(Redystrybucja dochodów jest zwykłym złodziejstwem i nie można jej pogodzić z żadną moralnością. – Leonard Liggio, Prezes Mont Pelerin Society)
Ponieważ ostatnio moje zdrowie zazdrośnie zaczęło przypominać mi o swoich prawach, postanowiłem odwiedzić lekarza rodzinnego i chociaż ogólnie się przebadać. Wizyta jak najbardziej wskazana, choćby ze względów towarzyskich, bo widujemy się średnio raz na dwa lata i tylko przez chwilę – tyle, co na wypisanie L-4 w związku z przeziębieniem. Składkę zdrowotną płacę niewąską. Pan doktor, przy podpisywaniu kontraktu z NFZ-tem na początku każdego roku, z góry otrzymuje z niej też wcale niemały połeć. Pomyślałem zatem, że czas ją chociaż marginalnie wykorzystać.



Wystarczy zerknąć w PIT-a…
Polak zarabiający do ręki 2500 zł, płaci co miesiąc za pośrednictwem ZUS-u na publiczne lecznictwo 271,23 zł tzw. składki zdrowotnej (3254,72 zł rocznie!). Ci, którzy poza etatem dla dorobienia dłubią dodatkowo jakąś działalność gospodarczą, płacą jeszcze jedną składkę zdrowotną – 254,55zł (minimum miesięczne narzucone przez ministerstwo finansów).
Tak na marginesie – że ci ostatni płacą podwójnie, jest już w ogóle totalnym absurdem (Czy w razie potrzeby będą mieli do dyspozycji dwa łóżka szpitalne na raz, dwóch lekarzy i po dwie pielęgniarki?…) – więc może czas, by ktoś się wreszcie tym zajął?..
Mój pan doktor podczas wizyty zaordynował mi badania laboratoryjne. Ja zaś – jako, że wiekiem sięgam już pięćdziesiątki, a trąbi się naokoło o profilaktyce przeciwnowotworowej i że z uwagi na zachorowania w rodzinie jestem w grupie szczególnego ryzyka – zapragnąłem przy badaniach krwi dorzucenia jeszcze tzw. P.S.A. Jego poziom, jak wiadomo, pozwala ogólnie stwierdzić lub wykluczyć zmiany rakowe prostaty, zmory facetów po 40-tce.
I tu niestety zaczęły się schody – badanie standardowe to i owszem, ale… bez P.S.A.! Usłyszałem bezpardonowe – „O nie – ja nie będę za pana płacił!”.
Zapewne ktoś z czytających te słowa – niekoniecznie będący entuzjastą państwowego lecznictwa – zaraz zacząłby mnie pouczać; a że właściwie to pan doktor miał rację, bo P.S.A. to zleca specjalista urolog, a że przecież to oddzielny budżet i pewnie jeszcze inne ble-ble.. Zgoda – ale mnie chodzi o coś więcej niż nawet to nie zlecone PSA, które notabene kosztuje 30-40 zł. Otóż – dlaczego ja, oddając z góry na leczenie grube tysiące złotych rocznie, muszę – gdy przychodzi co do czego – wysłuchiwać od „urzędnika w białym kitlu”, że ON nie będzie ZA MNIE płacił (!) i w rezultacie mam potem chodzić od drzwi do drzwi, szukając swoich własnych pieniędzy?… Oto jest kwintesencja państwowego (bezpłatnego?) systemu opieki zdrowotnej!
Dopóki nie przyjmiemy do wiadomości (wbrew ucieranym przez propagandę i powielanym przez nas samych pozorom), że leczenie (a to samo dotyczy nauczania!) jest takim samym rzemiosłem, jak naprawa dachu czy podzelowanie butów i że tu także musi normalnie funkcjonować rynek – dopóty w Polsce nic się pod tym względem nie poprawi.  Czy ktoś przystałby np. na propozycję płacenia hydraulikowi co miesiąc „kasy za friko”, że niby jak kiedyś pęknie rura na Wielkanoc, to będzie wtedy naprawiona gratis?… Zastanawiam się, czy naprawdę zrobiłbym sobie krzywdę własnymi pieniędzmi, gdybym – ZAMIAST potrącania obecnych tzw. składek zdrowotnych – sam płacił bezpośrednio do łapy „rzemieślnikom od zdrowia” (lekarzowi rodzinnemu, laboratorium, szpitalowi itp.) wtedy, kiedy naprawdę z nich korzystam?..
Mogłoby nie wystarczyć ?..
