Cypr można uznać bez wątpienia za największą ofiarę obłędnej polityki systemu opierającego się na rabowaniu obywateli przez ich własne rządy. To rabowanie odbywa się na kilku poziomach.
Dokonuje się ono między innymi poprzez polityki podatkowe poszczególnych państw Unii Europejskiej, wzrost długu publicznego, rozrost biurokracji, reglamentowanie działalności gospodarczej, państwo opiekuńcze czy korupcję. Cypr po trochu doświadczył przynajmniej kilku z tych plag współczesności. Do tego katalogu doszła niedawno kolejna forma rabunku – kradzież bankowych depozytów. Jak dotąd w żadnym z państw UE taka bezceremonialna forma łupiestwa dokonana przez koalicję polityków i świata finansjery nie miała chyba jeszcze miejsca.
Odporni na kryzys?
Czy to, co stało się na Cyprze, mogłoby zdarzyć się w jakimś większym państwie Unii? Obawiam się, że nie tylko mogłoby, ale najprawdopodobniej wcześniej czy później się stanie. Kandydatów nie brakuje, mimo że jakiś czas temu eurokraci obwieścili już koniec kryzysu. O tym jednak, że końca na horyzoncie nie widać, przekonuje nie tylko przykład niewielkiej wyspy na Morzu Śródziemnym, ale również innych państw, wciąż borykających się z problemami: Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch, Słowenii czy wkrótce zapewne także Słowacji.
Utarło się przeświadczenie, że kryzys nie dotknie Francji czy Niemiec, bo to są główni rozgrywający, na dodatek na tyle silni oraz bogaci, by zawsze i wszędzie móc wyciągnąć z dołka słabszych. Jest to błędne przekonanie. Oba kraje, a zwłaszcza Francja, to państwa dławiące się od etatyzmu i biurokracji, w dużej mierze nastawione na eksport. Załamanie rynków w państwach sąsiednich i ogólne globalne spowolnienie muszą niekorzystnie odbić się na ich gospodarkach. Mogą one oczywiście, tak jak robiły to do tej pory, inwestować w obligacje państw-odbiorców niemieckich czy francuskich towarów i dostarczać im w ten sposób gotówkę, za którą tamte nadal będą je nabywać. Jednak czy po doświadczeniach ostatnich lat, gdy okazało się, że beneficjenci tego „dobrodziejstwa” płynącego ze strony Niemiec czy Francji nie są w stanie owych obligacji odkupić, da się jeszcze uprawiać ten proceder na tak masową skalę? Jeśli w bliskiej perspektywie nie dojdzie do zmiany nastawienia rządzących do tego, jak należy prowadzić politykę gospodarczą (na co niestety się nie zanosi), jeśli wciąż za wszelką cenę bronić się będzie status quo, chociażby waluty euro bądź licznych aspektów eurosocjalizmu, kwestią czasu jest, kiedy tąpnięcie dopadnie najsilniejszych w Unii.
Cypr jako pole doświadczalne
Czym zawinili Cypryjczycy, że zostali tak brutalnie ukarani przez polityków i międzynarodową finansjerę? Niewykluczone, że stali się polem doświadczalnym do badania granic ludzkiej wytrzymałości. Małe państewko z wkładem 0,2 proc. do unijnego budżetu nie mogło spowodować większych perturbacji w UE, a do eksperymentów nadawało się jak mało które. Być może chciano również sprawdzić, jak zareaguje miejscowa klasa polityczna, a także inne państwa, które miały na Cyprze ulokowane różne interesy. Można założyć, że eksperyment wypadł po myśli tych, którzy go przeprowadzali. Z jednej strony nie zanotowano masowych demonstracji, które mogłyby wymknąć się spod kontroli, jednocześnie lokalni politycy, mimo wcześniejszego oporu i odrzucenia przy pierwszym głosowaniu ustawy, na mocy której konfiskata części depozytów miała się dokonać, ostatecznie przyklepali porozumienie, sankcjonujące rabunek depozytów powyżej stu tysięcy euro. Jednocześnie polityczno-finansowi rabusie mogą być zadowoleni z reakcji innych państw. Wielka Brytania już na początku cypryjskich wydarzeń zapowiedziała, że zrekompensuje swoim obywatelom, mającym konta w cypryjskich bankach, straty, jakie poniosą w wyniku konfiskaty części depozytów. Podobnie postąpiła Rosja. Znaczy to ni mniej, ni więcej, że koszta tej kradzieży postanowili wziąć na siebie inni. Zaprotestował jedynie Luksemburg, jednak protest liczącego kilkaset tysięcy mieszkańców państewka nie zrobił na nikim zbyt dużego wrażenia. Poza tym nikt nie zagroził Cyprowi sankcjami czy zerwaniem stosunków dyplomatycznych ani polityczną izolacją, co jeszcze bardziej mogło ośmielić rabusiów. Można zatem stwierdzić, że grabież dokonana na obywatelach Cypru oraz wszystkich tych, którzy posiadali na Cyprze konta w bankach, została przez świat usankcjonowana.
