Nigdy nie byłem w Himalajach, ale często bywałem w Tatrach, a czasami w Alpach. Wychowałem się  w Beskidach i nawet przez rok mieszkałem w jednym ze schronisk. Są podstawowe zasady, których nie złamie żaden prawdziwy góral podczas wchodzenia na szczyt, czy przy schodzeniu w dół. Jest to rodzaj kodeksu honorowego w górach.



Podstawowa zasada głosi, że w żadnym przypadku, nawet zagrożenia własnego życia nie zostawia się  na trasie  słabszych uczestników grupy  wspinaczkowej. Tempo grupy wspinaczkowej dyktuje lider, ale gdy ktoś odstaje, to się na niego czeka i próbuje jemu, albo jej pomóc. Ta pomoc ma różną formę, bo czasem wystarczy zwolnić tempo i już maruder daje radę, a czasem trzeba od niego wziąć plecak, pozwolić na chwilę odpoczynku i ruszamy dalej razem, a nie osobno.
Góry to nie jest tor wyścigowy, lecz groźny żywioł. Jeżeli zdecydowaliśmy się ruszać grupą, to żadnego członka grupy nie wolno zostawić dalej niż zasięg bezpieczeństwa. W żadnym przypadku nie wolno tracić ostatniego uczestnika wyprawy, czy wycieczki z pola widzenia. Jeśli lider przyspiesza, to tylko wtedy, gdy ostatni już dołączy do grupy. W skrajnym przypadku, gdy ten najsłabszy mówi, że już nie może, to wracamy razem i lider musi wracać z nami, bo jeśli się odłączy,  już nie będzie w przyszłości liderem grupy lecz samotnikiem.
Są dopuszczalne sytuacje, że jeśli jest w pobliżu schronisko, to tego najsłabszego zostawia się w schronisku pod opieką ratownika lub  lekarza, a wtedy dopiero, gdy kolega lub koleżanka są bezpieczni, można ponownie  pójść w górę. Niedopuszczalnym zachowaniem jest zostawić kogoś słabnącego samemu sobie na szlaku! Trzeba z nim zejść co najmniej do schroniska lub bazy, bo już samo towarzystwo innych ludzi dodaje sił.
Tak jest przy podchodzeniu, natomiast jeszcze bardziej rygorystyczne zasady obowiązują przy zejściu ze szczytu. Wówczas, to ten najsłabszy staje się najważniejszy! Dla niego jest wybierana droga zejścia, on (lub ona) wymaga największej asekuracji i mowy nie ma, aby ktoś silniejszy odłączył się od grupy, bo ci najsilniejsi są potrzebni słabszym. Jeśli zarządza się postój lub  prowizoryczny nocleg, to nocują wszyscy! Nie do pomyślenia jest, aby słabsi zostali na przełęczy na nocleg, a silniejsi zeszli sobie beztrosko na dół.
Szczególnie zimą jest potrzebna grupowa walka o życie, bo jak ktoś zaśnie w 20-stopniowym mrozie w górach, na wolnym powietrzu, to już może  się nigdy nie obudzić.
Zaznaczam, że nie byłem nigdy w Himalajach, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, aby w tych najwyższych górach świata obowiązywały inne zasady kodeksu honorowego górali. Niestety niewyjaśnione śmierci taterników, alpinistów i himalaistów wynikają niejednokrotnie z braku solidarności wobec niebezpieczeństwa, a czasem z braku zwyczajnego koleżeństwa.
Nie wiem jaki miała przebieg ostatnia tragedia w Himalajach, ale nasuwają się bardzo ważne pytania.
1. We czwórkę byli na ośmiotysięczniku, mieli ze sobą liny, to dlaczego przy zejściu nie asekurowali się wszyscy czterej korzystając z tych lin?
2. Jeżeli wchodzili dwójkami, to dlaczego  pierwsza dwójka, która schodziła o zmroku nie zaczekała na drugą dwójkę na przełęczy, na której tamci potem nocowali?
3. Natrafili na szczeliny, a zatem dlaczego się rozdzielili, skoro bezpieczniej jest pokonywać szczeliny w asekuracji?
4. Kiedy się faktycznie rozdzielili i za czyją zgodą?
5. Mieli łączność telefoniczną, a zatem kto wydał pozwolenie na to, aby dwóch silniejszych zeszło do bazy, a dwóch słabszych pozostało tak wysoko na nocleg?
6. Jaki zapas tlenu mieli dwaj polscy himalaiści, którzy pozostali na przełęczy na nocleg?
Takie wypadki jak w Himalajach zdarzały się niestety również w naszych Tatrach, że na szczycie było czterech, przy zejściu jeden zginął, ale tamci trzej potem twierdzili, że on schodził sam i nikt nic nie widział ani nie słyszał, a dwa dni potem znaleziono ciało już martwego człowieka.
Zarówno w Tatrach jak i w Himalajach powinna obowiązywać zasada: wszyscy starają się o jednego, a ten jeden też stara się o wszystkich, aby bezpiecznie wrócili do domów. Niestety czasami bywa tak, że im wyżej tym gorzej z tą solidarnością międzyludzką. Nie powinno być tak, że sława zdobywców jest okupiona śmiercią uczestników wyprawy.
Powinno się zmienić zasady uznawania rekordów w ten sposób, że jeżeli ktoś zdobędzie szczyt w wyprawie, w której były ofiary śmiertelne, to takie wejście nie powinno być wpisywane do statystyk, ani uznawane do jakiegoś nowego rekordu.
Rajmund Pollak
Foto.: Wojciech Kubań

