Piotr Jaroszewicz
Piotr Jaroszewicz w 1948 roku. (foto. archiwum PRL)

Tak przynajmniej twierdzi bohater opowieści Henryka Skwarczyńskiego pt. „Zabiłem Piotra Jaroszewicza”. Każdy, kto czytał książkę Skwarczyńskiego zadać sobie musi pytanie: prawda to czy literacka fikcja? I zapewne, nawet gdy dotrze do ostatniej strony tej trzymającej w napięciu opowieści, wątpliwości tych do końca nie rozstrzygnie.

Książka to dialog autora z człowiekiem, który zaprosił go na spotkanie po to, by wyznać mu, że jest sprawcą zabójstwa Piotra Jaroszewicza oraz jego żony, do którego doszło w 1992 roku w domu Jaroszewiczów w Aninie. Domniemany zabójca to pracownik służb PRL-wskiej bezpieki, który, mówiąc delikatnie, był specjalistą od mokrej roboty. Bez ogródek stwierdza on, że zabójstwo zlecił gen. Wojciech Jaruzelski, a skłoniła go do tego wiedza jaką Jaroszewicz posiadał w kwestii agenturalnej działalności generała na rzecz Sowietów. Chodziło o dokumenty z sejfu byłego premiera z czasów PRL. Dziś, wiedza ta już jest znana i nie jest tajemnicą, że Jaruzelski, jako agent podległej Sowietom Informacji Wojskowej nosił kryptonim „Wolski”.

Rozmówca Henryka Skwarczyńskiego do końca pozostaje anonimowy, a ich spotkanie odbywa się w willi, gdzieś na bezdrożach Arizony. W opowieści tajemniczego byłego bezpieczniaka pojawia się wiele interesujących wątków opisujących okres tzw. transformacji ustrojowej, obrad okrągłego stołu itp. Dowiadujemy się, że w okresie, gdy szefem MSW był „solidarnościowy” minister z Krakowa, do Moskwy wyjeżdżały całe ciężarówki materiałów SB. Nie brakuje wątków dotyczących takich postaci, jak „Minim”, Kat”, „Olin”… Jest też o Peterze Voglu, kasjerze lewicy, który z niejakiego Filipczyńskiego – zabójcy pewnej staruszki, stał się Voglem – szanowanym bankowcem w Szwajcarii, dbającym o finanse byłej PZPR, lokowane w szwajcarskich bankach. Kilka dni temu, za sprawą zatrzymania Gromosława Czempińskiego, temat Vogla znów powrócił. Prawdopodobnie kasjer lewicy zaczyna sypać… Gdy po zatrzymaniu Cz. pytano o komentarz Leszka Millera, lider SLD miał nietęgą minę. Pewnie Vogel ma również wiedzę o tym, kim był „Minim”… Domniemany morderca Jaroszewiczów nie kryje swojego obrzydzenia, gdy mówi o dzieciach byłych komunistycznych dygnitarzy. Przyznaje, że dzieciom trudno odpowiadać za rodziców, niemniej żadne z nich, np. córka Jaruzelskiego, czy pewien redaktor, obecnie pracujący w telewizji (którego ojciec był wysoko postawionym pracownikiem wojskowej bezpieki), nie odcięli się nigdy od ich przeszłości, oraz od – co najważniejsze – majątków, jakie ci zdobyli dzięki grabieży i zbrodniczej działalności, a które to majątki stały się podstawą błyskotliwych karier dzieci komunistycznych zbrodniarzy.

 

Henryk Skwarczyński, sam pełen wątpliwości, już po napisaniu książki, w 2007 roku, złożył zawiadomienie do prokuratury, w którym napisał: „W październiku 2005 roku spotkałem się w Arizonie z człowiekiem utrzymującym, że z polecenia generała Wojciecha Jaruzelskiego zamordował byłego premiera PRL-u Piotra Jaroszewicza. W ręce prokuratury oddaję materiał (maszynopis książki zatytułowanej „Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza”), mogący stanowić podstawę do wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Rozumiem, że zadaniem prokuratury będzie ustalenie wiarygodności tego materiału”. Choć od momentu złożenia pisma minęło kilka lat, z prokuratury do dziś nie nadeszła żadna odpowiedź. Nie słychać też, by tropem sprawy podążył jakiś „dziennikarz śledczy”. Podobnie zresztą, jak w sprawie Andrzeja Leppera…

Po książkę bez dwóch zdań warto sięgnąć. Niezależnie od tego, czy opisana w niej historia jest prawdziwa czy nie, na pewno daje ona dużą wiedzę na temat okresu końca komunizmu w Polsce, a także pokazuje czym w istocie jest tzw. III RP. Henryk Skwarczyński sam nie jest pewny tego, co kilka lat temu wysłuchał w Arizonie, ale gdy po jakimś czasie ponownie się tam udał, by raz jeszcze spotkać się z domniemanym sprawcą jednej z najgłośniejszych zbrodni III RP, nie było już po nim śladu. Willa co prawda była, ale domownicy już nie ci… Książka Skwarczyńskiego to świetny materiał na film, bądź teatr telewizji. Ale czy w obszarze naszej mocno skundlonej kultury znajdzie się choć jeden artysta, który będzie miał odwagę postawić cały wizerunek III RP na głowie?

Paweł Sztąberek

Henryk Skwarczyński – „Zabiłem Piotra Jaroszewicza”, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2011

2 KOMENTARZE

  1. Jaruzelski to pionek, a wlasiciwe jakis ktos podajacy sie za Jaruzelskiego. To falszywy trop, ale jak widac ktos tutaj dal sie nabrac.

  2. „Zabiłem Piotra Jaroszewicza” Piotra Skwierczyńskiego to książka, która właściwie pozostaje bez echa w głównym nurcie mediów. Śmierć Jaroszewiczów z 1992 roku powinna ożywić lewicowych poszukiwaczy „męczenników”, prokuratorów oraz sforę tajnych służb, tymczasem nic takiego się nie dzieje mimo złożenia przez autora stosownego doniesienia, którego fotokopia zamieszczona jest na stronach książki. To wszystko jest zastanawiające.
    Niektóre znane nazwiska wymienione na stronach także i dziś wplątane są w najnowsze afery III RP. Czy to jest niekończące się pasmo przypadków?

Comments are closed.