Czy konkurencja podatkowa to coś złego?
Zwolennicy konfiskaty części depozytów podnoszą często, że Cypr był tzw. rajem podatkowym oraz że wiele zgromadzonych w tamtejszych bankach środków zostało zdobytych w wyniku nieczystych interesów, że są to pieniądze mafijne, zwłaszcza mafii rosyjskiej. Raje podatkowe od lat mają złą opinię w pewnych kręgach. Krytykowane są zwłaszcza przez rządy prowadzące politykę wysokich podatków i restrykcji wobec prywatnej przedsiębiorczości oraz narzucające wyśrubowane normy prawne, trudne do akceptacji przez wszystkich, którzy chcieliby otworzyć własne firmy.
Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) już wiele lat temu ostro skrytykowała raje podatkowe, zarzucając im „szkodliwe praktyki podatkowe”. „Szkodliwe praktyki podatkowe mogą istnieć wówczas, kiedy jedne ustroje nastawione są na niszczenie bazy podatkowej innych krajów. Ma to miejsce wtedy, gdy jedne systemy podatkowe przyciągają inwestycje bądź oszczędności pochodzące z innego miejsca na świecie i kiedy udogadniają one uniknięcie płacenia podatków w ich własnych krajach” – pisała w swoim raporcie sprzed kilkunastu lat OECD.
Można zadać pytanie: czy konkurencja podatkowa to coś złego? Czy nie lepiej byłoby, gdyby zamiast krytykować innych za to, że prowadzą politykę podatkową bardziej przychylną dla biznesu i że sprzyjają oszczędzaniu, również u siebie wprowadzić podobną?
Na Cyprze obowiązywał m.in. niski, 10-procentowy podatek dochodowy dla firm, co skłaniało wielu inwestorów, również z Polski, do rejestrowania tam swoich biznesów (Polacy zainwestowali w tym kraju ponad 2,5 mld euro). Cypr upodobali sobie jednak szczególnie Rosjanie. Magazyn „The Guardian” ponad rok temu napisał nawet o Rosyjskiej Republice Cypru. Faktem jest, że władze wyspy łaskawym okiem spoglądały na działania Rosji choćby w kwestii konfliktu syryjskiego. Słynny jest przypadek przepuszczenia przez swoje wody terytorialne rosyjskiego statku transportującego broń dla władz Syrii. Tego typu działania są w Unii Europejskiej obłożone embargiem. Na Cyprze są miejsca, które Rosjanie upodobali sobie szczególnie, np. miasto Limassol. Twierdzi się wręcz, że to zamiejscowa baza rosyjskiej mafii. Ale jest także wielu normalnych Rosjan, którzy wybrali życie na spokojnej wyspie, z dala od skorumpowanej do szpiku kości ojczyzny.
Raj utracony
Czy to już koniec raju? Prawdopodobnie tak. Błędem Cypryjczyków było przystąpienie w 2008 roku do strefy euro oraz duże zaangażowanie tamtejszych banków w inwestowanie w obligacje bankrutujących państw, takich jak chociażby Grecja. Dziś pole manewru jest ograniczone, choćby z tego względu, że centrala decyzyjna odnośnie do polityki finansowej Cypru nie znajduje się w Nikozji, lecz we Frankfurcie.