17 COMMENTS

  1. Brzmi bardzo romantycznie. Ale wspinaczka w Himalajach to co innego niż wędrówki po Tatrach. Himalaiści, decydując się na wejście, zdają sobie doskonale sprawę z ryzyka i z tego, że to od nich wszystko zależy. Towarzysz nie zniesie go na plecach, nie ogrzeje własnym ciałem, nie wezwie helikoptera, nie przetransportuje go na dół. Szczególnie ten towarzysz, który razem z nim wchodził na szczyt i który jest tak samo wykończony, że sam może nie dać rady zejść. Czy celowe zatem byłoby, gdyby wszyscy zostali na przełęczy (bo gdyby mieli zaczekać, to wszyscy nie zdążyliby wejść) i tu biwakowali. Zdaje się, że w historii himalaizmu nikt nie zdołał przetrwać na takiej wysokości nocy. W przypadku walki o życie, nie ma miejsca na romantyczne ideały.

  2. W mojej ocenie wspinaczka wysokogórska to rzeczywiście coś innego niż chociażby nasza Orla Perć. To jednak trochę bardziej ekstremalna zabawa. Każdy, kto się tam wybiera wie na jakie ryzyko się naraża. Podobnie jest z każdym innym sportem ekstremalnym. Chociażby spadochroniarstwo. W tej dyscyplinie też są np. skoki zespołowe. Do czasu otwarcia spadochronu wspólnie leci – przykładowo – dziesięciu skoczków. Wykonują różne ewolucje, trzymają się za ręce, są razem… Ale w którymś momencie musi nastąpić rozejście i wówczas każdy już jest sam. Jeśli komuś się coś zadzieje wówczas nie ma szansy, by inny skoczek mu pomógł – od pewnego momentu jest to już niemożliwe. Każdy jest, tak naprawdę, zdany na siebie.
    Nie wykluczam, że w górach jest więcej możliwości na to, by wzajemnie się ratować, ale myślę, że doświadczony wspinacz, a tacy brali udział w ostatniej nieszczęsnej wyprawie, zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę, w ostatecznym rozrachunku, skazany jest na siebie samego.