Słabość oddawanych przez nas pieniędzy w stosunku do realnych kosztów leczenia – to jeden ze skwapliwie uklepywanych w społeczeństwie mitów. Z analizy planu finansowego Narodowego Funduszu Zdrowia na koniec 2011 roku (już po grudniowej korekcie, czyli dostosowaniu tego planu do rzeczywistości) wynika, że w całym budżecie tej instytucji, stanowiącym 61,33 mld. zł. – aż 95%, czyli 58,4 mld zł, przypadało na pokrywane przez nią koszty świadczeń zdrowotnych. Wpływy z zapłaconych przez nas Funduszowi składek zdrowotnych wynosiły w tym czasie… 60,19 mld zł. Wychodzi zatem, że sami (i to jeszcze z okładem) finansujemy wszystko, co się na wspomniane „koszty świadczeń zdrowotnych” składa – m.in. całe lecznictwo szpitalne, opiekę podstawową i ambulatoryjną, transport i ratownictwo medyczne (pogotowie). Ba – nawet opiekę paliatywną i hospicja, rehabilitację, programy terapeutyczne i leczenie uzależnień, lecznictwo uzdrowiskowe oraz… osławioną refundację leków. Zwłaszcza z tej ostatniej pozycji wynika, że państwo „dopłacając” do cen droższych leków i tak nam łaski nie robi, bo i ta kwota (we wspomnianym budżecie 8,6 mld. zł) też się mieści w składce. A swoją drogą – ciekaw jestem, czy gdyby np. wciągnąć wodę destylowaną na refundacyjną listę leków, nie okazałoby się, że w następnych okresach będzie raptownie drożeć i wymagać coraz większych dotacji?…
Różnica w budżecie NFZ-u, której akurat nie pokrywamy składką (ponad 1 mld zł) – to koszty własne utrzymania tego molocha, czyli głównie wynagrodzenia urzędników oraz amortyzacja posiadanego przez Fundusz majątku trwałego (budynki, wyposażenie, samochody) wraz z tzw. usługami obcymi (prąd, woda, ogrzewanie, obsługa bankowa). Nie pokrywamy także utrzymania drugiej instytucji, „dbającej” o stan naszej kondycji zdrowotnej, mianowicie Ministerstwa Zdrowia (koszt własny w 2011r. to 8,4 mld. zł). Ale – co ja mówię?!… Też pokrywamy – tyle, że w inny sposób, bo podatkami – np. PIT-em, VAT-em i akcyzą… Ani Sejm, ani bowiem rząd – na ten cel kapci na sprzedaż przecież nie szyją!
Problemem nie są zatem koszty samego leczenia – problem stanowią podwieszeni pod nie urzędnicy. Rozumiem, że ci państwo z ministerstwa zdrowia i NFZ-u chcą gdzieś zarabiać, ale dlaczego akurat tam i akurat ja mam na to płacić?.. Jako znacznie lepiej wykształceni niż niejeden utrzymujący ich podatnik – z pożytkiem dla wszystkich poradziliby sobie gdzie indziej. (Ostatecznie – dać im nawet dożywotnio zasiłki bezrobotnych byleby się już w nic nie wtrącali! I tak byłoby kilka razy taniej niż przy obecnej średniej pensji takiego urzędnika, sięgającej 6.000 zł)
Jak wynika z powyższego – pora poważnie zastanowić się nad sensem dotychczasowego (redystrybucyjnego) modelu finansowania ochrony zdrowia w naszym kraju. Zwłaszcza, że jest to model niesłychanie kosztowny. Koszty jego funkcjonowania (utrzymanie NFZ-u i Ministerstwa Zdrowia) w stosunku do sumy świadczeń zdrowotnych sięgają prawie 20% (same koszty poboru i ewidencjonowania składek zdrowotnych – to rocznie przeszło 111 milionów złotych!).
Bez kontroli byłoby drożej ?..
Ale wysokie koszty funkcjonowania dotychczasowego systemu to jeszcze nie wszystko – o wiele gorszy bowiem jest fakt, że wraz z ich ciągłym wzrostem – płacący składki coraz mniej otrzymują w zamian. Składka „na zdrowie” coraz mniej przypomina typową składkę, a coraz bardziej – podatek (który, jak wiadomo nie musi wiązać się ze świadczeniem wzajemnym).