Niewykluczone więc, że raj rzeczywiście się kończy, i to nie tylko dla Rosjan czy innych obcokrajowców, ale także dla samych Cypryjczyków. Nawet jeśli – jak niekiedy próbuje się to tłumaczyć – chciano uderzyć w rosyjską mafię, na całej operacji ucierpieli także zwykli obywatele. Już sam fakt, że przez prawie dwa tygodnie nie mieli dostępu do własnych pieniędzy ulokowanych w miejscowych bankach (banki były nieczynne), pokazał, że władza jest gotowa zrobić wszystko, byleby ratować bankrutujący system. I to niezależnie od tego, kogo miałyby dotknąć represje. Kontrola przepływów finansowych z cypryjskich banków również oznacza, że ludzie posiadający w nich swoje depozyty nie są już ich właścicielami, a jedynie zakładnikami bankrutującego systemu. Swoją drogą, ciekawe, gdzie lokowali swoje pieniądze cypryjscy politycy i czy ich również dotknęła operacja konfiskaty depozytów. Nie jest już tajemnicą, że w nocy z 15 na 16 marca br., czyli w czasie, gdy trwały negocjacje między władzami Cypru a Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, setki milionów euro przelano z Cypru przez przedstawicielstwa cypryjskich banków w Londynie i w Moskwie. Oznacza to, że ktoś wiedział, iż zanosi się na bankowy exodus, dlatego zawczasu podjął określone działania. Kto zatem znalazł się w szeregach tych „dobrze poinformowanych”?
Ślepa uliczka
Czy z tej lekcji można wyciągnąć jakąś nauczkę? Owszem, przede wszystkim trzeba uświadomić sobie, jak wątłe są podstawy tego całego systemu. Opiera się on na silnej symbiozie dwóch czynników: polityków oraz świata finansjery, określanego niekiedy mianem „bangsterów”. Symbioza ta sprawia, że banki traktowane są przez polityków jako biznesy szczególnej troski, „zbyt duże, by upaść”.
Z drugiej zaś strony elity bankierskie robią wszystko, by na kluczowych stanowiskach politycznych w poszczególnych państwach zasiadali ludzie dający gwarancję, że nie naruszą status quo. Często są to osoby wcześniej związane zawodowo z największymi bankami.
Ale trzeba pamiętać, że jest jeszcze trzeci czynnik tego układu – zaufanie zwykłych ludzi do systemu. Przykład Cypru pokazuje, że nie powinno być ono bezgraniczne. Gdy na banki – w wyniku jakiejś kolejnej iskry – w wielu krajach jednocześnie ruszą tłumy depozytariuszy, by wypłacić swoje pieniądze, cały system zadrży w posadach. Wiadomo bowiem, że większość klientów banków nie ujrzy swoich pieniędzy. Pytanie, co wówczas zrobi rządząca elita polityczno-finansowa? Trzeba się liczyć z tym, że najgorsze, czego można się spodziewać. Każe zamknąć banki, znacjonalizuje depozyty, a na ulice wyśle wojsko i policję. I jeśli ktoś dziś twierdzi, że taki rozwój wypadków jest niemożliwy, po prostu kłamie.
Czy zabrnęliśmy zatem w ślepą uliczkę? W pewnym sensie tak. I biorąc pod uwagę fakt, że rządzące elity są zdecydowane bronić tego bankrutującego systemu za wszelką cenę, wyjście z tej uliczki – choć możliwe – może okazać się dla wszystkich dość bolesne.
Paweł Sztąberek
Artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku” z 11 kwietnia 2013 r.
Czyli: kapitalizm dla wybranych, a właściwie owoce kapitalizmu dla wybrańców, a dla całej reszty zapindalanie i ciesz się człowiecze, że ci gardeł nie podcinają zaraz po zapindalaniu i wyciśnięciu zarobków.
Nareszcie wielu zrozumie, ze posiadanie zadrukowanego papieru nie jest zadnym synonimem bogactwa.
Comments are closed.