Rząd, który rządzi najmniej rządzi najlepiej – to opinia, z którą duża część Amerykanów z pewnością zgodzi się. Z drugiej jednak strony utrzymuje się również pozytywna ocena prezydentury Franklino Roosevelta, za czasów którego znacznie wzrosły uprawnienia federalne. W sferze gospodarki ta opinia ma dużą grupę sceptyków, jest bowiem dokładnym zaprzeczeniem zdania pierwszego. W nie tak dawnej książce „FDR’s Folly” („Szaleństwo Roosevelta”) Jim Powell udowadnia, że wbrew obiegowym opiniom, to właśnie działania administracji tegoż Prezydenta nie tylko nie ograniczyły, ale wręcz przedłużyły negatywne zjawiska związane z okresem znanym jako Wielka Depresja.
Cała praca prześwietla, krok po kroku, działania FDR w poszczególnych projektach federalnych i wyjaśnia dlaczego nie mogły one doprowadzić do pożądanych rezultatów. Poparte jest to statystyką, która potwierdza te tezy. Niech nas nie dziwi też, że często przywoływane jest nazwisko Miltona Friedmana, który – jak wiadomo – za rozwiązaniami rządowymi gospodarczych problemów nie przepadał. Same tytuły rozdziałów są znaczące: Dlaczego FDR potroił podatki; Dlaczego autorzy Nowego Porządku sprawili, że wszystko było droższe; Jak za sprawą Nowego Porządku ludzie tracili pracę; Czego możemy się nauczyć z błędów FDR, itd. Ale po kolei …
Dobrze są znane cytaty samego Roosevelta w myśl którego „jedyną rzeczą której należy się bać jest sam strach”, czy też, że „jeśli coś nie wychodzi należy wypróbować inne rozwiązanie”. Sama dobra wola może nie wystarczyć. Bądźmy jednak obiektywni, najważniejsza jest nauka z historii. W latach trzydziestych ubiegłego wieku aktywna rola rządu w gospodarce – i co za tym idzie potrzeba pokrywania kosztów tego działania – mogły jeszcze być odbierane jako szukanie rozwiązania (twierdzimy tak, jak zastrzegliśmy, wykazując dużo dobrej woli). Aplikowanie identycznego rozwiązania obecnie, mając za sobą stosowne dane i doświadczenie, do podobnych wniosków doprowadzić nie może. Działania Roosevelta nakładały się w czasie z ogólną światową tendencją do regulacji. W tym kontekście porównanie oglądu rzeczy w USA i choćby w Europie stawia FDR w nieco lepszym świetle. Fakty jednak mówią same za siebie. Gospodarka planowana nigdy nie da podobnych efektów co wolna konkurencja. Niewidzialna ręka rynku musi działać sama.
Największa krytyka polityki FDR wyrażona w książce polega na tym, że Roosevelt wierzył w ręczne regulowanie i 'poprawianie’ gospodarki. Wszystkie inne działania jego administracji wpisywały się w tę logikę i służyły osiągnięciu tego celu. Dlatego administracja Nowego Porządku musiała zapewnić sobie monopol na posiadanie złota, które pod karą należało zdeponować. Od tego bowiem momentu rząd mógł kontrolować dewaluację dolara. Przy ręcznym korygowaniu zjawisk ekonomicznych narzędzie to ma charakter podstawowy. Jak wiadomo centralna kontrola gospodarką zakłada, iż najważniejszą rolę odgrywa plan. Zamysły New Dealu drogę wyjścia z kryzysów (przeszły ich bowiem różne fale) upatrywały w limitach i kontyngentach pojawiających się najpierw w rolnictwie, a później w kolejnych regionach aktywności gospodarczej. Oprócz błędnego przekonania, że urzędnicy wiedzą lepiej co, ile i za ile należy produkować; pojawiła się nieuchronna konsekwencja wspomnianych zabiegów. Ceny produktów zaczęły iść w górę. Było to poniekąd działanie zamierzone. Idea Nowego Porządku zakładała, że wraz ze wzrostem cen wiele dziedzin działalności na nowo tchnie życiem. Oczywiście spodziewane efekty nie nastąpiły. Zamiast tego, w sytuacji w której Amerykanie nie mieli co jeść, agencje rządowe płaciły rolnikom za nieprodukowanie lub niszczenie żywności. Co gorsza – jak zauważa autor – duża część tzw. pomocy federalnej trafiała nie tam gdzie ewidentnie sytuacja była najgorsza, lecz tam, gdzie akurat koncentrowały się doraźne interesy polityczne demokratów. Historycznie wiemy, że to „co gorsza” nie do końca jest odpowiednim komentarzem.
