Zbliża się okres, który nadwyręży zaufanie do europejskiej waluty. Naturalnym stanem rzeczy w takiej sytuacji jest poszukiwanie alternatyw. Duża grupa osób nie może wyrwać się z pewnej klatki myślowej, znajdując pozorne bezpieczeństwo w innych papierowych walutach. Dostrzegalny jest tok myślenia, polegający na niemalże automatycznym odruchu, że skoro euro jest w poważnych tarapatach, to warto uciekać w stronę dolara. Nic bardziej błędnego.
Klucz do zrozumienia jak niewłaściwe jest to postępowanie, leży u podstaw samej natury pieniądza. Fundamentalna jest kwestia, skąd pieniądz bierze swoją wartość. O wartości normalnego, tradycyjnego pieniądza, decyduje rynek, podobnie jak w przypadku każdego dobra, którym się handluje. Kiedy społeczeństwo uświadamia sobie, że wymiana bezpośrednia (barter) jest nieefektywna, tzn. nie jest w stanie sprostać wymaganiom poszczególnych podmiotów funkcjonujących na rynku, w sposób naturalny rozpoczyna się poszukiwanie środków na tyle powszechnych i jednocześnie bezpiecznych, żeby mogły się stać szeroko akceptowanymi środkami wymiany. Pieniądz papierowy, którym jest zarówno euro, dolar, jak i polska złotówka, nie ma żadnej realnej wartości rynkowej (powiedzmy, że ma wartość zadrukowanych kartek papieru, ewentualnie wartość numizmatyczną po wielu latach). Całość opiera się na tym, że rządzący wmówili społeczeństwu rzekomą wartości gotówki, którą obracają. Sytuacja ta nabiera doniosłości w przypadku jej odwrócenia. Czy ktoś uwierzyłby rządzącym, gdyby nagle oznajmili, że złoto jest nic nie warte i jedyne, co można z nim zrobić, to pozbyć się go wyrzucając na śmietnik? Naturalnie takie stwierdzenie wywołałoby u wszystkich uśmiech politowania, a ceny złota nadal byłby kształtowane w wyniku normalnych procesów rynkowych. Dlaczego więc sytuacja odwrotna nie wywołuje uśmiechu politowania? Dlaczego każdy z przytakiwaniem przyjmuje frazesy polityków, że kartka papieru, nie będąca poświadczeniem praw własności, ma normalną rynkową wartość? Czasami zabawne bywa obserwowanie zjawiska, kiedy to w jakimś kantorze 10 zadrukowanych karteczek wymieniane jest na 5 zadrukowanych w inny sposób karteczek. Czy ktoś w trakcie tego procesu zastanawia się nad absurdalnością całej sytuacji? Owszem, miałaby ona swoje logiczne usprawiedliwienie, gdyby karteczki te były dokumentem poświadczającym prawo do zmagazynowanych w jakimś miejscu dóbr realnych (np. złota, srebra, platyny czy nawet ropy naftowej). W omawianym przypadku jednak nic takiego nie ma miejsca.
Szkodliwość monopolu państwa na emisję jedynego słusznego „prawnego środka płatniczego”, objawia się z pełną siłą w sytuacjach kryzysowych. Wystarczy sięgnąć do historii Polski. Osoby mające zgromadzone w latach 70. XX w. oszczędności pozwalające na kupno nieśmiertelnego „Malucha”, w latach 90. mogły sobie nabyć co najwyżej suszarkę do włosów. Przeszłość pokazuje, że zabawa polityków z fiducjarną walutą bardzo często prowadzi do hiperinflacji cen. Pod koniec listopada siła nabywcza rubla białoruskiego była o ponad 50% mniejsza niż przed rokiem. Aleksandr Łukaszenka jest najwyraźniej wielkim miłośnikiem Keynesa i za bardzo uwierzył w stymulowanie popytu i zmniejszanie bezrobocia poprzez druk pieniędzy.
