26 marca 2012 roku, GUS opublikował dane o sprzedaży detalicznej w lutym. W ujęciu rok do roku sprzedaż wzrosła o 13,7%. Hurra!! A teraz na poważnie. Wśród przeglądanych przeze mnie komentarzy do tej wiadomości, niewielu ekonomistów zauważyło, że tak naprawdę nie mamy zbyt wielu powodów do radości.
Wiemy jak to jest ze statystyką – diabeł tkwi w szczegółach. A szczegóły trzeba dobrze znać aby wiedzieć co się komentuje. Mianowicie jedną z wielu składowych danych o sprzedaży detalicznej jest kategoria „pozostała sprzedaż w niewyspecjalizowanych sklepach”. I ta składowa wzrosła w stosunku rocznym o 33,9%. Zanim drogi Czytelniku zaczniesz się głowić w poszukiwaniu takich sklepów w twojej okolicy – bo może warto tam się starać o pracę skoro im sprzedaż tak dobrze idzie – podpowiem: to supermarkety i sklepy dyskontowe. Tak duży wzrost w tej kategorii jest spowodowany następującymi faktami, przemilczanymi przez wielu komentujących:
– wskaźnik pokazuje wzrosty nominalne, więc … im wyższe ceny (inflacja cenowa) tym wskaźnik … (nie muszę kończyć?)
– ekspansja supermarketów i dyskontów w ostatnich latach oraz poszukiwanie przez konsumentów lepszych cen powodują, że sprzedaż zwiększa się w tej kategorii a spada w kategorii „pozostałe”. A w pozostałych mamy małe sklepy, w tym rodzinne, osiedlowe konkurujące z „niewyspecjalizowanymi”! I to widać w statystyce – w danych styczniowych sprzedaż w kategorii pozostałe wzrosła rok do roku o 11,8%, a w lutowych o marne 2,6%. Nawet jeżeli sprzedaż w sklepach „niewyspecjalizowanych” jest lekko przeszacowana w statystykach, nie ma powodów do hurraoptymizmu.
Na zakończenie wyjaśniania meandrów oficjalnej statystyki przypomnę, że z dwóch wskaźników publikowanych przez tą samą instytucję wynikają sprzeczne sygnały. O ile sprzedaż detaliczna wzrasta, to udział konsumpcji w PKB spada. Jak to jest – z tą statystyką – panie prezesie GUS?
Damian Kot
Damian Kot