Swoistą ironię i dowód na nieefektywność zakrojonych na wielką skalę przedsięwzięć stanowią losy jednego z kluczowych projektów tamtego okresu Tennessee Valley Authority, znanego, jak większość innych działań, ze skrótu literowego. Zadaniem agencji było stworzenie i rozbudowa systemu tam używanych do produkcji energii. Powszechnie przyjęło się uznawać przedsięwzięcie za niesłychany sukces i to w kontekście, kiedy w Europie eksperymentowano z komunizmem i narodowym socjalizmem. Oczywiście jeśli już tracić pieniądze to lepiej na małą skalę. Powell zauważa jednak, że ekonomiczna ocena TVA musi wypaść negatywnie i to z wielu powodów. Krótko mówiąc, w myśl tego pomysłu 98% populacji USA dotowało resztę (która akurat mieszkała na terenach stanów Alabamy, Georgii, Kentucky, Mississippi, Północnej Karoliny, Virginii i Tennessee objętych projektem: łącznie 41 tyś. mil kwadratowych) po to, aby owe 2% produkowało droższą i nie do końca potrzebną energię. Jako dowód przytacza autor dane pokazujące, że na przestrzeni 20 lat od początków TVA (1933-53) okoliczne stany nie objęte projektem zaczęły się szybciej rozwijać, generując wyższy przyrost dochodów niż stany działania agencji.
To tylko jeden z wielu przykładów. Zasadnicza istota materii tkwi głębiej. Otóż w konsekwencji dużych projektów federalnych znacznie wzrosły podatki, co zabierając inwestorom część zysków, uniemożliwiło wyjście z kryzysu. Do tego doliczyć trzeba jeszcze wiele kontroli i obostrzeń, które z pewnością nie ułatwiały im życia. Konsekwentnie niektórzy biznesmeni łatwiejszą drogę znaleźli po prostu w unikaniu działalności, skutkiem czego poprawa sytuacji wielkich grup bezrobotnych, nie mogących znaleźć pracy, nie następowała. Pozwólmy sobie w tym miejscu na małe odniesienie do polskiej sytuacji. Otóż, poziom bezrobocia w czasie Wielkiej Depresji wykazany w książce to ok. 20-22%. Jak mawiają Amerykanie, no comments.
Autor stawia w swojej pracy niezwykle logiczne pytanie: jak mogło dojść do błądzenia na taką skalę? Odpowiedź to powszechne niezrozumienie natury kapitalizmu (w ówczesnym stanie) i obarczanie skutkami załamania 'egoistycznych i krótkowzrocznych’ właścicieli fabryk. Mimo tego w społeczeństwie tak przedsiębiorczym jak amerykańskie, nie wszystkim kierunek zarysowanych zmian podobał się. Należał do nich krytyczny w ocenach projektów administracji Henry Ford (przez co nie mógł później korzystać z zamówień rządowych). Mimo sprzeciwu w innych miejscach dobrowolnie realizował niektóre rozwiązania, choć z zupełnie innych pobudek. Oferował, na przykład wysokie wynagrodzenia, które w jego firmie przewyższały ogólnie przyjęte poziomy (1914 – 5$, lata 20. – 6%, później nawet 7$). Jakkolwiek w wolnym rynku zjawisko korzystne, sam problem leżał gdzie indziej; w braku popytu spowodowanym między innymi rosnącymi obciążeniami podatkowymi.