  3. Jako osoba, która zdobywała himalajskie szczyty (najwyższy: Pumori 7160m.n.p.m) czuję się kompetentny aby sprostować kilka informacji.
    Panie Rajmundzie, wysokość tzw. „alpejska” czyli ok. 4000 – 4500 m.n.p.m. w Himalajach wydaje się śmieszna mimo, że niedoświaczeni odczuwają jej negatywne skutki już 1000 metrów niżej. Atakując szczyty ośmiotysięczne niejednokrotnie baza wypadowa znajduje się wyżej niż wierzchołek Mount Blanc co sprawia, że człowiek mający nawet duże doświadczenie we wspinaczce Alpejskiej nie potrafi nawet wyobrazić sobie co dzieje się z organizmem człowieka prawie dwukrotnie wyżej, w temperaturze nierzadko dochodzącej do -60 stopni i wietrze ponad 100km/h. W strefie śmierci podaż tlenu (szczególnie zimą – zimne powietrze opada) jest tak niska, że mózg nie radzi sobie z podstawowymi czynnościami logicznymi, ja sam, dla przykładu, podczas ataku na szczyt nie byłem w stanie policzyć naszej grupy szturmowej. Żeby było zabawniej, wchodziliśmy we dwójkę. Halucynacje i zasłabnięcia są na porządku dziennym, więc nie dziwię się też zbytnio historiom wspinaczy, którzy zarzekają się, że widzieli kolegę schodzącego u ich boku mimo, że spadł on w przepaść kilka godzin wcześniej.
    Dodatkowo dochodzą jeszcze aspekty psychiczne – zabronisz wejścia dwójce zdeterminowanych śmiałków, mimo iż wiesz, że ich tempo jest zbyt słabe i najprawdopodobniej nie zdążą zejść przed zmierzchem? Zatrzymasz ich siłą? Przywiążesz do nawisu?
    Jeśli ktoś nie eksplorował najwyższych gór świata, nie jest niestety w stanie wejść w skórę osoby będącej o krok od szczytu swoich możliwości i marzeń. Współczuję chłopakom, szczególnie, że znałem jednego z widzenia, ale nie mam (i nikt nie ma) prawa ich oceniać. Podjęli decyzję, pomylili się i zapłacili za to najwyższą cenę. Niestety

  4. Przecież te wysokogórskie wspinanie to jest pogranicze sportu wyczynowego, psychologii, filozofii i wydaje mi się wyznania wiary, swego rodzaju teologii. To jest wyścig kto pierwszy, kto wyżej, kto bez tlenu albo samotnie. Pan Autor przykłada do himalaizmu wycieczki szkolne po górkach polskich. W tym sporcie jest zasada idziemy wspólnie ale sukces jest dla jednego. Proszę sobie przypomnieć jak Kukuczka i makaroniarz Messner delikatnie pisząc „sie nie lubili”. Przypuszczam, że dochodzą przy tego rodzaju wspinaczce środki dopingujące mające wpływ na intelekt i emocje. Podobnie jest z żeglarzami, szczególnie samotnikami co to się ścigają po oceanach. Panie Autorze sądząc z tekstów jakie do tej pory Pan publikował ma Pan już trochę lat, a tu taki tekst naiwnego gimnazjalisty. Dobrze, że są jeszcze na tym świecie pełnym podłości ludzie w wieku zaawansowanym tak bardzo niewinni i ideowi. Pozdrowionka.

  5. Gdyby kozka nie skakala to by nozki nie zlamala. Pora najwyzsza aby przestac traktowac himalaistow jak bohaterow narodowych. Wspinanie sie na szczyty w warunkach zimowych, bez tlenu i w malych grupach to gra w rosyjska ruletke. Zabronic nikomu nie mozna ale sens calego przedsiewziecia jest niewart ryzyka.

  6. Wysokość wspinania się nie ma tu nic do honoru, bo i nie może, choćby góry miały sięgać samego Księżyca. Jeśli masz honor, to nic nie może go zmienić i oznacza tylko, że należysz do elity cywilizacji ludzkiej w szerokim pojęciu. To nie ma też nic wspólnego ze statusem materialnym tej osoby, ostatni żebrak może być bliżej Chrystusa niż najwyższy purpurat w Watykanie (i zwykle tak jest). A wspinaczka wysokogórska jest z reguły zachcianką bogatych lub ich popleczników (podkreślam z reguły), gdzie o ich honorze można dyskutować tak samo jak o życiu na Marsie. Czyli krótko mówiąc, cóż z tego że jeździsz mercedesem (u niektórych nawet czymkolwiek), i tak jesteś g..nem. Koniec tematu.

  7. Chcącemu nie dzieje się krzywda. Wiedzieli na co idą i co im grozi. Prawdopodobnie jak byłaby odwrotna sytuacja postąpiliby podobnie.

  8. Jako, że podlegamy Unii, to dziwię się, że sprawą bezpieczeństwa jej obywateli podczas wspinaczek nie zajęła się jeszcze jakaś Komisja. To trzeba uregulować, a odpowiednie służby europejskie powinny to kontrolować – nawet na szczytach. Bo tam emocje biorą górę, a przepisy nieważne.

