Nie ma dnia ani godziny – wystarczy otworzyć gazetę, telewizor, portal internetowy czy co tam się teraz otwiera, a zaraz wyskakuje informacja, że państwu czegoś brakuje (rzadziej, że ma coś w nadmiarze), że coś zapewnia (głównie kontrolę i nadzór), że rozwija, że wspiera, utrwala, zapobiega, że to, że owo. Zapracowane to państwo – nawet w święta nie odpocznie.



Okay. Państwo, czyli kto? Premier osobiście? Jakiś jego minister? Urzędnik? Żona urzędnika? Pies jego sąsiada? Znajomy szwagra psa sąsiada? Kto to jest państwo?
Dawniej było łatwiej. Król Ludwik XIV (Król Słońce – bo taki był rozpromieniony) powiedział, że „Państwo to ja” (L’Etat c’est moi – dla chętnych poszpanować francuskim) i wszystko było jasne. Facet powiedział, jak ma być – i tak było. A jak nie było, to się ścięło kogo trzeba i jego następca miał już wyklarowaną ścieżkę decyzyjną. Jak król zwariował, wariowało całe państwo. Może to nie zawsze było pragmatyczne, ale z pewnością dość przejrzyste i na swój sposób przewidywalne. Byłoby do dziś, ale przylazł Monteskiusz i kazał podzielić władzę na trzy części. I tak się skończyło „rumakowanie”, że pozwolę sobie sięgnąć po cytat z innego klasyka.
Skoro państwo to nie ja (i nie Ty, Czytelniku), to kto to jest „ten państwo”? Ktoś to musi być, skoro przypisujemy mu intencje czy moc sprawczą i decyzyjną. „Coś” (np. organizacja) nie ma takich właściwości, więc nie może mieć zamiarów czy pomysłów. Nie ma siły – państwo to ktoś, parafrazując wspomnianego już Ludwika XIV. Tymczasem dupa – niespodzianka! Jest zupełnie inaczej.
Zacznijmy od tego, że mamy trzy pojęcia, które są nagminnie mylone – tak mylone, że już bardziej pomylić się ich nie da. Pierwsze to Ojczyzna (kraj, Polska, Rzeczpospolita o dowolnym numerze, bitwa pod Cedynią itd.). Drugie to państwo, czyli organizacja polityczna na danym terytorium. A trzecie wreszcie – rząd, a więc konkretni ludzie.
Ojczyzna to pojęcie czysto psychologiczne. Ojczyzna uosabia to wszystko, z czym identyfikujemy się w wymiarze ponadjednostkowym, ponadrodzinnym i ponadgminnym. To jest historia, język, więzy narodowe, etniczne lub kulturowe, tradycja, nierzadko wiara, tożsamość, a nawet spór o słynnego dziadka Premiera Tuska. Ojczyzna nie istnieje jako konkretne miejsce czy przedmiot – to byt abstrakcyjny. Bardziej powód to pomachania szabelką czy poczucia dumy z tych pagórków leśnych, łąk zielonych i pól malowanych zbożem rozmaitem, niż jakiekolwiek tu i teraz. W końcu PRL też był Ojczyzną – gdyby było inaczej, nikomu nie chciałoby się walczyć z sowieckim okupantem.
Tymczasem państwo – jako się rzekło – to organizacja. Nic więcej, nic mniej. Organizacja o przymusowej przynależności i posiadająca ustrukturyzowaną władzę, ulokowana geograficznie i obejmująca określoną ludność. Państwo jako organizacja jest tworem, który z założenia ma realizować cel niezwiązany z interesem jednostki, ale całego społeczeństwa. Najlepsze porównanie to porównanie do dużej korporacji – nie powołuje się spółki, żeby była, bo to fajnie mieć spółkę, ale po to, aby za jej pomocą realizować konkretne cele. Jeśli chcemy mieć sprawny sąd albo silną armię, to wymaga to pewnej organizacji, zarządzania i finansowania.
Pierwotnie państwo było powołane właśnie w takich celach – obrona, porządek, sprawiedliwość. I nic się nie zmieniło – nadal tylko te cele są celami publicznymi (ogólnospołecznymi). Cała reszta (kultura, edukacja, sport, zdrowie, opieka socjalna, emerytury, nadzór nad rynkami itd.) zabezpiecza interesy poszczególnych jednostek, a nie ogółu. A w najlepszym razie – interesy wybranych grup. Obecny system sprawia, że na państwu jako organizacji spoczywają obowiązki polegające na nakładaniu podatków na wszystkich po to, aby zyskali nieliczni. To nie jest państwo, ale półprywatny folwark.
Ostatni w tej triadzie jest rząd. I to jest właściwy adresat wszelkich pretensji i zastrzeżeń. Dlaczego? Bo rząd to ludzie – „państwo to my”, chciałoby się powiedzieć. Co więcej – to są konkretni ludzie, których można wskazać z imienia i nazwiska, a którzy podejmują określone decyzje. O ile Ojczyzna to bardziej stan świadomości niż stan zorganizowania, a państwo to bezosobowa struktura, to rząd jest jak najbardziej ludzki i osobowy.
