Ostatnio wyspecjalizowałem się w odkrywaniu oczywistych prawd. Otóż przysłuchując się ostatnio przypadkiem rozmowie dwóch rodaków, z przerażeniem odkryłem, że jeden z nich niestety może mieć rację.
Pierwszy z rozmówców zaczął narzekać na rząd i to co się dzieje dookoła, wymieniał nawet konkretne nazwiska i stanowiska i co by z tymi nieszczęśnikami zrobił, gdyby mógł. Drugi natomiast spokojniejszy lekko się uśmiechał wysłuchując obelg i lamentów, po czym zabrał głos. Powiedział, że to wszystko prawa, ale on jest już na wyższym etapie. Nie potrzeba diagnozy, ani nerwów. Wygrażanie też nic nie da poza chwilową poprawą samopoczucia. Stwierdził, że gdyby żył sto lat temu, to bez zmrużenia oka bogaciłby się za wszelką cenę nie zwracając uwagi na burdel dookoła. Ale nasze czasy są bardziej przewrotne. Nie opłaca się być bogatym. Po co tyrać, gdy i tak przyjdzie ZUS, rząd albo inny komisarz i opróżni ci kieszenie albo konto w banku. Nie jest ważne kto, ale wiadomo co się stanie. Bogacenie się zdaniem mądrali w Polsce jest teraz bez sensu. W takiej sytuacji należy obserwować co robią inni bo opłaca się być dziadem. Maksimum zysku – przy minimum ryzyka i zaangażowania w skali mikro, to zdaniem tegoż człowieka sposób na przetrwanie kryzysu. Bo gdy nawet nazbierasz więcej, nie masz najmniejszej pewności, że ktoś nie wymieni pieniędzy pozostawiając cię z bezwartościową makulaturą, a gdy rozniesie się, że jesteś bogaty, zaraz przyjdzie jakaś prywatna inicjatywa i zabierze wszystko, albo każe płacić haracz.
Doznałem olśnienia, które wydaje się być oczywiste, Oto spora część wyznawców socjalu postępuje dokładnie w taki sposób, dostosowując się do warunków niczym kameleon do otaczającego go tła. Postępują rynkowo w nierynkowym środowisku. A że pierdzielenie, to pierdzielenie, po co martwić się sprawami, na które i tak nie masz wpływu? Dają – to trzeba brać, jak przestaną – to coś się wymyśli. Podjęcie jakiejkolwiek aktywności, aby poprawić swój los jest nieopłacalne, bo prawdopodobieństwo jego poprawy jest znikome przy dużym ryzyku. Walka z systemem to walka z wiatrakami. Bo aby być Don Kiszonem niezbędna jest odrobina szaleństwa, a poza tym trzeba chcieć walczyć z wiatrakami. Jeśli się nie chce, można przecież stanąć obok wiatraka i oferować swoją fizis i Rosynanta do robienia pamiątkowych zdjęć na tle wiatraku. Sancho ma aparat, a Rufio posłuży za statyw. Wystarczy na tyle, aby zarobić na obiad i piwo w pobliskiej karczmie. Czy trzeba czegoś więcej? Młynarz, gdyby to wiedział pewnie dawno sam wszedłby do spółki, ale nie wie więc opłaca się jeszcze bardziej, bo nie trzeba mu płacić doli za wiatrak.
Wielu publicystów (ja też, o ile moje zapiski można nazwać publicystyką) rozpisuje się nad fatalną kondycją Polaków. A tu niespodzianka. Ze społeczeństwem jest wszystko w najlepszym porządku. Ludzie postępują logicznie i prawidłowo. To świat oszalał i dopóki nie wróci on do normalności jakimś sposobem, nikomu nie będzie się chciało i opłacało go naprawiać. Należy oczywiście wziąć poprawkę na sytuację, w której zabraknie chleba lub opału i ludzie wyjdą na ulicę tłuc kogo popadnie, a najlepiej sami siebie. Ale to już są reakcje fizjologicznej samoobrony, w której racjonalna, strategiczna kalkulacja wymięka. Na razie jednak – jak mawiał klasyk – rodacy grają tak, na ile im przeciwnik pozwala, w pełni zdając sobie sprawę z faktu, że zmiana przepisów w czasie trwania meczu, albo kontestacja decyzji sędziego jest bez sensu. Inna sprawa, że mecz się kończy, ale wtedy także przyjdzie potrzeba dostosowania się do nowej sytuacji.
Tak więc przemiany nie nastąpią oddolnie. Oddolnie może nastąpić tylko optymalizacja ich skutków. Od zmian lub od trzymania danego kursu są elity, a gdy ich brak to już inny problem.
Adam Kalicki