Wyobraźmy sobie, że ktoś zwraca się do nas z propozycją, żebyśmy z tych, dajmy na to, trzech tysięcy, które zarabiamy, oddali mu 2500 złotych, w zamian za co on weźmie 500 złotych dla siebie – bo odtąd będzie zajmował się naszymi sprawami – a pozostałe 2 tysiące wyda na nas – ale nie tak, jak my byśmy chcieli, tylko tak, jak on chce, bo on lepiej wie, co jest dla nas dobre. Myślę, że zdecydowana większość z nas, a może nawet wszyscy, zapytalibyśmy takiego filuta, od kiedy ma te objawy, a gdyby nadal natrętnie nas nagabywał, to kto wie, czy nie poczęstowalibyśmy go tęgim kijem?

Tymczasem z dokładnie taką samą propozycją zwracają się do nas politycy, obiecując nam, jak to „za darmo” przychylą nam nieba. Te obietnice brzmią w naszych uszach na tyle atrakcyjnie, że w pogoni za obiecaną darmochą zupełnie przestajemy myśleć. W przeciwnym razie na pewno zastanowilibyśmy się, skąd taki jeden z drugim polityk, który wyłazi ze skóry i podlizuje się każdemu, żeby załapać się na poselską dietę, albo dostać jakąś synekurę – skąd taki jeden z drugim weźmie pieniądze, żeby nam te wszystkie darmochy zaoferować?
Gdybyśmy nie przestawali myśleć, to na pewno doszlibyśmy do wniosku, ze te wszystkie obietnice będą zrealizowane – o ile w ogóle będą – za nasze pieniądze. Że ten, który obiecuje więcej od innych, będzie nam więcej pieniędzy odbierał. Że ta propozycja, to podstęp, mający na celu pozbawienie nas władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzamy. Politycy udający naszych dobroczyńców w rzeczywistości na nas pasożytują pod pretekstem roztaczania nad nami opieki. Nie można oczywiście mieć pretensji do pasożytów, że są pasożytami; takimi ich Pan Bóg stworzył i być może inaczej nie potrafią. Ale to przecież nie powód, byśmy nie tylko godzili się na pasożytnictwo, ale w dodatku sami się pasożytom nadstawiali! A przecież właśnie tak się dzieje i niepodobna wytłumaczyć tego inaczej, jak zaprzestaniem myślenia, jak wyłączeniem zdrowego rozsądku pod wpływem propagandy. Inaczej nigdy byśmy nie uwierzyli, że „państwo”, to znaczy – urzędnicy, lepiej zaopiekują się nami, niż my sami.
Żaden normalny człowiek by w to przecież nie uwierzył z prostego powodu. Urzędnikami zostają u nas ludzie z klucza politycznego, to znaczy – w nagrodę za to, że przysłużyli się jakiemuś politycznemu gangowi. Dostają taką posadę, jaką gang akurat dysponuje; raz w gospodarce, innym razem – w ochronie zdrowia, albo w przemyśle rozrywkowym. Zdecydowana większość posiadaczy tych synekur nigdy wcześniej nie prowadziła żadnego przedsiębiorstwa na własny rachunek, a jedyną umiejętnością, jaką naprawdę posiedli, jest wyszukiwanie synekur, to znaczy – dobrze płatnych i nie związanych z żadną odpowiedzialnością stanowisk w sektorze publicznym – oraz podlizywanie się tym, którzy tymi synekurami dysponują. I to właśnie takim ludziom lekkomyślnie powierzamy nie tylko zarządzanie gospodarką narodową, ale powierzamy w ich ręce nasz własny los, nasze zdrowie i przyszłość naszych dzieci. Czyż może być lepszy przykład lekkomyślności i głupoty?
Weźmy obecne zamieszanie wokół refundacji leków. Wzięło się ono stąd, że banda naszych okupantów wmówiła nam, żebyśmy oddali im dodatkową część naszych pieniędzy tytułem składki na ubezpieczenie zdrowotne, a oni potem – po przechwyceniu części tych pieniędzy na własne utrzymanie – będą nam „refundowali” koszty zabiegów i porad medycznych oraz leków. Już na pierwszy rzut oka widać, że gdybyśmy nie dali narzucić sobie tego pośrednictwa naszych okupantów, to byłoby na pewno taniej. Bo przecież za zabiegi i porady medyczne, podobnie jak za leki, tak czy owak trzeba zapłacić tyle, ile naprawdę kosztują, a poza tym trzeba przecież utrzymać armię naszych dobroczyńców, którzy byle czego nie zjedzą. Więc gdyby tych dobroczyńców nie było, to byłoby przynajmniej taniej. Być może byłoby również sprawniej – bo zawsze łatwiej dogaduje się nabywca usługi z jej bezpośrednim wykonawcą, niż z pośrednikiem, zwłaszcza takim, który swoje pośrednictwo narzuca siłą.
I niczego nie zmieni odwołanie jakiegoś ministra, w tym przypadku – Bartosza Arłukowicza, który najwyraźniej nie ma pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek, a tylko był bardziej od innych wygadany w telewizji. Jeśli nie zmienimy systemu, to znaczy – jeśli nie przepędzimy na cztery wiatry naszych dobroczyńców, którzy składają nam bezczelne propozycje i dopóki nie odzyskamy władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzamy, dopóty będziemy przez naszych okupantów bezlitośnie wyzyskiwani, a w końcu – poddani eutanazji – bo tak naprawdę o to właśnie w tym całym zamieszaniu chodzi. Ale nie możemy zapominać, że ten los zgotowaliśmy sobie sami, jeśli nawet nie na własne życzenie, to na pewno – z przyzwoleniem.
Stanisław Michalkiewicz
Foto. PSz/Prokapitalizm.pl
Felieton wygłoszony na antenie Radia Maryja. Przedruk za www.michalkiewicz.pl

1 KOMENTARZ

  1. Jak napisze pan Michalkiewicz to wszyscy mowia – ma racje, dobrze chlop prawi. Jak to samo pisze tutaj od dawna niejaki Marko to jest to lewacki propagandysta, zamordysta, netowy troll i.. – tu lista moglaby byc jeszcze dluga. Tak to wlasnie wyglada ludzki relatywizm..A Noc Dlugich Nozy zbliza sie szybko. Bez wzgledu na to czy o tym mowi ten M. czy drugi M.

Comments are closed.