Na to, że Polska rozciąga się pomiędzy Bałtykiem a Tatrami oraz Odrą i Bugiem, za bardzo wpływu nie mamy. W Jałcie tak zdecydowali i już zostało. Moglibyśmy się gdzieś przenieść, np. na opustoszałe tereny NRD, ale umówmy się, że nie zależy to tylko od naszej woli. I że – jak śpiewał Kazik – przez siedem miesięcy w roku nie ma słońca, a lato nie jest gorące, tylko zimno i pada, to też nie jest nasz wybór. Gdzieś w końcu padać musi. Ale na całą resztę wpływ mamy.
Przykład? Przez prawie 18 lat obowiązywała stawka podstawowa podatku VAT w wysokości 22%. To nie jest stała kosmologiczna – rząd mógł ją zmienić. I zmienił. Stawka mogła wynosić 25% (łatwo by się liczyło) albo 20% (jeszcze łatwiej by się liczyło). Mogła też 13,87532% albo 1020% – bo czemu nie? Stopa procentowa 23 punkty to jeden z wariantów decyzji. Możemy wciąż hodować absurdalny i nieefektywny podatek PIT i CIT, a możemy – wprowadzić podatek od obrotu i ryczałt od prowadzenia firmy. Możemy – to jest decyzja. W mieście jest ograniczenie prędkości do 50 km/h. Czemu nie 20 km/h? Albo w ogóle zabrońmy jeżdżenia samochodami po mieście – będzie bezpieczniej, czyściej, bardziej eko!
To są decyzje – mądre czy głupie, złe czy dobre, ale decyzje. Nie dopust Boży, prawo Natury czy wynik operacji arytmetycznej, tylko efekt politycznych i ideologicznych przekonań. Bo nam się wydaje, że tak będzie lepiej – mówi rząd. Im się wydaje, a ja za to płacę. Dlatego kryzys nie istnieje – są tylko skutki złych decyzji. Jeśli walnę się młotkiem w palec, to ból nie jest kryzysem palca, ale skutkiem mojej głupoty albo nieuwagi. I płynie z tego skutku rada na przyszłość dla mnie i dla rządu – nie walić się młotkiem w palec! Z tą różnicą, że w przypadku polityki rządu Pan Premier wali młotkiem w mój palec. Panie Premierze, proszę już przestać i uwierzyć mi na słowo – to naprawdę boli! A jak Pan nie wierzy, to proszę spróbować na sobie – efekt murowany.
Skąd zatem w mediach i dyskusji publicznej bierze się to wszechobecne państwo? Odpowiedź jest prosta – to urodzony jeszcze w PRL wstręt przed odpowiedzialnością. Jeśli napiszemy, że państwo za coś odpowiada, to uciekamy przed prawdą, że za każdym działaniem stoi konkretny człowiek. I mówiąc „państwo”, dajemy temu człowiekowi przyzwolenie na wszystko – może nas okradać (podatki), żeby potem większość naszych pieniędzy rozdać niepotrzebnym urzędnikom, a resztę rzucić społeczeństwu jako śmieciową pseudo-usługę publiczną wartą nie więcej niż 5% tego, co daje rynek (redystrybucja). Tak długo, jak długo będziemy używać słowa „państwo” jako synonimu rządu, będziemy dawać się okradać. Oszukując się przy tym, że to jakieś mityczne państwo coś robi, planuje, wspiera itd., a tym samym dając rządowi wolną rękę w robieniu nas na szaro.
Pokutuje w Polsce związany z takim myśleniem mit tzw. pozytywnego ustawodawstwa – że wystarczy mieć dobry pomysł (co tam pomysł! – dobre chęci, zamiary i intencje), zapisać go w ustawie zdaniami tak okrągłymi, że same się w świat potoczą, a szczęście i dobrobyt spłyną na nas gładko jak woda po kaczorze. Państwo zapewni, wesprze, zorganizuje itd. Państwo, czyli kto? Nikt. A dokładnie – te wszystkie bezimienne rady, fundusze, zasiłki, programy operacyjne i wspierające, ZUSy, NFZy, PIPy i cała reszta. To jest ten nadmiar państwowego szczęścia – nic, tylko czerpać garściami i radować się, radować!
Jako ortodoksyjny leseferysta i zgniło-burżuazyjny liberał uważam, że najlepsze, co mogłoby nas spotkać, to uchylenie 95% tych wspaniałych ustaw, tak żeby nigdy do nich nie wracać. Jednak w rozumieniu socjałów byłoby to nawoływaniem do anarchii, a kto wie, czy nawet nie do obalenia przemocą ustroju konstytucyjnego RP. Aby zatem nie być oskarżonym o takie niecne knowania, mogę zupełnie za darmo podarować towarzyszom uszczęśliwiaczom projekt nowej Konstytucji w duchu etatyzmu i walki o pokój na świecie.
Art. 1. Państwo zapewnia dobrobyt.
Art. 2. Każdy ma obowiązek być szczęśliwy.
Art. 3. Kto jest nieszczęśliwy pomimo państwowego dobrobytu, podlega karze śmierci.
Prawda, że proste? Nic, tylko siedzieć i czekać. Pytanie – na co? Na państwowy dobrobyt czy na państwowego oprawcę? A jak się rząd pomyli i wyśle do nas nie tego, kogo trzeba…?
Na szczęście skład rządu to też decyzja. Nasza decyzja. Rząd może zmieniać podatki, ale my możemy zmienić rząd.
Paweł Budrewicz
Autor jest radcą prawnym i ekspertem Centrum im. Adama Smitha. Prowadzi bloga stopsocjalizmowi.pl

1 KOMENTARZ

  1. To niech pan zmieni ten rzad. Pisze pan ciagle o czyms a nic nie robi. Jest pan takim samym „gadula” jak ten „rzad”. Duzo halasu, zero efektu.

Comments are closed.