Od momentu przyznania nam prawa do organizacji piłkarskich mistrzostw Europy nie zrobiono nic, by poradzić sobie z patologią, toczącą polsko-ukraińską granicę. Nadal na odprawę czeka się w wielogodzinnych kolejkach, a ukraińscy funkcjonariusze pod byle pretekstem wymuszają łapówki od podróżnych. Dziś, w przededniu Euro-2012, Straż Graniczna robi dobrą minę do złej gry i przygotowuje nadzwyczajne rozwiązania dla kibiców, podczas gdy tak naprawdę granica wymaga nie doraźnych, ale systemowych rozwiązań.
Niewygodny temat
Informacje o wielogodzinnych kolejkach na naszej wschodniej granicy rzadko pojawiają się na łamach polskich mediów. W polskim i ukraińskim społeczeństwie panuje bowiem przekonanie, że tak było zawsze, a ogromne kolejki są nieuniknione, dopóki Ukraina nie stanie się członkiem Unii Europejskiej. Zresztą, osoby które mogłyby ten temat wprowadzić do debaty publicznej (politycy, dziennikarze) często nawet sami nie wiedzą o skali problemu, gdyż podróżują na Ukrainę samolotami lub pociągami, gdzie odprawa graniczna przebiega sprawnie. Tymczasem na drogowych przejściach granicznych standardem jest oczekiwanie po 5-12 godzin (dotyczy to osobówek), a spędzenie na granicy 2-3 godzin jest synonimem „błyskawicznej odprawy”.
O tym, że tak wcale nie musi być, świadczy porównanie obecnej granicy polsko-ukraińskiej z sytuacją na granicy niemieckiej w czasach przed wejściem Polski do UE. Granica polsko-niemiecka również była wtedy zewnętrzną granicą UE i strefy Schengen i również była ona narażona na wzmożony ruch i zagrożenia ze względu na przemyt, nielegalne wyjazdy do pracy czy tańsze zakupy za granicą. Na początku lat 90-tych na granicy polsko-niemieckiej sytuacja była podobna do tego, co dzieje się na obecnej granicy z Ukrainą, czyli na odprawę czekało się nieraz po kilkanaście godzin. Jednak z biegiem czasu problemy znikały i gdzieś w okolicach 2000-2004 roku granicę niemiecką można już było przekroczyć w miarę sprawnie. Nikt też nie robił problemów z przekraczaniem granicy z Niemcami pieszo i rowerem, co z niezrozumiałych względów jest na granicy polsko-ukraińskiej niemożliwe (z wyjątkiem Medyki).
Unormowanie się sytuacji na granicy polsko-niemieckiej na długo przed wejściem Polski do UE było zasługą ogromnego wysiłku inwestycyjnego Niemiec i UE, które stworzyły na tym odcinku gęstą sieć przejść granicznych. Na granicy polsko-niemieckiej przejść granicznych było ponad 40, podczas gdy na porównywalnej długości granicy polsko-ukraińskiej jest tylko 6 przejść drogowych. W 2007 roku rząd polski przyjął założenie, że do Euro-2012 ilość przejść na granicy z Ukrainą musi radykalnie wzrosnąć, tak by osiągnąć co najmniej wskaźnik znany z dawnej granicy z Niemcami. Zaplanowano otwarcie do maja 2012 roku ośmiu nowych przejść granicznych, co i tak nie rozwiązałoby problemu, ale byłoby krokiem w dobrą stronę. Niestety, z tych planów nie zostało nic: jak dotąd nie otwarto ani jednego nowego przejścia, a jedynie na czas Euro warunkowo otwarte będzie przejście w Budzimierzu.
