Edukacja seksualna ma być od 1 września obowiązkowa dla prawie wszystkich uczniów. To nowa propozycja ministerstwa edukacji.
Zwolnione z zajęć będą tylko te dzieci, których rodzice złożą u dyrektora szkoły pisemny sprzeciw. To kolejny z serii pomysłów Ministerstwa Edukacji Narodowej, po zamieszaniu z sześciolatkami, ograniczaniu lekcji historii i cięciach na listach lektur. – Uświadamianie seksualne z natury należy do rodziny. Propozycja ministerstwa wygląda na próbę wyjęcia tej kwestii z gestii rodziców – ocenia prof. Krystian Wojaczek z Uniwersytetu Opolskiego, kierownik katedry Teologii Pastoralnej i Duszpasterstwa Rodzin oraz specjalista nauk o rodzinie. Edukacja seksualna jest częścią zajęć z wychowania do życia w rodzinie. W ciągu roku ma miejsce 14 takich lekcji. Zaczynają się już w V klasie. I tu MEN nie planuje zmian. Teraz jednak rodzice mają większy wpływ na to, czy chcą przekazywać dziecku te treści osobiście, czy oddać inicjatywę nauczycielowi. Jeśli mają w tej sprawie zaufanie do szkoły, wyrażają zgodę na uczestnictwo dziecka w zajęciach. Jeśli MEN postawi na swoim, od 1 września rodzicom, którzy się na to nie zgadzają, będzie trudniej. Jeśli nie zdecydują się na pisemny sprzeciw, ich dzieci wezmą udział w tych zajęciach automatycznie.
Precz z szarą strefą
Propozycje ministerstwa budzą jednak niepokój wielu rodziców. Prawdopodobnie tylko nieliczni zdobędą się na odwagę, żeby złożyć na ręce dyrektora pisemny sprzeciw. Ci, którzy to zrobią, mogą narazić się na przyklejenie im łatki radykałów. Nawet ich własne dzieci nieraz będą naciskać, żeby rodzice się zgodzili, by nie narazić się na żarty kolegów i wytykanie palcami. W tej chwili im to jeszcze nie grozi, bo frekwencja na zajęciach wychowania do życia w rodzinie jest daleka od 100 proc. Według MEN, w tym roku w tych lekcjach brało udział około 76 procent uczniów szkół podstawowych, 77 procent gimnazjalistów i 46 procent licealistów. Co MEN chce przez tę zmianę osiągnąć? – Istnieje pokaźna grupa rodziców, którzy nie interesują się edukacją swoich dzieci. Nie uczestniczą w żadnych szkolnych zebraniach. Ich dzieci nie są wychowywane ani przez rodzinę, ani przez szkołę, tylko przez ulicę i środki masowego przekazu – wyjaśnia Grzegorz Żurawski, rzecznik MEN. – Chcemy zlikwidować tę szarą strefę. Zamierzamy więc wprowadzić możliwość podjęcia decyzji za rodziców. Jednocześnie świadomi rodzice, którzy wolą sami przekazywać dzieciom wiedzę o seksualności, będą mogli zgłosić swój sprzeciw – dodaje. Profesor Krystian Wojaczek z Uniwersytetu Opolskiego też uważa, że spora część rodziców nie wywiązuje się z uświadomienia seksualnego swoich dzieci. Obawia się jednak, że recepta MEN na rozwiązanie tego problemu właśnie pogorszy sytuację, odbierając w tej kwestii inicjatywę rodzinom. – Rodzicom będzie teraz o wiele trudniej wyrazić sprzeciw, podjąć jakąś akcję, żeby wyciągnąć swoje dziecko spod wpływu nauczyciela, który je demoralizuje – uważa.
Prezerwatywa na banana
Czyżby więc już dzisiaj w Polsce byli nauczyciele, którzy na wychowaniu do życia w rodzinie usiłują skłonić dzieci do demoralizacji? Dyrektorzy szkół katolickich, których o to pytaliśmy, twierdzą, że to się w Polsce zdarza. Nie ze względu na program tego przedmiotu, bo ten jest sformułowany nie najgorzej. O tym, czy młodzi wyniosą z zajęć jakąś korzyść, czy też przyniosą im one szkodę, decydują więc… osobiste poglądy nauczyciela. Taka sytuacja jest możliwa, bo seksedukacja nie jest nauką, tak jak biologia czy chemia, ale może ocierać się o ideologię. – Jeden nauczyciel potrafi przez godzinę pokazywać, jak się zakłada prezerwatywę na banana. I twierdzić, że w ten sposób przecież wychowuje do życia w rodzinie… – mówi Katarzyna Zarzecka, wicedyrektor Zespołu Szkół Katolickich im. Księdza Jana Długosza we Włocławku. – Na takiej samej lekcji inny nauczyciel tłumaczy uczniom, czym jest szczęście w rodzinie. Mówi, że o życiu człowieka nie musi decydować popęd seksualny, nad którym, według niektórych, nie da się zapanować, ale moralność i wartości, którymi człowiek żyje. Przy edukacji seksualnej najlepiej widać, że przekazywanie wiedzy bez wychowania może młodemu człowiekowi wyrządzić wielką szkodę – uważa pani dyrektor.