Diabeł w tym, że w Polsce „rynek usług medycznych” tak naprawdę wciąż jest jedynie sloganem. W związku z tym trudno jest określić realny poziom cen leków, rzeczywiste koszty wielu zabiegów oraz zasadność wpływających na nie obciążeń, zadłużonych przecież publicznych placówek. Doświadczenie jednak uczy, że uwolnienie każdego rynku oraz oparcie go na bezpośrednich i swobodnych rozliczeniach „dostawca–odbiorca” – ogólnie stabilizuje ceny na rozsądnym dla stron poziomie. Logicznie rzecz biorąc układ pozbawiony zbędnych pośredników i nad-kontrolerów – których przecież za coś trzeba utrzymać – byłby układem tańszym. Obraz lekarzy i aptekarzy, szalejących z wysokimi cenami na wolnym rynku, jest po prostu niedorzeczny – każdemu „dostawcy” zależy przecież, aby mieć jak najwięcej odbiorców i doskonale zdaje sobie sprawę, że musi dopasować się do ich możliwości nabywczych. Inaczej zarobi konkurencja.
Dobry przykład może stanowić, sprywatyzowany całkowicie na początku lat 90-tych, podobny rynek usług weterynaryjnych. Czy ceny na nim są niebotyczne albo ludzie ze swoimi zwierzętami zostali pozbawieni fachowej pomocy?..
Casus najdroższych zabiegów…
„Wszystko w porządku – państwo przestaje potrącać nam na ubezpieczenie zdrowotne, płacimy sami tylko wtedy, kiedy faktycznie korzystamy, resztę chowamy do kieszeni – ale czy będziemy w stanie sfinansować np. przeszczep serca, leczenie złośliwych nowotworów itp.?..”
W debatach na temat uwolnienia rynku świadczeń zdrowotnych pytanie to pada często jako kontrargument najcięższego kalibru. W odpowiedzi można jednak postawić inne, równie trudne – A czy teraz państwo zapewnia wszystkim, na czas i na odpowiednim poziomie dostęp do tych najbardziej skomplikowanych form pomocy?..
Parę miesięcy temu niemal wszystkie krajowe stacje telewizyjne donosiły o przypadku mężczyzny, którego praktycznie pozbawiono możliwości kontynuowania tzw. chemii, gdyż zabiegów na jego postać nowotworu nie przewidziano w refundacyjnym planie i przez to dalsza terapia stała się zbyt kosztowna. Urzędnicy bezradnie rozłożyli ręce. Państwo, zmuszając go latami do łożenia na tzw. „służbę zdrowia” – wyzuło zarazem z możliwości odłożenia brakującej teraz kwoty, nie proponując nic w zamian. Tym samym państwo nieoficjalnie, choć być może nieświadomie, wkroczyło już w obszary eutanazji.
Przecież coraz częściej słyszymy także o różnych spontanicznych zbiórkach na leczenie za granicą kolejnych przypadłości, których nie ogarnia nasz system.
Podstawową wadą „państwa opiekuńczego” jest nadprodukcja ludzi żyjących chwilą – pozbawionych wyobraźni, naiwnie ufnych i nie zabezpieczających swojej przyszłości. Takie polskie „jakoś to będzie”… W normalnym układzie – ludzie, zdani na siebie i świadomi różnych okoliczności – oszczędzają na tzw. „czarną godzinę” albo sięgają po dobrowolne ubezpieczenia (także medyczne).
Co z najbiedniejszymi ?…
Po pierwsze – skala ubóstwa w Polsce jest mimo wszystko zawyżona. Niemały odsetek wyciągających rękę o publiczną opiekę, potrafi w labiryncie naszej biurokracji zadziwiająco sprawnie pozałatwiać pieczątki do rozmaitych zaświadczeń o swojej nieporadności. Ciekawe, o ile wzrosłaby liczba beneficjentów pomocy społecznej, gdyby paczki i zapomogi stały się np. trzy razy obfitsze?…
Ale O.K. – jeśli mimo wszystko upieracie się przy socjalizmie, ostatecznie pójdźmy na kompromis! Z tych paru tysięcy mojej rocznej składki zdrowotnej – oddam połowę na opiekę medyczną dla biednej staruszki, a w zamian – drugą zatrzymam w swoim portfelu. W takim układzie wreszcie będę mógł swobodnie dysponować chociaż połową kwoty na badania i leczenie, w odróżnieniu od sytuacji obecnej, gdzie owa „babcia” ma niewiele, ale za to ja – jak wynika z opisu na początku – nie mam prawie nic.
