W tym wystąpieniu sięgamy dalej niż tylko do młodych adeptów trudnej sztuki służenia narodowi. Sięgamy wprost do duszy polskiej, która jak nigdy dotąd jest zagrożona wszechświatową hegemonią kłamstwa. Jeśli czynię to na zaproszenie Stowarzyszenia Katolickich Dziennikarzy, to dlatego, że wy macie być ogniskami myśli wolnej, to znaczy wolnej od tchórzostwa płaszczącego się przed poprawnością polityczną, czyli kłamstwem.
Od chwili tzw. Trzeciej Rzeczypospolitej, ta poprawność zapanowała nad Polską, rozkłada ją i do grobu prowadzi. Skąd się ona wzięła? Jest ona bezpośrednim wynikiem rozwielmożnionego dzisiaj libertynizmu. Przez libertynizm rozumiem stan duszy, który się wytwarza pod hipnozą triumfów materializmu praktycznego w całym świecie, a zwłaszcza w Europie. To jest stan duszy, w którym zanika zmysł moralny, religijny, estetyczny i wszystko, co duszę człowieka, jej godność i wartość stanowi. Więc wołanie o duszę jest nicią przewodnią tego wystąpienia.
Dziś, gdy rozwiały się wszystkie piękne sny, które łączyliśmy w Polsce z rokiem osiemdziesiątym minionego stulecia, z czasem Solidarności, zwracamy się, my, którzyśmy przeżyli ten czas, do młodych zastępów Polaków już nie słowami: „Odzyskajmy Polskę”, ale: „Miejcie litość nad Ojczyzną”.
W Wilnie, gdzie dane mi jest pracować, z okien naszego Instytutu Teologicznego widać gmach Uniwersytetu, gdzie dwieście lat temu Mickiewicz wraz z jego towarzyszami i jego przyjaciele wkroczyli na drogę, która „orlą lotów potęgą sięga, gdzie wzrok nie sięga, łamie czego rozum nie złamie”. Słowa te, dziś wyrażają zadanie trudniejsze niż wtedy, gdy Wieszcz kreślił „Odę do Młodości”. One, w odniesieniu do świata, wyrażają potrzebę ratowania cywilizacji ludzkiej, w Europie, jej bytu duchowego, w Polsce, ratowania jej państwowości i duchowej niepodległości przed unicestwieniem, jakie nieuchronnie niesie ze sobą antycywilizacja śmierci.
Stoją dziś naprzeciw siebie dwie potęgi: jedna oparta na miłości Boga i człowieka, druga oparta na zniszczeniu idei Boga i idei człowieka jako istoty, która myślą i duszą sięga ponad materię.
Zdawać by się mogło, że idea bestializacji człowieka, najpodlejsza, jaką człowiek kiedykolwiek się kierował, powinna by wywołać potężną, zdrową reakcję u samego zainteresowanego, czyli człowieka. Tymczasem z bólem trzeba stwierdzić brak i to rozpaczliwy, odporności i moralnej i intelektualnej. Również w Polsce panuje jakiś stan hipnozy; nie tylko patrzymy na walkę z wszelkimi zasadami, na których społeczeństwa stały i stoją, ale imponuje nam zuchwałością to bezbożnictwo nie cofające się przed żadnymi konsekwencjami. Tysiącletnia kultura polska, o której powiadał Jan Paweł II, że z niej wyrósł i nosi ją w sobie, kapituluje wobec zalewu antykultury. Dzieje się tak między innymi dlatego, że nie słychać o niej ani w domu, ani w szkole, ani w sejmie, coraz rzadziej słyszy się o niej na ambonie, tym ostatnim jej bastionie. Więc jak ona ma być obecna w krwi i w kości, w sercu i umyśle narodu? Natomiast pierwszy lepszy frazes z areopagu, a raczej ze śmietniska obcego, cudzego, napełnia nas zabobonną bojaźnią, składamy mu broń i bijemy czołem przed każdym fetyszem, byleby na nim wypisane były jakieś modne hasła tolerancji, demokracji i europejskości. Jeśli jeszcze są one powtarzane przez media, jak mówi Ojciec Tadeusz – mętnego pochodzenia, a ja dopowiem, że zalatują one czosnkiem i cebulą, to grzęźniemy wszyscy w nędznym chlewie pseudowolności, wyzuwamy się z sumienia i zatracamy z wolna swój narodowy charakter, tracąc tym samym szacunek u obcych.