Siostra Zuzanna Filipczak, dyrektor Zespołu Szkół Urszulańskich w Rybniku, też uważa, że nawet neutralnie sformułowany w programie temat nauczyciel wychowania do życia w rodzinie może poprowadzić w zupełnie różnych kierunkach. – Mniej bałabym się tu o licealistów, bardziej o młodsze dzieci z podstawówek i gimnazjów. Jeśli nauczyciel instruuje uczniów, jak mają się „zabezpieczać” w trakcie seksu, to już w podtekście przemyca informację, że jest to rzecz całkiem normalna, w porządku i nie ma w niej nic złego. W efekcie dzieci są edukowane niezgodnie z wartościami, które wyznają ich rodzice – mówi s. Zuzanna.
Antykoncepcja jest jednak w programie. Uczą więc o niej także nauczyciele w szkołach katolickich. – Informują, że środki antykoncepcyjne istnieją oraz w jaki sposób działają. Jednak najważniejsze, że mówią o tym w odniesieniu do wartości, które są najważniejsze w życiu. To tak jak z dwoma lekarzami ginekologami: obaj mają wiedzę o aborcji, z tym, że jeden ją pochwala, a drugi nazywa ją zabójstwem – mówi Katarzyna Zarzecka. I daje przykład szkolnych rekolekcji wielkopostnych, podczas których o wychowaniu do życia w rodzinie mówił zaproszony gość, dr Jacek Pulikowski. Mówił gimnazjalistom i licealistom otwarcie i o prezerwatywach, i o współżyciu, o stosunku przerywanym i o masturbacji. – Mówił więc o wszystkim… Ale mówił to w taki sposób, że młodzież wcale nie wychodziła ze spotkania z nim nastawiona na seks.
Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że po tym spotkaniu do naszych uczniów zaczęło docierać, że seks to nie jest tylko zabawa, że przyjemność w seksie to tylko wierzchołek góry lodowej. Nasi uczniowie zaczęli dostrzegać w tym coś więcej, sferę zakorzenioną we wnętrzu człowieka, o którą trzeba dbać i ją pielęgnować – mówi. – Wychowanie do życia w rodzinie można w szkole poprowadzić i dobrze, i fatalnie. Niebezpieczne dla młodzieży jest narzucanie jej poglądów politycznie poprawnych. To są poglądy mocno dziś lansowane przez środowiska, które nie szukają dobra młodego człowieka, a tylko chcą go wyuczyć pewnych mechanicznych zachowań. Chcą przekazywać wiedzę o seksualności bez wychowania – podkreśla. Ciekawe, że właśnie te środowiska najgłośniej cieszą się dziś z propozycji MEN. W ten sposób wypowiadają się m.in. członkowie Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”, którzy zajmują się zachęcaniem nastolatków do kopulacji.
Kąt oporu
Wielu rodziców obawia się, że propozycja MEN to tylko kolejny krok, zbliżający polską szkołę do wprowadzenia edukacji seksualnej typu zachodniego. O zaletach homoseksualizmu w Niemczech są nauczane już przedszkolaki. W Hiszpanii licealiści i gimnazjaliści korzystają z komiksów, które są bardzo dokładnym instruktażem zoofilii. Hiszpańskie ministerstwo edukacji zatwierdziło ten komiks jako pomoc naukową. Wbrew założeniom, w państwach, które prowadzą taką seksedukację, coraz więcej nastolatek zachodzi w ciążę, jest też więcej aborcji i chorób wenerycznych. Podczas ostatnich 10 lat w Wielkiej Brytanii aż 40 chłopców poniżej 14. roku życia zostało ojcami. – Młodzi ludzie, karmieni taką seksedukacją, często nie będą w stanie sami założyć stabilnego małżeń-stwa. Żyjąc w niestabilnych związkach, nie będą też umieli poprawnie wychować dzieci – uważa prof. Krystian Wojaczek. Jego zdaniem, propozycja MEN być może jest krokiem w stronę wprowadzenia pełnego obowiązku uczestniczenia w edukacji seksualnej. – Nie wiem, kto doradza ministerstwu w tej sprawie, ale wygląda to na tak zwane „zmniejszanie kąta oporu”.
Polega to na tym, że gdy chcesz przeforsować swoje pomysły w środowisku, które nie podziela twoich poglądów, rozkładasz swoją koncepcję na etapy, na małe kroki. Zrobisz pierwszy kroczek – połkną. Następny – połkną. To jest bardzo skuteczne – mówi prof. Wojaczek. – Krok, który teraz proponuje MEN, z pozoru też jest mały i niewinny. Jednak,moim zdaniem, w przyszłości utrudni to sprzeciw rodziców przed próbami promowania w szkole seksu oderwanego od małżeństwa, przeciw zachęcaniu młodzieży do korzystania z seksu jako miłego spędzania czasu – ostrzega. Wiele wskazuje na to, że MEN jeszcze waha się i sonduje, czy rodzice nie zareagują niezadowoleniem. – Zastrzegam, że na razie to jest tylko projekt, który nie został jeszcze nawet wysłany do konsultacji społecznych. Wiele może się w nim zmienić. Być może w czasie konsultacji ktoś zgłosi pomysł, jak rozwiązać problemy, które pan sygnalizuje – mówi rzecznik MEN Grzegorz Żurawski.
Przemysław Kucharczak
Źródło: http://goscniedzielny.wiara.pl/