Kto nie płaci ?…
Jak podają nawet enefzetowskie statystyki – ze świadczeń zdrowotnych korzysta w Polsce przeszło 26 mln. osób, podczas gdy wszystkich uprawnionych jest ponad 37 mln. Stąd nasuwa się wniosek, że 11 mln. Polaków już leczy się wyłącznie prywatnie lub – co mniej prawdopodobne – mało choruje.
Liczba ludności zawodowo czynnej oraz emerytów, czyli opłacających lub za których opłacana jest składka zdrowotna, wg danych z 2011r. sięgała zaledwie 25,4 mln.
Jak wiadomo – do 2012r. grupę społeczną, nie opłacającą osobiście ubezpieczenia zdrowotnego, stanowili rolnicy. Jednak koszty wykorzystywanych przez nich świadczeń były pokrywane z budżetu państwa. Zgodnie z wprowadzonymi od lutego zmianami – rolnicy z gospodarstw obejmujących co najmniej 6 hektarów przeliczeniowych powierzchni, obowiązkowo rozpoczęli opłacanie składki za siebie i domowników po… 1 zł za każdy taki hektar miesięcznie (np. przy klasie IV gleb w II okręgu podatkowym, w gospodarstwie 10-hektarowym jest to 10 zł od osoby). Za rolników i ich rodziny z gospodarstw mniejszych wciąż będzie pokrywać budżet państwa. Nieco inaczej, ale też niezbyt srogo, rozlicza się tzw. działy specjalne produkcji rolnej.
Tegoroczne zmiany w finansowaniu ochrony zdrowia rolników – wbrew założeniom – nie zmniejszą znacząco państwowej dotacji. Pomijając już symboliczną wysokość składek ustalonych dla większych gospodarstw, należy zauważyć, że gospodarstwa do 6 hektarów (nie płacące za siebie) stanowią 60% ogółu.
Swoją drogą podejście rolników do kosztów (nie tylko leczenia), to rzecz charakterystyczna – bez zająknięcia wyjmują z portfela nawet po paręset złotych w prywatnych gabinetach u dentystów czy innych specjalistów, a zacisną nerwowo dłoń na widłach, gdyby chciano im podnieść składkę zdrowotną o kolejną złotówkę.
Dlaczego? Proste – bo płacąc u lekarza wiedzą, że płacą za siebie oraz że „ręka w rękę” otrzymują w zamian coś konkretnego i ważnego. Składka zdrowotna – to dla nich po prostu… kolejny natrętny podatek. Trudno zresztą się dziwić (jak mawiał Say – nie ma dobrych podatków)…
To kolejny argument za wprowadzeniem normalnej (bezpośredniej) odpłatności za leczenie dla wszystkich. Przykład ten znakomicie przy okazji pokazuje, że wiele problemów wsi  – to bardziej problemy na użytek kampanii wyborczej „chłopskich obrońców”, niż problemy samych chłopów.
Mimo wszystko wciąż wierzę, że kiedyś finanse publiczne załamią się do tego stopnia, że zrozpaczony i doprowadzony do ostateczności rząd, powie bez kurtuazji społeczeństwu – Nie jesteśmy już w stanie dalej zajmować się waszymi emeryturami, leczeniem i edukacją. A spieprzajcie  w cholerę z tymi swoimi pieniędzmi i rządźcie się nimi sami ! I wtedy zacznie w końcu być normalnie, czego Państwu (oraz państwu!) i sobie serdecznie życzę.
Tomasz J. Ulatowski
Blog Autora www.e-ulatowski.pl  
Ps. Okazuje się jednak, że kreatywność państwa podąża tymczasem w zupełnie innym kierunku. Rozważa się podniesienie obowiązkowej składki zdrowotnej w 2013r. nawet do poziomu 12. procent . Bardzo podobało mi się zasłyszane ostatnio powiedzenie Winstona Churchilla, cyt.; „Naród, który próbuje dojść do dobrobytu poprzez nakładanie kolejnych podatków na samego siebie – przypomina człowieka, który stoi w wiadrze i próbuje podnieść je za uchwyt”…