Wprowadzenie pieniądza fiducjarnego, to prawdziwy majstersztyk ze strony władz państwowych. Niezwykłe jest to, że społeczeństwo przyjęło do świadomości bajkę, jakoby papier miał realną wartość. Było to możliwe jedynie dzięki zastosowaniu metody małych kroków na przestrzeni tysięcy lat. Rząd (mówimy tu o rządzie w znaczeniu ogólnym) w dążeniu do przejęcia kontroli nad pieniądzem, a co za tym idzie zwiększania swoich wpływów budżetowych, przebył wiele etapów. Początkowo objął monopolem państwowym usługę bicia monet. Do tego momentu pieniądz był zwykłym towarem, podlegającym normalnym procesom rynkowym. W celu przesłonienia całej sytuacji, rządzący poczynili kroki mające na celu zastąpienia jednostek wagowych nazwami narodowymi (dolar, funt itp. zamiast gram czy uncja). Zmonopolizowanie pieniądza przez państwo, otworzyło drogę do jego psucia. Często dochodziło do sytuacji, w której do złota były dodawane inne metale, co pozwoliło wyemitować większą ilość monet. Kolejnym krokiem, który miał poszerzyć państwową kontrolę nad pieniądzem, było ustanowienie przepisów o prawnym środku płatniczym. Rządzący za pomocą dekretu arbitralnie ustanowili, co jest pieniądzem, a co nie jest. Jednocześnie zabroniono dokonywania transakcji w monetach emitowanych przez inne państwa pomimo tego, że były one wykonane z identycznego metalu. Te dwa rozwiązania całkowicie uniemożliwiły społeczeństwu legalny odwrót od psutych przez państwo pieniędzy. Kolejnym krokiem było ustanowienie banków centralnych. Znaczenie tego etapu jest o tyle istotne, że bank centralny jest niejako podmiotem centralizującym cały sektor bankowy w danym kraju. To on ma monopol na emisję pieniędzy i to on przetrzymywał zapasy złota w czasach, kiedy obowiązywał jeszcze jego parytet. Poprzez system rezerw cząstkowych, bank centralny otwiera bankom prywatnym drogę do kreowania pieniędzy bez pokrycia. Parytet złota ograniczał jednak ciągle ten proceder. Jego usunięcie było ostatnim znaczącym etapem. Została jednocześnie złamana obietnica, którą banki centralne dawały ludziom, aby wzmocnić tym samym swoją pozycję i zaufanie do prowadzonych przez siebie działań. Kiedy banki centralne były ustanawiane, dawały gwarancję, że papierki zawsze będzie można wymienić na realne dobra. Teraz pozostał jedynie papier bez żadnego pokrycia i, co szokujące, zaufanie do banków centralnych wcale drastycznie nie zmalało.
Ucieczka z euro do dolara nie jest właściwą drogą. Przypomina ona sytuację opisaną na początku tekstu. To wymiana papieru na papier, która nie daje gwarancji zabezpieczenia wartości zgromadzonych oszczędności. Osoby sugerujące taką ścieżkę lub same nią podążające, najwyraźniej zapomniały już o poczynaniach FED. W pierwszej połowie roku na światło dzienne wypłynęły informacje o gigantycznych kwotach, jakie amerykański bank centralny przekazywał w trakcie obecnego kryzysu rozmaitym instytucjom finansowym na całym świecie. Łącznie było to 16 bilionów dolarów wykreowane dosłownie z powietrza. Skala tego procederu zaskoczyła nawet samego Rona Paula. Dodatkowo dzięki procesowi sądowemu złożonemu i wygranemu wiosną bieżącego roku przez stację Fox Business i agencję prasową Bloomberg, ujawnione zostało, do kogo dokładnie trafiły środki z Rezerwy Federalnej. Warto w tym momencie przypomnieć, że mamy także za sobą wielokrotnie wspominane przeze mnie w rozmaitych tekstach dwie tury tzw. „luzowania ilościowego” (QE – Quantitative Easing), polegającego na skupowaniu amerykańskich obligacji skarbowych, za nowo wydrukowane pieniądze, a raczej za zmianę paru cyfr w komputerach. Gospodarkę czeka recesja, więc trzecia tura „luzowania ilościowego” w końcu nastąpi. Skala osłabienia siły nabywczej dolara na skutek QE (a więc także skala wzrostu cen różnych dóbr) zależy w dużej mierze od tego, co ze środkami otrzymanymi z FED zrobią banki prywatne. Dopóki przetrzymują u siebie wykreowane pieniądze, ceny nie rosną. W momencie, kiedy zaczynają za ich pomocą dokonywać ekspansji kredytowej lub spekulować na rynku jakichś dóbr, ceny zgodnie z podstawowymi prawami ekonomii zaczynają piąć się w górę, a wartość dolara spada. W praktyce trudno sobie wyobrazić, że banki nie wykorzystują środków z FED.