  9. 1) Z 8k nie schodzi się grupą. Zwłaszcza zimą. To nie wycieczka szkolna na Giewont. Każdy schodzi własnym tempem. Jeśli zejdzie szybciej i będzie czekać na resztę to zamarznie. Może trochę zwalniać, ale to ryzyko, bo może go dopaść kryzys i umrze. Tam trzeba się cały czas ruszać, bo inaczej się zamarza.
    Jeśli związaliby się linami, to przy tym poziomie zmęczenia odpadnięcie jednego pociągnęłoby w przepaść/szczelinę wszystkich 4.
    2) Na początku mieli wchodzić Bielecki-Berbeka oraz Małek-Kowalski. W BC sami zdecydowali, że ile wlezie idą razem. Do przełęczy w górę mogli iść razem. Potem musieli się rozdzielić i każdy musiał iść własnym tempem. Od wtedy nie było wtedy żadnych dwójek i każdy schodził własnym tempem.
    Każdy musi schodzić własnym tempem, bo ludzie mają różny profil wytrzymałości i w różny sposób reagują na wysokość. Jeden musi schodzić szybko, bo inaczej się rozchoruje, inny może wolniej i dłużej. To kwestia indywidualna. Nocleg na 7900 w zimę w Karakorum to gorsze niż rosyjska ruletka. Gdyby zostali to i tak nie mogliby pomóc (brak sił po wejściu) i najprawdopodobniej sami by zginęli.
    3) Szczeliny w górę pokonali razem. Znaleźli przejście i przeszli. Przy zejściu jest takie zmęczenie, że niewiele mogli sobie pomóc. Poza tym bezpieczniej jest jak najszybciej zejść do obozu niż powoli trzymając się za rączki iść w parach. W takich warunkach niewiele można komuś pomóc, trzeba bazować na własnym przygotowaniu.
    4) Rozdzielili się podczas wchodzenia z przełęczy na szczyt. O ile mi wiadomo to każdy zdobywał szczyt oddzielnie. Nie potrzebowali NICZYJEJ zgody, bo nikt nie ma prawa na odległość narzucać jakiejkolwiek decyzji komuś na lodowej ścianie 8tysięcznika przy -40/-50°C (w nocy do -70°C) i huraganowym wietrze.
    5) Łączność była, ale nie telefoniczna a radiowa. Przy tej temperaturze, ciśnieniu i wietrze każdy sprzęt często się psuje/zamarza albo nie można się połączyć z bazą, bo są zakłócenia. Żeby się połączyć i rozmawiać musisz zdjąć wierzchnie rękawice i część ocieplenia głowy. To powoduje odmrożenia. Musisz się też zatrzymać a jak się zatrzymujesz to zamarzasz. Łączność jest jak najrzadziej.
    Jak już pisałem, każdy schodzi własnym tempem. To walka o życie.
    6) Wchodzili bez tlenu. To nie była wyprawa z tlenem.
    Co się stało?
    Bardzo długo zajęło im wejście, zwłaszcza znajdowanie drogi przez szczeliny. Wysiłek i czas spędzony na tej wysokości osłabił ich siły.
    Być może Maciej i Tomasz powinni wycofać się już z przełęczy wiedząc o której wejdą na szczyt. Tylko być może, bo możliwe, że mieli jeszcze sporo sił.
    Prawdopodobnie Kowalski miał kryzys po wejściu na szczyt i nie mógł zejść. Kogoś w takim stanie już nie da się uratować w tym miejscu na takiej górze i w tych warunkach. Ludzie ledwo sami schodzą. Zniesienie kogoś jest fizycznie niemożliwe. Pewnie nie przeżył nocy, bo zmarł z wycieńczenia.
    Berbeka również mógł mieć kryzys formy i albo nie był w stanie zejść albo chciał poczekać na światło i troszkę ciepła (ranek). Biwak na tej wysokości nie zregeneruje żadnych sił a wręcz je wciąż uszczupla (toksyczna wysokość). Nad ranem był tak wycieńczony, że spadł w przepaść/szczeliny/zamarzł/zmarł w wycieńczenia.
    Być może zdecydował się zostać z Kowalskim, choć widząc jego stan musiał wiedzieć, że on na pewno umrze. Nie wyklucza się to akapitem powyżej.
    Być może był przeżył biwak w niezłej formie, ale potem spadł w przepaść/szczelinę.