To, co mówię, nie jest moim odkryciem, ani poglądem osobistym (jeśli by tak było, to nie śmiałbym tego z tej mównicy głosić); deprawacja myśli, na którą wskazuję, jest faktem rzucającym się w oczy i dlatego mówiąc o niej, w ten sposób wyrażam swój protest wobec tej deprawacji. A mówię to dlatego, że jako naukowiec mam obowiązek wychowywać młodych obywateli Polski, nie zaś bezdusznych karierowiczów, ani tępych sekciarzy, ani obłąkanych demagogów. Mówiąc otwarcie o zewnętrznych i wewnętrznych zagrożeniach chcę powiedzieć o obowiązku walki z tymi zagrożeniami. Więc każdy z nas: kapłan na ambonie, naukowiec na swej uczelnianej katedrze, dziennikarz w mediach, polityk w instytucjach państwowych ma o tym wiedzieć. Trzeba okiem serca – jak mawiała Eliza Orzeszkowa – spojrzeć „na wielką linię cierpienia rzuconą na świat”, a zwłaszcza na swoją ojczyznę i rozmyślając nad tym, co ją toczy i rozkłada, wyrabiać sobie każdy z nas winien myśl krytyczną, pogląd jasny, hart woli i mocne postanowienie wydobycia jej ze śmiertelnego grzechu lenistwa duchowego, bo ten jest źródłem tej nieodporności na zło, które jak rak toczy duszę narodu.
Na czym w tej walce mamy się oprzeć? Na religii chrześcijańskiej. Więc pierwsze wskazanie jakie by należało dać młodym ludziom zajmującym się życiem publicznym, to wzbudzenie w sobie poczucia dumy z tego, że jesteśmy chrześcijanami. Ono uratowało w starożytności kulturę klasyczną i na niej pozwoliło nowym ludom zbudować gmach w pełni ludzkiej Europy (Respublika Christiana). Mówiąc w olbrzymim skrócie, chrześcijaństwo uczyniło to przez prostą zasadę: „Ora et labora!” „Módl się i pracuj!” I na tej zasadzie oprę swoje szczegółowe wskazania, jak dzisiaj odzyskać Polskę? Pierwszą z nich już poznaliśmy: oprzeć się na chrześcijaństwie.
Jesteśmy w roku wiary; do historyka, zwłaszcza starożytnika, przemawia całą swą głębią Jubileusz 1700-lecia edyktu mediolańskiego, epokowego wydarzenia dającego chrześcijaństwu wolność. Lecz akt ten poprzedzony był bitwą na Moście Mulwijskim, gdzie cesarz Konstantyn Wielki kazał walczyć swojej armii pod znakiem Krzyża, bo tak natchnęło go Niebo: touto nika, in hoc vince, w tym znaku zwyciężaj! I zwyciężył.
Czyż to wezwanie i wynikające zeń zwycięstwo Konstantyna nie jest skierowane i do nas? Jeśli czujemy obowiązek walki z niewolnictwem materii, która nas degraduje do bezmyślnych zjadaczy chleba, to czyż nie mamy jej stoczyć pod znakiem Krzyża, by odnieść zwycięstwo? Patrząc na Krzyż jasno widzimy, że ku wolności wyswobodził nas Chrystus. I w jego świetle widzimy, że postęp zewnętrzny, techniczny, którym tak się dziś pyszni ludzkość, wpędza w barbarzyństwo, dając i jednostkom i narodom coraz doskonalsze narzędzia do wytępienia człowieka, wolnego dziecka Bożego. A wtedy cywilizacja i kultura wrócą tam skąd przyszły, do dzikich hord stepowych.
Przed niebezpieczeństwem tym, mamy się więc chwycić tej kotwicy zbawienia, jaką daje religia chrześcijańska. I tylko na gruncie katolicyzmu, który jeden jedyny głosi i broni realizmu Boga w historii, zdołamy na nowo wypracować wielką politykę, o której nauczał Platon, że jest „królewską sztuką wzajemnego przenikania się umysłów”. Ma być ona w naszym wydaniu umiejętnością budowania mostów od mojego „ja” do każdej innej jaźni, od mojego narodu do innych narodów. Do uprawiania takiej polityki zachęcam i wzywam. Młodzi Polacy powinni postępować tak, aby wyraz Polska nie odpychał, lecz był atrakcyjny dla innych narodów. Taką była Rzeczpospolita Obojga Narodów: domem polskim otwartym dla innych, promieniejąca swoją polityczną kulturą na ościenne narody. Więc ta polityka jest jasna i prosta, wypływa z chlubnej tradycji ojczystej. Jeśli ją ktoś podejmie, to sam zobaczy jak wyrabia ona moralnie do tego stopnia, że jest on w stanie nie tylko przenieść ją na szeroką widownię życia publicznego, ale uratować państwo, ojczyznę od klęski, a kulturze na wskroś humanistycznej zapewnić zwycięstwo.