Powyższe fakty każą zastanowić się, czy dolar faktycznie może stanowić bezpieczną alternatywę dla euro. W uproszczeniu można stwierdzić, że od czasu utworzenia FED w 1913 roku, amerykańska waluta straciła ponad 94% swojej pierwotnej wartości. Oznacza to, że 6 dolarów było warte przed 1913 roku tyle, ile teraz jest warte 100 dolarów. Ten szokujący fakt najlepiej przedstawia poniższy wykres:
Widzimy wyraźnie, że do czasu, kiedy obowiązywał standard złota (do 1933 roku), FED miał stosunkowo mocno związane ręce i nie był w stanie drastycznie osłabiać wartości dolara. Decyzja Franklina Delano Roosevelta zabraniająca Amerykanom posiadania złota i prowadząca do zastąpienia „złotego” dolara dolarem papierowym, jest końcem tego okresu. Dostrzec można, że od tego momentu siła nabywcza amerykańskiej waluty zaczęła spadać bardzo dynamicznie. W 1945 roku miała miejsce konferencja w Bretton Woods. System monetarny, który został wtedy wypracowany, miał pewne zabezpieczenie w złocie. Nie było to jednak rozwiązanie wystarczające. Jego porażka była przesądzona od samego początku. Na przestrzeni kolejnych 26 lat, siła nabywcza dolara spadła o kolejne 56% jej ówczesnej wartości. Upadek systemu z Bretton Woods w 1971 roku, był początkiem narodzin dzisiejszych walut papierowych, które nie mają nawet minimalnego zabezpieczenia w realnych dobrach. Zaowocowało to największym spadkiem wartości dolara w historii. W przeciągu 28 lat, stracił on aż 81% swojej siły nabywczej. Przykład amerykańskiego dolara pokazuje, jak solidna waluta może zostać sprowadzona do poziomu śmieciowego przez nierozważną i beztroską politykę prowadzoną przez bank centralny do spółki z rządem.
Pieniądz papierowy to wybryk natury, który święci swoje triumfy od kilkudziesięciu lat. Ma na celu ukryte opodatkowanie całego społeczeństwa. Otwiera też drogę do niepohamowanego interwencjonizmu państwowego i umożliwia sprawne finansowanie konfliktów zbrojnych. Nie bez znaczenia jest również fakt, że pozwala on na wspieranie określonych grup interesów. Taki stan rzeczy nie potrwa jednak długo. XXI wieku z pewnością położy kres pieniądzu papierowemu. Sytuacja zmusi polityków do przywrócenia solidnego pieniądza. Trudno wyobrazić sobie ostatecznie inne rozwiązanie, chyba że chcemy mieć powtórkę z historii. Zasadnicze jest wyciąganie wniosków z przeszłych wydarzeń.
Ucieczka z jednej papierowej waluty do drugiej nie jest rozwiązaniem, które może pomóc utrzymać wartość posiadanych oszczędności. Na krótką metę sytuacja dolara może się polepszyć w związku z kryzysem walutowym w strefie euro. Docelowo kryzys walutowy dotknie także papierowego dolara, który będzie musiał zostać czymś zastąpiony. Prawdziwym zabezpieczeniem mogą być jedynie realne dobra. Warto wyjść ze wspomnianej na początku klatki myślowej i uświadomić sobie, że papier jest po prostu papierem.