  10. @analyst
    Ciekawy i merytoryczny komentarz. postawiłem znaki zapytania w moim artykule, a zatem poczekajmy aż wróci szef całej wyprawy do Polski, bo wtedy dowiemy się więcej.
    Pozdrawiam

  11. Jest to portal zwolenników wolności, zatem spójrzmy na to zagadnienie z tego właśnie punktu widzenia.
    Ludzie się wspinają, bo lubią ryzyko, bo chcą się spocić, bo chcą być w środowisku fajnych ludzi, bo chcą sprostać niecodziennym wyzwaniom, bo chcą sami siebie dowartościować itd., itp. I dopóki nie szkodzą innym to dlaczego mają tego nie robić. W górach bardzo łatwo jest o tak zwane sytuacje ekstremalne – sytuacje, w których nasze lub czyjeś życie wisi na włosku. I w sytuacjach takich często dochodzi do sytuacji rozstrzygnięcia dylematu pomocy, który w najprostszy sposób można opisać: pomóc i tym samym zmniejszyć własne szanse na przeżycie czy nie pomóc i je tym samym zwiększyć. Gdy chcemy pobić rekord świata i być tymi pierwszymi, którzy w skrajnie trudnych warunkach weszli na szczyt musimy mieć tego świadomość. I wszyscy, którzy wspinają się wyczynowo ją mają.
    Emocjonalne roztrząsanie czy postąpili słusznie czy nie, nie ma sensu – warunki były skrajnie trudne, oni byli wyczerpani, motywacją każdego z nich była chęć przeżycia. Sami podjęli decyzję, że chcą to robić i ponieśli tego konsekwencje, gdyby Pakistańczycy nie chcieli pomóc, nie wyruszyliby na poszukiwania. I to jest właśnie kwintesencja wolności, którą daje wspinanie. Wyczynowo wspinałem się przez 15 lat, dwukrotnie byłem o przysłowiowy krok od śmierci. Gdy trzeba było pomagałem, ale nigdy nie musiałem rozstrzygać dylematu pomocy, dlatego trudno mi cokolwiek sądzić na temat tej właśnie sytuacji.
    Jednak wspinanie, choć niebezpieczne jest piękne i dlatego wszystkim polecam łażenie po górach i skałach, choć można się poślizgnąć na mokrej ścieżce. Ryzyko i jego pokonywanie wpisane są w nasze życie i dlatego warto je podejmować i doświadczać.

  12. @Jacek
    „A wspinaczka wysokogórska jest z reguły zachcianką bogatych lub ich popleczników (podkreślam z reguły), gdzie o ich honorze można dyskutować tak samo jak o życiu na Marsie”…
    Ja zacząłem się wspinać, jak nie miałem nic – byłem biedny jak mysz kościelna. I to właśnie chęć wspinania i pośredni przymus zakupu drogiego sprzętu asekuracyjnego i biwakowego wyrobiły we mnie przedsiębiorczość. A mówienie o tym, że bogaci są niehonorowi to jakaś pomyłka, według mnie statystycznie rzecz biorąc to wśród majętnych jest tylu samo niehonornych co i wśród biedniejszych.
    Pozdrawiam

  13. Nie ma podwójnej moralności – niskie góry i góry wysokie, człowiek nie jest zwierzęciem i winien zawsze ratować drugiego człowieka, to jak ktoś zapomniał nazywa się solidarnością, zgadzam się z R.Pollakiem, wszyscy wychodzą – wszyscy wracają, a nie tchórze ,silniejsi zwiewają na dół zostawiając słabszych na śmierć, tłumacząc się strefą śmierci itp. bzdetami, szmata jest zawsze szmatą. Przypomnę postać Wawrzyńca Żuławskiego jak potrafił zachować się a Alpach, ale on rozumiał co to jest honor. Idąc za tzw. „znawcami gór” (podwójna moralność- w Tastrach ratujemy w Himalajach zostawiamy na śmierć)to można powiedzieć że jak ktoś gwałci naszą żonę do wys.2000m to ja bronimy a w strefie śmierci nie bo inne zasady, moralność..Boję się tych tzw. znawców gór, zdradę i hańbę niczym się nie usprawiedliwi, brawo Panie Rajmundzie za słowa prostej prawdy (zawsze wyzwala), być może dotrze chociaż do jednej osoby, to byłby sukces..

  14. Czyli rozumiem mieli paść tam wszyscy? Bo na wysokości ponad 7 kilometrów człowiek ma siłę nieść tylko siebie. Alpy to nie Himalaje. Proszę przestać rzucać patetycznymi sloganami a zamiast tego przedstawić praktyczne rozwiązanie, które mogło uratować ich wszystkich. Użytkownik analyst już napisał co nieco o argumentach z artykułu więc się nie będę powtarzał.