Druga wskazówka dla młodego adepta życia publicznego to obecność tradycji we wszelkich swoich poczynaniach. Dziś widać we wszystkim pośpiech. Ulega temu i Kościół w swej ludzkiej szacie. Tymczasem podług słów Zbawiciela: „w cierpliwości posiądziecie wasze życie” mamy najpierw obudzić w sobie łączność pokoleń w nieprzerwalności celowej pracy, bo nie wiadomo kiedy który z pracowników odwołany będzie do wieczności. Bo znowu Zbawiciel nam przypomina: „Nie znacie dnia ani godziny”. W świetle tych słów mamy więc świadomość, że sama praca nie od krótkości życia zależy lecz od tej wyższej kultury duchowej, która wyrabia tradycję, stanowiącą łącznik pokoleń i rękojmię powodzenia każdej większej pracy, każdego na dalszą metę obliczonego przedsięwzięcia w życiu prywatnym – a cóż dopiero w publicznym. Tak więc należy w sobie obudzić zdolność do rozumienia tradycji i do przejęcia się nią, bo ona jest początkiem zdolności dożycia publicznego. Zapoczątkowuje się to w rodzinie. I tu mamy następną radę dla młodego człowieka.
Dziś, gdy życie publiczne jest zdemoralizowane, ci którzy chcą działać w życiu publicznym często nie mają sił i sposobności walczyć skutecznie ze złem. Ale mimo to nie są pozbawieni wpływania na kształt życia publicznego przez życie prywatne. Zamknięcie się w jego kręgu, by nie mieć do czynienia ze złem, założenie rodziny, wychowanie należycie dzieci okazuje się mieć wartość bezcenną dla życia publicznego. Bo życie narodu opiera się na życiu rodzin, z których się składa. Każdy dom polski jest częścią Ojczyzny. A jeśli w nim wychowuje się dzieci w zamiłowaniu tradycji, do czystego serca, do czystych rąk, do skromności w używaniu darów życia i młody człowiek wyniesie to wszystko z domu rodzinnego, to dom taki pracuje przy samych fundamentach życia publicznego i z jego stanowiska staje się prawidłem wszelkich poczynań społeczno-politycznych. Młody człowiek mający takie wychowanie będzie w przyszłości obywatelem biorącym udział w życiu publicznym w miarę możności przysłużenia się sprawie publicznej, a nie w miarę zysków i zaspokojenia ambicji. Bo nie będzie pomyślności dla spraw publicznych, gdy one znajdą się w ręku nieuczciwych karierowiczów. Gdzie większość obywateli jest przekupna, a nauczona bogacić się kosztem publicznym, gdzie służalstwo względem możnych uchodzi za dowód roztropności, a branie pensji od cudzych nie zabija nikogo w opinii, tam państwo nie może róść w potęgę.
Wniosek nasuwa się prosty: nie powinno się w ogóle dopuszczać do pracy publicznej, a zwłaszcza do zaszczytów z niej płynących ludzi nie mających zasług około pracy we własnym domu będącej pracą około fundamentów narodu.
Kolejna rada, która staje się postulatem:
Promować na wszelkie sposoby kulturę polską. Jeśli się ją pozna, to widzi się jej…dostojeństwo, przed którym należy skłonić głowę. Wszelka praca kulturalna dostarcza ludzkości narodów. A naród, przypominam za Norwidem, jest to najstarszy po Kościele obywatel świata. Więc uświadomienie narodowe, to wytwór pracy najdostojniejszej, urabiającej obok wpływów religijnych naszą duszę; to najwyższy nabytek długiego rozwoju dziejowego, to świadectwo udoskonalenia, do którego dochodzi się zwolna, długim a ciężkim trudem całych pokoleń, wśród walk o byt i walk duchowych, wśród bólów i zawodów, ale też z myślą przewodnią, mającą wieść do coraz większego udoskonalenia duchowego, na coraz wyższe stopnie kultury własnej, narodowej. Bez kultury narodowej nie ma narodu; jedno bez drugiego – to absurd! Powtórzmy zatem: narodowość wyrabia się przez dostojeństwo pracy kulturalnej – i nie ma innej do tego drogi.