18 KOMENTARZE

  1. Autor nie odpowiedzial na pytanie jakie sam postawil: jak sfinansowac wieksze problemy zdrowotne. Moze niech najpierw zrobi sobie ten test PSA i jak mu wyjdzie zle i zostanie zmuszony do powaznych zabiegow, ktore beda kosztowaly nie 200 zl a 20 tys. pln to wtedy przestanie bredzic. Generalnie leczenie w panstwie XXI wieku nawet takim ja PL powinno odbywac sie za symboliczna zlotowke. O tym czy mozna sie leczyc czy nie decyduje nie wysokosc skladek tylko: podaz personelu medycznego, lekow, sprzetu specjalistycznego i infrastruktura. To wszystko jest, wiec dlaczego obywatele nie sa leczeni jak trzeba? Odpowiedz jest natury politycznej a nie gospodarczej czy finansowej. Nie wiem czy ktos zrozumial ten wywod, ale watpie…

  2. Pan Marko niewiele zrozumiał z tego tekstu i udaje, że przymus płacenia składej coś nam daje. 1. Wycena usług medycznych tam gdzie jest monopol ceny są astronomiczne, więc tym bardziej skomplikowane zabiegi sięgają potężnych kwot. Realia są takie, że jak idziemy do konkretnego i renomowanego specjalisty z konkretnym problemem nawet poważnym i tak z reguły płacimy prywatnie. Jak kogoś nie stać to jego problem. Jest to brutalnie powiedziane, ale taka jest prawda. Rodzice w takim systemie nie zawsze wychowują takie postawy, które planują i zabezpieczają przyszłość. Sami często jadą na niepotrzebnych, bo wziętych z niegospodarności kredytach i taki przykład dają swoim latoroślom. 2. Istnieją w Polsce prywatne kliniki i centra medyczne jak np. Enel-Med, albo LIM i ci świadczą usługi na bardzo dobrym poziomie (osobiście korzystam), nie dostając ani złotkówki dotacji z państwowego NFZtu a to wszystko za 130 zł miesięcznej składki / pakietu. A więc można świadczyć przy znacznie skromniejszym budżecie porządnie te usługi, bez kolejek i z powiadamianiem SMS o terminie wizyty! 3. Składka NFZ wyrwana pod przymusem ode mnie i mojego pracodawcy to tak naprawdę umowa jednostronna, gdzie państwo może sobie ją dowolnie zmieniać, a przede wszystkim zmieniać zakres usług. I tak często jest, że część leczenia po prostu nie jest refundowana. 4. Ktoś powie, że np. w Niemczech funkcjonuje to dużo lepiej. Kontrargument: Funkcjonowałoby jeszcze lepiej gdyby nie było kilkakrotnie przepłacane. Niewydolność tego socjalistycznego systemu daje o sobie znać chociażby w tym, że za każdą wizytę u lekarza (za otwarcie drzwi) wołają 10 EUR! A przecież miało być „za darmo”i dla wszystkich.

  3. To niestety Pan nie zrozumial, zwlaszcza te druga czesc wywodu w komentarzu, ale zostawmy to. Natomiast informacja o 10 Euro za kazda wizyte u lekarza w DE to bzdura. Placi sie 10 Euro u lekarza raz na kwartal i 10 Euro raz na kwartal za wizyte u dentysty. Dzieci z oplat sa zwolnione. Oczywiscie w kontekscie tematu leczenia zaprzyszlowiowa zlotowke/czy euro ta oplata to zlodziejstwo. Decyzja jest jak najbardziej polityczna i ma na celu zmniejszenie wizyt u lekarza. Z finansami, zwlaszcza tak przebogatego kraju jak DE, nie ma nic do rzeczy.

  4. Szanowny Panie, nie rozumiem z czym się pan dokładnie nie zgadza jeśli chodzi o mój komentarz. Uważam, że przymus płacenia comiesięcznie na coś co nie funkcjonuje, bo funkcjonować dobrze nigdy nie może gdyż nikt nie swoich pieniędzy na nie swoje cele nie wydaje optymalnie. Taka jest prosta zasada ekonomii. A tam gdzie jest wolny rynek funkcjonuje wszystko tak jak się należy. Czy decyzja 10 EUR jest polityczna czy nie dla mnie jako konsumenta jest przede wszystkim kolejnym wyciąganiem kasy na coś za co już raz zapłaciłem. Wnioskuję więc, że na coś te pieniądze są przeznaczane jednak nawet w bogatych Niemczech mnóstwo osób korzysta z prywatnych usług medycznych, zwłaszcza dentystycznych. Niemcy mają do dzisiaj najbardziej państwowe, etatystyczne państwo w Europie. Ludzie zaczadzeni propagandą w państwowej telewizji oraz tym, że dużo zarabiają nie chcą przyjąć do wiadomości, że są tyle samo razy okradani w przeróżnych przymusowych daninach. Każda próba krytyki lub rzetelnej dyskusji zaczyna lub kończy się „system mamy super, tylko ludzie zawodzą”. Po prostu Hegel w praktyce.
    U nas wzorzec, o którym ludzie marzą to coś podobnego i niestety publiczne marnowanie pieniędzy ma legitymację opinii publicznej.

  5. Niemiecki „panstwowy” system opieki zdrowotnej dzialal doskonale i dlatego zostal w ostatnich latach zniszczony. Z finansami nie ma to nic do rzeczy a z generalnym niszczeniem panstwa „socjalnego” i promocja biedy. Amerykanski „prywatny” system opieki zdrowotnej nie dzialal za to nigdy, mimo iz obywatel nie placil daniny nie byl w stanie zaplacic za normalne leczenie. W czasach kiedy zarabialo sie 800 – 1000 usd wizyta u dentysty i zwykla plomba kosztowala 100 dolarow, przeziebienie to 50 US za pozdrowienie konowala plus koszty lekow, w sumie tez ok 100 usd. Pan sie posluguje retoryka polityczna i dlatego nie rozumie o czym mowa. Patrzenia na sluzbe zdrowia nalezy sie nauczyc od strony gospodarczej. Dla wiekszosci to niewykonalne zadanie. Stad nigdy nie pojma twierdzenia, ze leczyc mozemy sie za 1 zlotowke a nie za skladki czy oplaty w czymkolwiek.