Łukasz Stefaniak
W dłuższej perspektywie dolara spotka zapewne los taki sam jak euro. Ale w krótszej – różnie może być. Jest pewna prawidłowość: im dolar słabszy tym droższe złoto i srebro. I na odwrót. Zatem, gdy dolar się umacnia (tak jak teraz), złoto tanieje (w ostatnich dniach o ponad 100$ za uncję). Należy zatem rozważyć czy to nie odpowiedni moment aby kupować taniejące złoto i srebro (ale fizyczne, a nie papierowe, które – bardzo często – jeszcze nie zostało wydobyte!) jako zabezpieczenie na przyszłość. Być może to zabezpieczenie będzie służyło dopiero naszym dzieciom, ale to my, prawicowcy – w odróżnieniu od pacana Tuska – myślimy kategoriami również przyszłych pokoleń, a nie „tu i teraz”…
Na krótką metę może też dobrze pomyśleć o orientacji na waluty nieco egzotyczne :), np. korona norweska, bądź szwedzka, póki są dość tanie…
Najlepsza inwestycja to inwestycja w dobra namacalne: konserwy, suchary, buty, ubranie, leki, latarki, baterie czy kije basballowe itd itd. To pomoze przezyc. Jakie bezpieczenstwo daje zadrukowany papier? Bez wzgledu na to jak sie on nazywa i gdzie jest drukowany jest fikcja chyba, ze ktos lubi jesc lub przywdziewac sie w dolary, korony czy jeny. W tym wypadku jednak powinien jak najszybciej skontaktowac sie z zaprzyjaznionym psychiatra. Historie z czasow falszywego Adolfa pokazuja, ze najlepiej zyli i przezyli ci, co mieli dobrze zaopatrzone spizarnie i szafy. Zdrowy rozsadek to najlepszy doradca. PS. Panie Pawle poprosze o sensowne argumenty za inwestowaniem przez posiadacza rezerwyw postaci 5 czy nawet 100 tys, zl w szwedzkie korony.
Panie Marku chodzi chyba o stan zdrowia skandynawskich gospodarek. Szwecja jako jedyna ma nadwyżkę budżetową i zmniejsza podatki co powoduje większy wzrost. Norwegia dzięki ilości ropy zabezpiecza swój naród na przyszłość ładując te pieniądze w ichniejszy odpowiedniki FRD. Niestety puki będziemy słuchać zachodu że najlepiej żyje się na dług (co w sumie jest ironią bo nasze życie na dług pozwala się rozwijać Ameryce) to tak będzie się działo. Dopuki nie wprowadzi się obostrzeń budżetowych albo nei zamrozi się wydatków budżetowych to ministrowie finansów zawsze będą zakładać „pozytywne rozwoje sytuacji” w budżecie… Polska była zieloną wyspą również dzięki naszej narodowej niechęci do długu i brania kredytów. Niestety młodsze pokolenia już są wybrakowane pod tym względem i żyją ideologią zachodu „życie ponad stan tu i teraz, a co spotka przyszłe pokolenia mnie nie interesuje”
Inwestycja w koronę szwedzką czy norweską jest obarczona takim samym ryzykiem, jak każda inna inwestycja, np. w puszkowaną żywność. Jeśli cały kapitał zainwestuję w puszki, kije czy suchary, a wojna lub kryzys nie wybuchnie, nie będę miał czym płacić za czynsz, energię, a nawet świeżego chleba nie kupię. Zapasy natomiast z czasem zaczną się psuć, bo nie dam rady przejeść ich tak, by zmieścić się w terminach przydatności do spożycia. Jeśli np. kupuję korony szwedzkie czy norweskie, walutę krajów o dość stabilnej, mocnej gospodarce, czynię to przyjmując opcję na spadek wartości złotówki. Jeśli w którymś momencie korona będzie znacząco zwyżkować sprzedam je choćby po to, by móc kupić więcej puszek i sucharów i np. więcej złotych i srebrnych monet, a nie po to by najadać się czy zachwycać złotówkami…
Panie Pawle a jak wybuchnie wojna to te korony szwedzkie tez diabli wezma, nie wazne, czy bedzie je Pan chowal w banku Goldmana (najbardziej niebezpieczne miejsce na kuli…) czy pod poduszka badz w skarpecie w domciu. Inwestycja w jakikolwiek zadrukowany papier badz jego wersje komputerowa jest bez sensu. Tylko w czasach gwarantujacych pokoj i rozwoj moze to miec pozytywny efekt. No ale my niestety czasy mamy teraz inne. Zatem jednak konserwy i kije baseballowe. Mozna oczywiscie zrobic slynna dywersyfikacje i podzielic skarpete – tak zeby cos tego papieru zostalo na oplaty lub lapowki…Zlotego srodka jednak nie ma a najlepszy jest zdrowy rozsadek.