Następna wskazówka:
W tym co robimy, mamy być wielkimi. A pierwszy kardynalny warunek wielkości, to charakter wyrobiony jak najwcześniej, zdolny do służby w życiu publicznym.
Służy się Ojczyźnie mniej lub więcej skutecznie w miarę stopnia posiadania wiedzy zawodowej czyli profesjonalizmu. Niechaj każdy Polak zna się na czymś, ale dokładnie. I niech nas Bóg strzeże od ludzi znających się na wszystkim. Gdy patrzę na polityków, to stwierdzam, że znają się na wszystkim, nawet na reformie Dekalogu, oczywiście podług ich widzimisię.
Dalsza rada i dla dziennikarzy, i dla polityków: Nie służyć jakiejś partii politycznej, ale Ojczyźnie. Partyjnictwo oznacza zanik ideałów, śmierć owych haseł, przy dźwięku których mocniej biją serca. Jest ono wynikiem zwyrodnienia wielkich idei w ręku małych, bardzo małych ludzi.
I ostatnia rada z dziedziny: „labora!” „pracuj!” dla młodego Polaka, to wyrobienie w sobie umiejętności znoszenia z godnością zawodów życia, czy nawet klęsk życiowych. Jak motto życiowe winny nam brzmieć w uszach słowa Marszałka Piłsudskiego wypisane przy jego trumnie w kaplicy Srebrnych Dzwonów: „Być pokonanym i nie ulec, to zwycięstwo”. Jest to probierz najdoskonalszy godności osobistej.
Teraz rady, a właściwie jedna rada z obszaru „ora!” „módl się!”
By zajmować się polityką trzeba mieć w sobie, poczucie powinności. I tu kłania się filozofia. Filozofować to znaczy żyć myśląc. W tym znaczeniu każdy powinien być filozofem. A co jest zadaniem filozofii? Trzeba tu przytoczyć słowa wielkiego myśliciela szwajcarskiego Karola Secrétan`a który powiada tak: „Zadaniem filozofii jest dać objaśnienie zjawisk takie, ażeby usprawiedliwionym zostało to pierwszeństwo, które obowiązani jesteśmy przyznać powinności”. Oczywiście, można o powinności i jej absolutnym znaczeniu wątpić, ale jest to wątpienie zbrodnicze. Świadomość zaś powinności, to świadomość moralna, to głos, to imperatyw sumienia, który z samej natury swojej wiąże się z potrzebą czegoś absolutnego, wzniesionego ponad zmienność i znikomość, ponad modny dziś relatywizm. Mówiąc językiem religii, potrzeba ta jest głosem Boga, albowiem w idei Boga skupiają się najwyższe aspiracje człowieka i idea ta nakłada powinność realizowania jej życiem własnym.
Arystoteles określał człowieka, jako Zoon politikon, istotę społeczną. Określenie to jest nieścisłe, bo człowiek jest istotą, która wzrok swój do góry podnosi, która się modli. I wspomniany przez nas Secrétan dzielił ludzi na dwie kategorie: na modlących się i na tych, co się nie modlą. Ten fakt (mówi Malcolm Quin, angielski pozytywista), że człowiek jest istotą, która się modli, przewyższa znaczeniem swoim indywidualnym, społecznym wszystkie przez sztukę, naukę, filozofię i historię w rachubę brane fakty – i cała przyszłość ludzka zawisła od tego, czy ludzie nadal modlić się będą, czy nie. Tylko człowiek modlący się, polityk modlący się wierzy, że powinność wobec ojczyzny jest dobrem moralnym i nie jest przelotnym złudzeniem kilku nerwowych ugrupowań czy organizacji partyjnych, ale że to dobro opiera się na naturze rzeczy. A jeśli w nie wierzy, to wierzy również w Boga i widzi, że powinność jest przyczyną rzeczy i prawdą najwyższą.