  6. Panie Marko płaca 800-1000$ to być może na tydzień się zarabia w USA. A jeśli na miesiąc to rzadko która praca jest tak słabo płatna. I tu jest problem słabo płatnej pracy. W USA ci którzy sobie normalnie i legalnie opłacali ubezpieczenie zdrowotne nie mieli żadnych problemów. Problem mieli zawsze ci, którzy chcieli, aby leczyć się na koszt innych. Czy obecnie plomba i inne usługi kosztują mniej po wprowadzeniu państwowego haraczu? Amerykańskich realiów nie znam, ale szczerze w to wątpię. Pan chciałby się leczyć za złotówkę, czyli na koszt innych. A ja Panu powiem, że każda „moja” złotówka wydana z państwowej kasy na pańskie leczenie jest odjętym kęsem bułki od ust u mnie i moich dzieci. I przez to staję się ubogi, dlatego, ze pan chce żyć ma mój koszt.

  7. W USA była do tej pory głównie prywatna służba zdrowia i prywatne ubezpieczalnie, a ceny dużo dużo dużo wyższe za te same usługi w porównaniu z UE a tym bardziej z PL.

  8. Tam gdzie ubezpieczenie jest przymusowe jest przeważnie taniej (podkreślam – przeważnie). Np. ubezpieczenie OC pojazdów. Normalnie kosztowałoby 3-4 razy więcej.

  9. Panie tkubon prosze jesli juz pan to robi czytac uwaznie. W temacie USA pisane bylo o czasach kiedy zarabialo sie 800 -1000 dolarow a nie ile zarabia sie dzisiaj. Takie byly czasy i tyle ludzie wowczas zarabiali. Wiekszosc byla nieubezpieczona nigdzie bo nie miala na to pieniedzy. Placilo sie WOWCZAS (prosze czytac dokladnie!) ok. 350 – 400 dolarow za mieszkanie, do tego jedzenie ok. 200 plus koszty auta i juz szla na to cala pensja. Malo kogo bylo stac na ubezpieczenia. Znane mi byly osobiscie przypadki kiedy Yankes musial nagle isc na operacje i placil z wlasniej kieszeni po kilka tysiecy dolarow. Wg owczesnych taryf porod kosztowal ok 8 tys dolarow. Niejedna rodzina strasznie sie zadluzala aby zrobic sobie te „przyjemnosc” i posiasc potomka. Bylo to za czasow wujka Reagana. Natomiast inna sprawa. Pan sie posluguje terminologia polityczna a ja gospodarcza. Obaj wychodzimy z innego punktu. Pan zaklada, ze sa skladki, obciazenia i tym samym kradziez. Manipuluje pan okresleniami typu – zabiera mi ktos moje pieniadze i okrada moje dzieci. Typowe tanie chwyty propagandowe. Ja piszac o leczeniu za przyslowiowa zlotowke patrze na temat opieki zdrowotnej z punktu gospodarczego a zalozeniem wyjsciowym jest podaz uslug i sprzetu/srodkow/lekow itp. Poniewaz ta ostatnia jest w obecnych czasach gigantyczna leczyc mozemy sie za przyslowiowa 1 pln nikogo nie okradajac i nie majac potrzeby placenia jakichkolwiek skladek. Nie wiem czy pan to zrozumie, ale moze gdyby sie pan postaral i odrzucil polityczny nieprawdziwy podzial to jest szansa…

  10. Ma Pan racje Olek. „Prywatny” rynek ubezpieczen aut w PL czy DE oznacza bardzo wysokie koszty dla posiadaczy aut, a niby rywalizacja pomiedzy prywatnymi” ubezpieczycielami prowadzi jedynie do podnoszenia skladek. Powody sa proste. Te prywatne firmy poza oczywistymi zmowami cenowymi sa spolkami akcyjnymi i ich rola jest wyplacanie jak najwzszej dywidendy akcjonariuszom. Kazdy szef ubezpieczalni zarabia miliony i aby ich nie stracic staje na glowie aby swoim Panom za kazdy zainwestowany grosz oddac solidny zwrot. Moze to zrobic glownie poprzez podnoszenie kosztow ubezpieczenia. Jakos nie widac aby firmy ubezpieczeniowe ciely koszty, wrecz przeciwnie, kazda ma luksosowa siedzibe w szkalnym wiezowcu w centrum chwytliwej metroplii. Niestety wiara w cudowne moce wolnego rynku to majaki. Miliony kochaja jednak majaczyc.