Były też obciążenia około-podatkowe. Jednym z nich okazało się coś co coraz większą czkawką odbija się do dziś (patrz: projekty prywatyzacji obecnej administracji). Są to ubezpieczenia społeczne, co gorsza realizowane w myśl zasady pay-as-you-go, czyli bezpośredniego wydawania bieżąco zebranych pieniędzy, które z powyższego powodu nie mogą zostać nazwane składkami. Z przyczyn oczywistych, jak i ich aktualności w naszym kraju, nie potrzeba chyba problemu szeroko wyjaśniać.
Logicznym jest, że wymienione wyżej rozwiązania prowadziły do pojawienia się innych regulatorów gospodarki niż wolny rynek. Sprzeczne jest to z duchem amerykańskim. Stąd pewna instytucja – której kilku członków okrzyknięto „Czterema Jeźdźcami Reakcji” -musiała zareagować. Był to federalny Sąd Najwyższy. Działo się tak jednak tylko do pewnego czasu, po którym, za sprawą nacisków politycznych (groźby powiększenia liczby sędziów o kilku bardziej „postępowych” – court packing – dzięki czemu decyzje Sądu sprzyjałyby wizji podzielanej przez administrację) problem ustał. Warto jednak zauważyć pierwotny sposób argumentacji Sądu. Otóż, słusznie wskazywano, że pomoc, czy raczej ingerencja administracji sięga zbyt daleko. Już na początku Sąd zakwestionował National Industrial Recovery Act. Poza tym zauważano, że aktywność rządu nie może rozciągać się na np. sferę rolnictwa, która to jest działalnością lokalną, a nie międzystanową, gdzie konstytucja rzeczywiście dawała rządowi pewne prerogatywy. Zwraca też uwagę zawężająca, nie rozszerzająca, opinia odnośnie zakresu ingerencji rządu. Pieniądze podatkowe mogą być użyte dla realizacji „polityki obronnej i ogólnego dobrobytu kraju” (general welfare). Ów dobrobyt musi być jednak rozumiany ściśle, w charakterze całości kraju. Nie jest nim natomiast faworyzowanie jednej, szczególnej grupy społecznej, producentów, etc., kosztem innej. Zamiarem Ojców Założycieli było ograniczenie, nie wzmocnienie roli rządu centralnego (w przeciwnym wypadku każde działanie rządu mogłoby być usprawiedliwione w powyższy sposób, a nie o to chodziło). Logika tu wyrażona jest ostra i porażająca. Na uwagę zasługuje też obserwacja, że drobiazgowe uregulowania, na przykład w wysokość płac, płacy minimalnej i innych, zakłócają wolność umów. Wreszcie w obliczu silnego ograniczenia konkurencji, pojawienie się monopoli było skutkiem polityki rządu. Efekty doprowadziły do negatywnych tendencji w gospodarce, która konsekwentnie stała się bardziej podatna na ręczne sterowanie. Jak już jednak zauważyliśmy, taki ogląd sytuacji w sądach cechował wczesny okres New Dealu.
Oto kilka tez zaczerpniętych z „Szaleństwa FDR’a”. To jednak tylko rzeczy jak najbardziej ogólne. Ze wszech miar warto przyjrzeć się zjawiskom w szczególe, których do niedawna jeszcze nie dostrzegano w samych Stanach. Rozsądnie też będzie poczynić pewne analogie choćby z gospodarczą sytuacją w Polsce. Dokładniej wówczas widać drogowskaz sugerujący kierunek pożądanych zmian. Oraz to, co może się stać, lub też, jak długą drogę trzeba będzie przejść – co dobitnie obrazuje amerykańska lekcja – jeśli zbłądzimy szukając zgubnej drogi etatyzmu i poprawiania procesów, które najpełniej rozwijają się naturalnie.
Marek Janik
„FDR’s Folly”, Jim Powell, Wydawnictwo Three Rivers, Nowy Jork, 2003
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się 8 sierpnia 2005 roku na Stronie Prokapitalistycznej, a następnie 30 stycznia 2009 roku na www.prokapitalizm.pl