Straszliwy w niszczycielskiej swej gwałtowności prąd ateizmu publicznego, który nas zewsząd ogarnia (płynący ze struktur nieboszczki Unii), a przed którym płaszczą się i czołgają ci panowie politycy, co podeptawszy sumienie, honor, godność i poczucie powinności wobec ojczyzny jeżdżą do Brukseli, by tam się uczyć i wróciwszy nauczać swoich, jak polskość z oblicza Polski wymazać, do barbarzyństwa upodobnić, – prąd ten w swej najgłębszej treści wojną wypowiedzianą modlitwie, jest próbą zbestializowania człowieka. Powinność wobec Polski każe nam wejść w głąb własnego sumienia i tam zapytać siebie czy mamy się wyrywać do życia publicznego, póki nie pogłębimy się na wewnątrz? A jeśli tak, jeśli nie co inne lecz poczucie powinności każe nam w nie wejść, to jak posiądziemy wpływy na kształt życia polskiego nie bójmy się nowości, ale wypróbujmy wpierw ich stosunek do polskości pomni, że tam tylko można z pożytkiem wprowadzać nowości, gdzie starego zostaje na tyle, żeby rzecz sama – Polska, nie przestawała być sobą.
W zeszłym roku w Wilnie w Ostrej Bramie podczas mszy świętej z udziałem premiera Polski przypomniana została postać św. Jadwigi króla Polski. Ta licząca sobie wówczas kilkanaście lat miała, jak mało kto z panujących, rozwinięte poczucie powinności wobec narodów powierzonych jej panowaniu. Ono ją wiodło do tego, by zadbać o zbawienie swoich poddanych. W tym celu podjęła starania w Rzymie u papieża Bonifacego IX, by Rok Jubileuszowy 1389 mógł być obchodzony w Polsce. W ten sposób wielu ludzi mogło skorzystać z łaski odkupienia. W kazaniu padło pytanie, czy współcześni politycy, przywódcy państw choćby pomyśleli, że ich powinnością jest nie tylko troska o byt doczesny narodu, ale troska o jego zbawienie? Nie wiem, czy to pytanie dotarło to do serc obecnych wtedy w Wilnie polityków, ale rok później, w stolicy Litwy, miała miejsce uroczystość poświęcenia ołtarza ku czci św. Pani Wawelskiej, w którym spoczęły jej relikwie. Spoczęły również po to, by przypominały wszystkim zajmującym się sprawami publicznymi, że szczególnie dziś zbawienie Ojczyzny zawisło od ludzi wierzących w powinność służenia narodowi według słów Zbawiciela; „przyszedłem nie aby mi służono, lecz aby służyć”.
Ostatnia refleksja.
Gdy pytamy: jak odzyskać Polskę? To odpowiadam. Już przez to samo, że mówimy o tym, że się spotykamy, odzyskujemy ją. Bo jak powiedział Niemcewicz, sekretarz Tadeusza Kościuszki w czasie odzyskiwania Polski z rąk zaborców: „Śmiałe i swobodne wyjawienie uczuć i myśli obywatela pierwszą jest cechą dziejów wolnego narodu” (t.1, s. 50)
Ks. prof. Stanisław Koczwara
Referat księdza Stanisława Koczwary pt. „Odzyskać Polskę”, wygłoszony podczas Forum Dziennikarzy Katolickich w Hebdowie. Profesor Instytutu Teologicznego w Wilnie był gościem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, które w dniach 30.11-2.12 zorganizowało w prowadzonym przez Ojców Pijarów Centrum Wiara i Kultura – spotkanie ludzi mediów i Kościoła, a także działaczy społecznych. Tekst publikujemy dzięki uprzejmości Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy
To mówi zwykły ksiądz o ile ksiądz profesor może być „zwykły”. Chodzi mi o przywódców kościelnych, o księży kardynałów, arcybiskupów i biskupów – co i jak oni mówią w obronie Wiary, Krzyża, Kościoła Rz.-K., naszego Narodu i Kraju? Bardzo marnie mówią, nie wszyscy oczywiście, lecz znaczna większość jest niczym politycy. Przykre i łamiące sumienia i charaktery.
„Stowarzyszenia Katolickich Dziennikarzy” – widzeliście listę cudaków należących do tego „stowarzyszenia” ??. Trzęsą gaciami bo zbliża się „ateizm” i skończą się kradzieże, głoszenie głupot z ambon i robienie wody z mózgów polskim dzieciom.
Kto to jest ten pedziokamilek? On jest w zastępstwie lewaka marko, którego wysłano „na inny odcinek walki ideologicznej, bo wicie rozumicie sie nie sprawdził” i już tutaj nie pieprzy głupot czy może marko pod innym kryptem?
Comments are closed.