  11. panie Marko: Nie da się rozwiązać problemu niskich płac poprzez przymusowe i co najgorsze państwowe ubezpieczenie zdrowotne, bo to dwa różne tematy. Nie rozwiążemy więc tego, że ktoś mało zarabia, albo mało mu zostaje poprzez zabranie mi, który być może, ale niekoniecznie zarabia lepiej i da temu, kto zarabia mniej, bo to zwyczajna kradzież przy pomocy aparatu państwa. Pisze pan, że ktoś na jedzenie wydawał 200$ to może zamiast tego niech kupuje jedzenie za 100$ i mniej je. Przepraszam co to za argument ile kto na jedzenie wydaje. To kwestia definicji własnych potrzeb. Sam znam ludzi, którzy mają postawę roszczeniową, same kredyty. Nie mają wiele kasy, a kupują drogie rzeczy, bez których często dałoby się spokojnie żyć. Więc to jakie kto ma swoje potrzeby nie jest żadnym wyznacznikiem, żeby innym zabierać, żeby je zaspakajać.

  12. Panie tkubon nie odniosl sie pan do tematu politycznej nomenklatury jakiej pan holduje i tematu gospodarka-podaz-leczenie za symboliczna zlotowke. Mniemam, nie mial pan zadnego powaznego argumentu. Natomiast uczepil sie ostatniej deski ratunku: 200 czy 100 dolarow wydanie u MCDonalda. Zabawny argument. Niepowazny i to bardzo. Prosze pana 200 dolarow bo takie byly srednie wydatki u znanych mi osob i nie byly to zadne „przeboje” z wysokiej marketowej polki. Tyle mniej wiecej wynosily dosc podstawowe koszty wyzywienia w tamtym czasie, bez zandych fajerwerkow i restauracji. Niech sie raczej zastanowi nad tematem panskich argumentacji, zaczynaja byc silowe tzn. chce pan na sile cos udowodnic jednak mija pan glowny temat – pojecie gospodarki, popytu i podazy. To jest podstawa funkcjonowania wspolczesnego spoleczenstwa. To ze pan sie czuje okradany to kwestia polityki uprawianej przez oszustow nazywajacych siebie wladza. Niech pan spojrzy krytycznie na ich postawe i pomysli: czy musze placic jakikolwiek podatek, skladke czy inna danine? Z punktu widzenia gospodarczego – nie musi pan. Pana nie okrada zaden obywatel, ktory jak pan ciagle sugeruje jest leniem, obibokiem i chce dzielic to co pan wypracowuje (ile pan rzeczywiscie samp wypracowuje? I czy nie korzysta wiecej z pracy innych niz sam wytowrzy?). Pana okrada Oszust nazywany premierem, ministrem, szefem partii czy parlamentarzysta.

  13. panie Marko: Nie wiem za bardzo do czego w pańskim rozumowaniu miałbym się odnieść skoro wychodzi pan z założenia, że leczenie za złotówkę jest możliwe. Jestem odmiennego zdania, gdyż za złotówkę nie da się po prostu stworzyć dobrej jakości usług medycznych. Da się tylko wtedy, jeśli różnicę ktoś dopłaci. I tu powstaje pytanie kto? Ja chcę płacić za siebie i za to z czego korzystam. Czy jest coś nieetycznego w takim postawieniu sprawy? Jeśli jest duży popyt na usługi medyczne, a taki jest to siłą rzeczy one będą drogie. Jeśli do tego finansowane są z JEDNEJ wspólnej kasy i to państwowej to będzie to zawsze źle wydawane. Nie ma takie przypadku na świecie, że państwowe pieniądze zostały wydane tak jak trzeba. Jest zawsze więcej wydane niż trzeba. Po prostu tak jest „wydającym je” na rekę.
    Pyta pan czy muszę płacić danine i podatki? Tak muszę! Państwo posiada instrumenty przymusu, aby egzekwować te należności. I chyba co do tego panuje zgoda. Nawet nasza konstytucja mówi o tym, że życie obywateli dzieje się w ramach „państwa”. Jedyną chyba jednostką autonomiczną od państwa jest Kościół katolicki, choć i to każda władza usiłuje na siłę zmienić.
    Mnie osobiście żadne obywatel nie okrada, ale pośrednio jednak tak, gdyż aby zaspokoić czyjeś roszczenia z szczeblu państwowym trzeba wynająć złodzieja zwanego urzędnikiem, który ściągnie haracz, aby czyjeś roszczenia zaspokić.
    Nie uczepiłem kwoty 200$ uczepiłem się niedorzecznego sposobu rozumowania. Pan prezenuje tutaj skrajny lewicowy socjalizm, że nawet Lenin by się nie powstydził.
    Przyjmuje pan subiektywne i tylko sobie znane kryteria tego co stanowi zaspokojenie potrzeb egzystencjalnych. Otóż tyle ile ludzi, tyle różnych zdań na ten temat. Moje potrzeby miesięczne jeśli chodzi o jedzenie mogą na przykład wynosić 800$ i nic nikomu do tego. Jeśli sobie na to zarobię to tyle mojego. Komuś innemu starcza lub musi 50$ i też jego sprawa i jego problem. Jeśli chcę komuś pomóc to mogę to robić. Ale DOBROWOLNIE i za swoje! A nie pod przmusem państwowym