Tolerancja dla przemytu
Na tym nie koniec porównań obu granic. Na dawnej granicy niemieckiej nikt nie przeszkadzał Niemcom w jeżdżeniu na codzienne lub cotygodniowe zakupy do przygranicznych polskich miejscowości, gdzie ceny były nieco niższe, niż po drugiej stronie Odry. Niemcy masowo odwiedzali polskie supermarkety i bazary na długo przed wejściem Polski do UE, dzięki czemu mieszkańcy polskiego pogranicza mieli pracę i nie musieli zajmować się przemytem. Na granicy polsko-ukraińskiej jest odwrotnie. Ceny wielu produktów spożywczych, kosmetyków, suplementów diety czy usług (fryzjer, gastronomia, dentysta) są na Ukrainie znacznie niższe, niż w Polsce, chociaż w ostatnich latach w odniesieniu do wielu wyrobów pojawiła się tendencja odwrotna. Mieszkańcy Przemyśla, Lublina, Zamościa lub Chełma mogliby w związku z tym jeździć na zakupy, do fryzjera lub dentysty na Ukrainę, oszczędzając pieniądze i dając tym samym pracę mieszkańcom ukraińskiego pogranicza. Z różnych względów takie wyjazdy nie są możliwe i są bardzo niemile widziane przez polskie służby graniczne i celne, które pracują tak, jakby na granicy trwał permanentny strajk włoski (odprawa jednego samochodu przez polskie służby trwa aż pół godziny). W efekcie mieszkańcy pogranicza nie mogą wykorzystać szans, jakie wynikają z legalnego handlu przygranicznego, nie mają pracy i są niejako zmuszeni do zajmowania się przemytem papierosów. Przemyt wyrobów akcyzowych (papierosy, alkohol i benzyna) generuje aż 70% ruchu na granicy (ci sami ludzie non stop jeżdżą z „fajkami” tam i z powrotem) i powoduje gigantyczne kolejki. Przy czym przemyt ten jest tolerowany przez polskie służby graniczne i celne oraz przez administrację państwową i społeczeństwo, zgodnie z zasadą „skoro na pograniczu nie ma pracy, to trzeba na to patrzeć przez palce, niech sobie zarobią na życie”.
Sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby wzorem dawnej granicy polsko-niemieckiej czy polsko-słowackiej pozwolić na rozwój legalnego handlu i turystyki, natomiast do przemytu wyrobów akcyzowych podchodzić bardziej restrykcyjnie. Wiele możliwości współpracy gospodarczej polsko-ukraińskiej jest bowiem blokowanych właśnie z tego powodu, że granicy nie da się przekroczyć w rozsądnym czasie, gdyż jest ona permanentnie zablokowana przez mrówki.
Problem „mrówek” da się rozwiązać za pomocą kilku bardzo prostych rozwiązań – problem jedynie w tym, że ani Warszawa, ani Kijów, nie widzą takiej potrzeby. Przede wszystkim polskie i ukraińskie MSZ powinny zawrzeć nową umowę o ruchu osobowym, w której byłby zapis, że dana osoba może przekraczać granicę w jedną stronę tylko raz dziennie i maksymalnie 10 razy w miesiącu. Dla pozostałych osób (np. kierowców zawodowych, którzy muszą kursować częściej) powinny być specjalne wizy służbowe. Już dzięki temu jednemu prostemu rozwiązaniu problem zakorkowania granicy przez mrówki przeszedłby do historii, jednak w Polsce nie ma woli politycznej, by takie rozwiązanie wprowadzić.
Harmonizacja akcyzy i ruch pieszy na granicy
Polskie MSZ powinno również stanowczo zwrócić się do Unii Europejskiej i władz w Kijowie o podjęcie rozmów na temat harmonizacji ukraińskiej polityki akcyzowej z unijną. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której niemal cała Europa koordynuje swoje stawki akcyzy na papierosy, alkohol i benzynę (właśnie po to, by nie było tak gigantycznego przemytu), a Ukraina stosuje stawki krańcowo odmienne. Ukraina jest co prawda poza UE, ale intensywnie dostosowuje swoje prawo do unijnego, parafowała umowę stowarzyszeniową i jest członkiem Partnerstwa Wschodniego. W ramach tych mechanizmów integracji Ukrainy z Unią powinien być włączony warunek, że władze w Kijowie dostosowują poziom akcyzy na papierosy, alkohol i benzynę do stawek unijnych, tak aby różnice w cenach tych towarów nie były tak drastyczne (niech papierosy na Ukrainie będą tańsze o 20%, ale nie trzykrotnie!).
Niestety, w tej kwestii polskie MSZ również nie widzi problemu ani potrzeby działań. Zresztą, problemem naszej granicy wschodniej jest to, że służby państwowe uważają, iż problemu nie ma. Świadczy o tym serwis internetowy www.granica.gov.pl, gdzie podany jest czas oczekiwania na granicy. Te dane jednak nijak się mają do rzeczywistości (np. oficjalnie czas odpraw to 0-2 godziny, w rzeczywistości 5-12). Dziwić może konsekwencja, z jaką Straż Graniczna zaklina rzeczywistość twierdząc, że kolejek na granicy wcale nie ma, podczas gdy sytuacja jest diametralnie inna.
Ogromnym problemem jest też chaos kompetencyjny. Za sytuację na granicy odpowiada kilkanaście instytucji: MSZ (umowa o ruchu osobowym – dyplomaci zupełnie nie poczuwają się do konieczności jej zmiany w kierunku ograniczenia przemytu), Straż Graniczna, Służba Celna, MSWiA, Ministerstwo Finansów (polityka akcyzowa i jej harmonizacja z partnerami ukraińskimi), Wojewoda Lubelski i Podkarpacki (infrastruktura przejść granicznych) i kilka innych. Żadna z tych instytucji nie poczuwa się do odpowiedzialności za sytuację na granicy, zgodnie z zasadą: „my tylko wykonujemy polecenia, które ustalili inni”.