4 KOMENTARZE

  1. Nauczycielka oznajmia na początku lekcji:
    – A dzisiaj porozmawiamy o tym, skąd biorą się dzieci…
    Na to Jasiu znudzonym głosem:
    – A ci co już dymali mogą wyjść na fajkę?

  2. Do władzy dorwali sie rewolucjoniści. Pani Hall, do twarzy byłoby nie tylko z prezerwatywą na głowie (jak na załaczonym obrazku), ale także w bolszewickiej czapce. Jak nie konfiskata dzieci od 6-go roku życiu to znów demoralizowanie dzieci za wszelką cenę. Skąd się bierze w tych ludziach taka przemożna żądza sterowania wszystkim, narzucania swojej wizji świata na siłę, pod groźbą więzienia (przymus nauczania itp.). Skąd w ogóle taka wizja świata się u tych ludzi bierze? Pani Hall, żona ponoć konserwatysty. A może jest prościej niż mi się zdaje: jaki „konserwatysta” taka jego żona…

  3. Dlaczego rodzice wyrażają zgodę na takie zajęcia nie pytając kto je poprowadzi. Najczęściej przyjdą do szkoły przedstawiciele firm farmaceutycznych z pokazami jak stosować reklamowane wyroby. To już było kiedyś „przerabiane”, ale po interwencjach członków różnego rodzaju stowarzyszeń, katolickich rodziców oraz innych osób zainteresowanych wychowaniem dzieci, zarzucono te formy uświadamiania. Należy protestować póki co!

Comments are closed.