Zawsze można też zainwestować w markowe wina. 🙂 One się raczej nie psują, ich wartość z upływem czasu wzrasta, a jak będzie całkiem beznadziejnie to zawsze można otworzyć i sobie strzelić kielicha. Inwestycje w dzieła sztuki też potrafią się nieźle zwracać. A poza tym oczywiście złoto i srebro. Zwłaszcza, że teraz jest mocna przecena przed kolejnymi rekordami.
Z winami pomysł niegłupi, bo na osłodę pozostaje zawsze zawartość butelki. To nawet lepsze niż złoto :-). Może to byłaby jedyna okazja w życiu by się napić Chateau Margaux czy jakiegoś innego Premiere Grand Cru Classe…
Z artykułu wnioskuję że autor jest zafascynowany pomysłem związania walut z ze złotem czy innymi surowcami. Jednak każdy system ma swoje wady i zalety. Niechby autor pokusił się o wypisanie choćby kilku wad i przyczyn dla których świat a raczej Ameryka porzuciła ten system, narzucając go światu. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to przede wszystkim chęć uniezależnienia swojego systemu finansowego od całej reszty. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w RPA na chwilę obecną znajduje się ponad 50% światowych zasobów złota, to może się okazać że ten mały kraik ma niebagatelny wpływ na systemy finansowe największych mocarstw. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację kiedy RPA reguluje wydobycie złota, zgodnie z zachciankami jakiegoś mocarstwa i to jeszcze pół biedy gdyby były to Stany Zjednoczone. Tak samo jak to ma miejsce w przypadku ropy, gdzie państwa zachodnie mają guzik do gadania w tej sprawie a z historii wiemy co działo się w latach 70-tych.
Po drugie, rozwój państw w systemie opartym na złocie wydaje się, że był znacznie wolniejszy niż obecnie, ze względu na małą ilość pieniądza na rynku a co za tym idzie drogich kredytów, skutecznie hamujących postęp techniczny, kreatywność i możliwość utworzenia własnej firmy. Dodatkowo ilość złota w gospodarce była względnie stała i jestem ciekaw jak to się ma do bumu demograficznego jaki wystąpił po II wojnie światowej. Coraz większa ilość ludzi oznacza dzielenie tego złota na coraz mniejsze kawałeczki 🙂 utrudniając tym samym zgromadzenie minimalnej ilości kapitału jaka jest potrzebna na rozkręcenie biznesu.
Napływ złota do Europy po odkryciach Kolumba był tak duży, że jego wartość spadła na łeb powodując również olbrzymią inflację. A skąd wiemy że za lat trzy nie znajdziemy gdzieś olbrzymie ilości złota, co spowoduje spadek jego wartości o 94% w przeciągu roku? Wniosek z tego dla mnie jest taki że różnica między złotem a pieniądzem papierkowym jest taka, że złoto technicznie, jest znacznie trudniej wydobyć niż włączyć drukarkę. Pokusa włączenia drukarki często dla celów czysto politycznych jest znacznie trudniejsza do odparcia. A że politykom chodzi tylko i wyłącznie o fakt, jak najdłuższego utrzymania się przy władzy więc zrobią wszystko żeby się utrzymać.
Problemem jest raczej odpowiedzialność polityków i ludzi którzy ich wybierają.
Nie wiem czy mam rację ale to jest ciekawy temat 🙂
pozdro
Jedynym miernikiem musi byc ilosc towaru (T) i uslug (U) dostepna na rynku. Zadne tam zloto czy srebro nie jest do niczego potrzebne. Wymiennika (pieniadz drukowany, kreski, kropki, punkty itd ) ma byc wlasnie tyle, ile T i U dany kraj ma do podzielenia miedzy swoich obywateli. To jedyny sposob rozwoju i dobrobytu dla ogolu. I dlatego jest tak skutecznie blokowany i kamuflowany przez oglupianie swiata bajeczkami o dlugach publicznych i innych koszmarnych wynalazkach propagandy politycznej.
Comments are closed.