Absurdem jest też zakaz przekraczania granicy pieszo – możliwe jest to tylko w Medyce. Istnieje błędne przekonanie, że ruch pieszy dotyczy tylko mieszkańców pogranicza. Tymczasem z pieszego przejścia granicznego w Medyce korzystają osoby, które podróżują np. z Krakowa do Kijowa, bo tak jest po prostu najtaniej, najszybciej i najwygodniej. Mianowicie, z Krakowa, Warszawy czy Szczecina taki podróżny jedzie pociągiem do Przemyśla, stamtąd busem do granicy, w 15 minut przekracza granicę pieszo i po ukraińskiej stronie wsiada do busa do Lwowa – a stamtąd można już jechać pociągiem choćby i do Kijowa, Doniecka czy na Krym. Niestety, z niezrozumiałych względów Straż Graniczna, Wojewodowie, MSZ i MSWiA nie dążą do tego, by przekraczanie granicy pieszo było możliwe również na pozostałych przejściach granicznych, stosując tu tradycyjną spychologię („my nie mamy nic przeciwko ruchowi pieszemu, ale ta i ta instytucja nie zgłaszała takiego zapotrzebowania, więc nic w tym temacie nie zmieniamy”).
Prowizorka na Euro
W tej sytuacji na granicy trwają gorączkowe przygotowania do wprowadzenia nadzwyczajnych tymczasowych rozwiązań na czas Euro-2012 i zatuszowania problemu. Straż Graniczna i Służba Celna nie ukrywają, że podczas mistrzostw każdy, kto podaje się za kibica (nie da się tego przecież zweryfikować) będzie przepuszczany niemal bez żadnej kontroli. Być może dzięki temu rzeczywiście nie będzie tych gigantycznych kolejek, ale jedno jest pewne – na ten okres gorączkowo przygotowują się przemytnicy. Czeka nas gigantyczny przemyt w skali, której jeszcze w Polsce nie było, gdyż jak deklarują celnicy, sprawdzane będą tylko te auta, z których papierosy i narkotyki będą wypadały same. Oczywiście część przemytu zostanie wykryta podczas wyrywkowych kontroli wgłębi kraju, ale będzie to tylko minimalny odsetek przewiezionej w tym okresie kontrabandy papierosów, narkotyków, broni i innych zakazanych przedmiotów.
Straż Graniczna deklaruje, że wprowadzi szereg udogodnień na czas mistrzostw i blamażu nie będzie. Cóż, być może rzeczywiście kosztem przepuszczenia megaprzemytu i maksymalnej mobilizacji służb, kolejki w tym czasie będą dużo mniejsze. Jestem w stanie wyobrazić sobie cichy układ celników z „mrówkami”, że dla dobra sprawy drobni przemytnicy w tym czasie „nie pracują” i nie blokują granicy, a w zamian funkcjonariusze będą na nich łaskawszym okiem patrzeć po mistrzostwach. W końcu funkcjonariusze i przemytnicy znają się doskonale z widzenia, mieszkają po sąsiedzku, ich dzieci chodzą do tych samych szkół itp. Nie mam problemu z wyobrażeniem sobie tego, że na czas mistrzostw ukraińscy funkcjonariusze nie wezmą ani jednej łapówki, nie będą przyczepiać się do zbędnych biurokratycznych drobiazgów i całość pójdzie sprawnie, a wszystko to odbiją sobie po mistrzostwach, kiedy korupcja, przemyt i gigantyczne kolejki powrócą. Mam jednak wrażenie, że nie o to nam wszystkim chodziło, gdy staraliśmy się o tę imprezę. Przygotowania do Euro-2012 miały być dla nasz pretekstem do modernizacji kraju i systemowego rozwiązania problemów takich jak patologia na granicy, a zamiast tego po raz kolejny funduje się nam jedną wielką prowizorkę.
Więcej na ten temat czytaj w specjalnym serwisie poświęconym granicy polsko-ukraińskiej: http://porteuropa.eu/ukraina/granica
Jakub Łoginow
Tekst pochodzi z serwisu www.porteuropa.eu . Autorowi dziękujemy za nadesłanie go naszemu portalowi.
Potwierdzam, to co się dzieje na granicy ukraińskiej to po prostu jakaś paranoja.
Comments are closed.