  15. O jakiej odwadze cywilnej można mówić, gdy ktoś występuje w internecie anonimowo jako „Sławek”? Żadnej. Tutaj każdy może napisać niemalże wszystko co mu się podoba, takimi prawami rządzi się internet właśnie. Trudna prawda? Raczej bełkot osoby, która w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tamtejszych realiów, nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością (porównanie do gwałtu żenujące).
    Takim jesteśmy niestety narodem, że gdy coś trafia na czołówki w mediach (niezależnie czy to piłka ręczna, biegi narciarskie, himalaizm czy jakakolwiek inna dziedzina) to nagle w kraju mamy 38 milionów ekspertów. Tak jest i tym razem. Tyle, że gorzej się tego słucha i czyta w obliczu tragedii i kiedy obwiniani i wyzywani są ludzie, którzy w zasadzie nic nie zawinili. Bo to, że np komuś wylano na głowę wiadro pomyj za klęskę na Euro 2012 jako tako wielkiej krzywdy nie wyrządza, ale tutaj mówimy o życiu/śmierci konkretnych osób.
    Trzymając się jednak tej konkretnej sprawy. Ciekawe jest to, że o honorowej pomocy i możności jej udzielenia mówią ludzie bazujący na wiedzy w postaci kilku godzin czytania artykułów, wpisów w sieci, ewentualnie swoich własnych KARKOŁOMNYCH wypraw w Beskidy, Tatry (czy nawet Alpy!), natomiast, że pojęcie jako takiej pomocy fizycznej na 8000m metrach nie istnieje mówią osoby, które górom wysokim poświęciły większość życia, w takich trudnych warunkach byli nie raz i nie raz ocierali się o śmierć (np kierownik wyprawy) i tego niektórzy nie są w stanie przyjąć do wiadomości. Bo honor, bo kodeks, bo to, tamto. Jeśli ktoś ma nowotwór to komu będzie wierzył „na słowo”, komuś kto chwile poczytał o chorobie w internecie czy onkologowi z 40letnim doświadczeniem?
    Uczestnicy wyprawy zdawali sobie sprawę z tego, że w kulminacyjnym momencie będą musieli liczyć tylko na siebie i podjęli to ryzyko świadomie. Ok, związanie się lina w jakiś sposób podnosi bezpieczeństwo, ale co daje lina gdy jeden ze wspinaczy jest skrajnie wycieńczony i nie może już iść?
    Wydaje mi się, że lepiej, że Adam i Artur mogli nam wczoraj przybliżyć szczegóły wyprawy i ataku niż gdybyśmy mieli mówić „jak to oni pięknie i honorowo zaczekali na chłopaków i zginęli razem z nimi bo chcieli im pomóc”. Jak już dziś wiemy chcieli, ale nie mogli. Głównie przez to że sami byli wyczerpani. Ale proszę powiedzieć gdyby któryś z nich siedział w obozie IV, czuł się świetnie, wyszedł w nocy na przełęcz do Tomka, to co by zrobił? Wziął go na plecy? Jedyne co mógłby zrobić to go motywować, tak jak czyniono to przez radio. Jak powiedział Adam, żadna pomoc oprócz psychologicznej nie jest tam możliwa. Ktoś kto tam nie był (w tym ja) nie ma o tym pojęcia i jakieś patetyczne gadki o honorze i podwójnej moralności niech zostawi na inna okazję, ta się nie do końca nadaję. Warto więc darować sobie komentarze w stylu jednego z przedmówców bez powodu ujadające na innych i oderwane od rzeczywistości.

  16. „Nigdy nie byłem w Himalajach”
    To się najpierw tam wybierz, a potem opowiadaj dyrdymały. Albo popatrz na skakającego na bandżi, a jak się lina zerwie, to skocz go ratować. Zielonego pojęcia nie masz o czym piszesz. Bądź najpierw w Himalajach, a potem nadawaj swoje romantyczne teorie. Czy wiesz ile durni (tak, tak DURNI) zmarło w Himalajach na 'smiesznej’ wysokości 3600mnpm z powodu niezaaklimatyzowania się?
    I jak takich ratować? Nie da się!! Można tylko przestrzegać, w tym również przed idiotycznymi artykułami w sieci w wykonaniu guzik znających temat romantyków.

Comments are closed.