienicie żyją.” Przykłady takich postaw można napotkać w wielu społeczeństwach, w różnych okresach historycznych, jednakże najbardziej spektakularnym i najświeższym jest nowy europejski twór polityczny, biurokratyczny i intelektualny, jakim jest Unia Europejska. Jej utworzeniu, a później ekspansji, towarzyszy ogromne zapotrzebowanie na idee, rady, obronę i usprawiedliwienie (jej istnienia). Prawdziwa motywacja pogłębiania integracji czy poszerzania Unii różni się od tego, co jest nam mówione oficjalnie. Od oficjalnych idei znacznie ważniejsze są bowiem partykularne interesy i interesiki.
I wreszcie strach. Strach ludzi, którzy nie wierzą w siebie, którzy boją się otwartości, wolności, rynku, konkurencji, którzy mają nadzieję, że ktoś inny im pomoże, zadba o nich, weźmie za nich odpowiedzialność, ludzi którzy wierzą w każde słowo tych, co to im obiecują życie bez pełnej odpowiedzialności za to, co czynią. Nie mam na myśli ludzi naprawdę słabych: chorych, starych czy niedołężnych (oni naprawdę potrzebują naszej pomocy), lecz wyłącznie tych, którzy chcą zamienić wolność i odpowiedzialność na paternalistyczne państwo. Postawą taką – być może nawet nieświadomie – wspierają tych wszystkich pomazańców, olimpijczyków, orędowników państwa i państwowego interwencjonizmu. Bez ludzi, którzy boją się wolności, sukces etatystów nie byłby możliwy.
Nasze zadanie polega na zrozumieniu i wyjaśnieniu znaczenia tego szczególnego splotu idei, interesów i strachu a następnie zaproponowaniu jasnej, prostej i skutecznej alternatywy. Musi się ona opierać na powrocie do klasycznego liberalizmu.
Vaclav Klaus
(13 września 2004)
(Wykład miał miejsce 12 listopada 2003 roku podczas seminarium Freedom Lecture, zorganizowanego w Centrum Woodrowa Wilsona w Waszyngtonie. Tekst publikujemy dzięki uprzejmości p. Jana M. Fijora.)