  14. Opieranie sie na podazy towaru i uslug jako podstawie zaspokajania potrzeb jest „skrajnym lewicowym socjalizmem”? To ja panu naprawde wspolczuje niewiedzy i niezrozumienia na czym polega gospodarka i jaka jest jej rola w stosunku do ludzi, ktorzy ja tworza i z niej korzystaja. Pana rozumowanie jest typowe dla „wychowanka” panstwa politycznego. Fetyszyzacja pieniadza jest podstawowym kryterium oceny otoczenia i sytuacji. Pan wierzy w swiatowe kryzysy finansowe. Pan je pieniadze, spi i chodzi w pieniadzach, jezdzi na pieniadzu i leczy sie pieniadzem. Ja jednak – pozwoli pan – wole jesc schabowego i bigos, spac w lozku, chodzic w butach a grype leczyc aspiryna.

  15. O co tu chodzi? Artykuł na temat funkcjonowania „służby zdrowia”, oraz póżniejsze polemiki z tym artykułem nie odnoszą się do sedna problemu. Zawsze należy dociekać przyczyn, a nie reagować na skutki. Przyczyną złego funkcjonowania „służby zdrowia” w Polsce, jest złe funkcjonowanie całego państwa. Obecna struktura „służby zdrowia” nie służy zdrowiu społeczeństwa, lecz jest biznesem, który wysysa ze społeczeństwa pieniądze. W ten sposób lekarzowi nie opłaca się uleczyć pacjenta, ale go ciągle leczyć. W słowach „służba zdrowia” jest zawarta puenta SŁUŻENIE ZDROWIU, to się ma nijak do obecnie funkcjonujących struktur. Ani w artykułu, ani w polemice nie został podjęty aspekt KORPORACJI FARMACEUTYCZNYCH. Te korporacje, uzurpując sobie prawa do patentów na środki medyczne zbijają olbrzymie fortuny.
    To oni dyktują ceny lekarstw, to oni zmuszają rządy (poprzez korumpowanie polityków, lekarzy,urzędników..), do stosowania przez nich produkowanych lekarstw, (przykładem są szczepionki szkodliwe dla zdrowia). Nie jest w tym najważniejsze, ile i z czyjej kieszeni wyda się pieniędzy na leczenie ludzi, o wiele ważniejsze jest to, żeby te pieniądze uzdrawiały ludzi, z nie robiły fortun korporacjom. Tu jako przykład podam biedną Kubę. Tam lekarstwa sa kilkadziesiąt razy tańsze niż w USA, a to dlatego, że nie płacą haraczu korporacjom farmaceutycznym. Można mówić o Kubie jako o biedzie, ale należy powiedzieć również o Kubie, jako państwie z bardzo dobrze funkcjonującą służbą zdrowia. Można mówić o USA jako kraju bogatym, ale należy powiedzieć również o USA jako kraju o żle funkcjonującej służbie zdrowia, (tu Pan Marko ma rację). Przede wszystkim ZDROWIE to nie biznes. Zdrowia nie można przeliczyć na pieniądze, ani za pieniądze kupić. Zdrowie pieniądzmi można tylko zniszczyć.

  16. Panie Januszu z tym co pan napisal ma pan oczywiscie racje. System „lecznictwa” jest chory. O tym wiedza wszyscy, ktorzy zabrali glos. Pan napisal o problemach a ja o rozwiazaniu. Rozwiazaniem jest inne podejscie do sposobu lecznictwa, które jak pan slusznie zauwazyl nie moze byc traktowane jako biznes. Z tego tez powodu musi podlegac innym regulom gry. Powinno sie odbywac za przyslowiowa zlotowke, bez zarabiania na tym kokosow przez jakiekolwiek podejrzane korporacje czy inne mafie. O dostepnosci do leczenia decyduje podaz fachowcow, sprzetu, lekow i infrastruktury (np. szpitale, lecznice itd). To musi byc jedyny warunek, w innym przypadku mamy taka sytuacje, ze somplikowany zabieg moze sobie zaplacic jakis oszust z wladzy a nie ma do niego dostepu zwykly obywatel, mimo iz powinien bezwarunkowo go miec. Juz na tym portalu byly dramatyczne apele o pomoc finansowa dla potrzebujacej osoby, takich apeli codziennie jest masa. Z socjalizmem taki model nie ma nic wspolnego a wylacznie z normalnym pojeciem gospodarki, podazy i popytu. Niestety wiekszosc tego nie potrafi pojac, zakochana w starej terminoligi politycznej, wg ktorej istnieje tylko komunizm, urawnilowka albo kapitalizm wolny rynek (wolny rynek nie oznacza dostepnosci do niczego a przykladem USA) budujacy fortuny (paru zlodziejom…).

Comments are closed.