W tym roku dzień wolności podatkowej przypada 24 czerwca, co wynika z udziału wydatków publicznych w Produkcie Krajowym Brutto – cztery dni wcześniej niż w roku 2003. W ustawie budżetowej na rok 2004 zaplanowano udział wydatków sektora publicznego w PKB w wysokości 47,9 procent i taka właśnie część roku mija w ten czwartek; od dziś możemy się cieszyć wolnością podatkową. W porównaniu z zeszłym rokiem, nastąpiła poprawa o około jeden punkt procentowy, co nie jest – niestety – różnicą znaczącą. A jeśli poprawę tę można nazwać astronomiczną, to tylko dlatego, że rok 2004 jest przestępny, co skutkuje jednodniowym przesunięciem w stronę początku roku. Dzisiejsza data ma charakter symboliczny, ale odzwierciedla niepokojący stan sfery realnej. Podobnie jak w kilku ostatnich latach, polski podatnik oddaje fiskusowi blisko połowę zarobionych w 2004 roku pieniędzy. To wskaźnik dużo wyższy, niż mogłoby wynikać z powierzchownych obserwacji, zwłaszcza kierowania się wysokością podatku dochodowego od osób fizycznych czy prawnych. W wielkości tej bowiem ujęte są również m. in. VAT, akcyza, a przede wszystkim ciągle rosnące koszty pracy.
Najważniejsze podatki (w miliardach złotych i % dochodów publicznych)
- Opodatkowanie pracy, przedsiębiorczości i świadczeń społecznych (29,62% – 100,5 mld zł z pracy, 5,01% – 17 mld zł ze świadczeń społecznych, 4,57% – 15,5 mld zł z działalności gospodarczej osób fizycznych) 144,8 41,74%
- VAT 67,6 19,48%
- Akcyza 34,6 9,97%
- Podatek dochodowy od osób prawnych 12,6 3,63%
- Podatek dochodowy od działalności gospodarczej osób fizycznych 21,8 6,28%
- Podatek od nieruchomości 10,2 2,94%
- Wpłaty z zysku NBP 4,2 1,21%
- Cło 1,9 0,55%
- nne podatki 49,2 14,19%
Suma 346,9 100,00%
Źródło: Ministerstwo Finansów; obliczenia i oszacowania własne
Wszystkie bolączki polskiej gospodarki, które trapiły ją w roku 2003 pozostają aktualne w roku bieżącym. Najbardziej bolesnym i wręcz kompromitującym naszą klasę polityczną problemem jest katastrofalnie wysokie bezrobocie, którego stopa oscyluje wokół 20%. O przyczynach takiego stanu rzeczy i sposobach radykalnej zmiany tej sytuacji mówiliśmy w zeszłym roku, prezentując projekt nowego systemu dochodów publicznych. Jego głównymi założeniami są:
- znaczące i odczuwalne zmniejszenie opodatkowania pracy;
- zintegrowanie systemu finansów publicznych, który dzisiaj rozpadł się na niezliczoną ilość niezależnych i niepodlegających kontroli elementów;
- suwerenność dochodowa samorządów terytorialnych;
- uproszczenie systemu w odniesieniu do małych firm.
Przyjęliśmy także ograniczenie w postaci założenia, że musimy zebrać tę samą co dotychczas ilość środków.
Jest rzeczą godną uwagi, że niektóre partie polityczne inkorporowały obszerne elementy naszego projektu do swoich programów gospodarczych. (nie zawsze – notabene – wymieniając Centrum im. Adama Smitha jako autora). Fakt ten musi cieszyć, choć czas dopiero pokaże, w jakim stopniu jest to element bieżącej propagandy politycznej, a w jakim – przejaw autentycznej chęci naprawy polskich finansów publicznych. Mamy nadzieję, że nasz projekt zostanie poddany rzetelnej debacie parlamentarnej, choć jeśli do tego dojdzie, to raczej nie w sejmie tej kadencji.
Jak już wspomniano, wszystkie wskazane przez nas rok temu problemy polskiej gospodarki pozostają aktualne. Jest tak dlatego, że aktualne pozostają ich przyczyny. Koszty pracy nie zmniejszają się, wręcz przeciwnie – fiskus staje się coraz bardziej pazerny, czego przejawem była nie tak dawna inicjatywa zmierzająca do podniesienia składki ubezpieczeniowej dla przedsiębiorców. Zamiast zapewnić minimum komfortu gospodarowania (choćby w postaci sprawnie działających sądów), państwo zachowuje się jak rozbójnik, podejmując kolejne próby podwyższenia obciążenia fiskalnego. Systematycznie likwidowane są nieliczne ulgi podatkowe, co powoduje efektywny wzrost fiskalizmu. Ostatnio środki masowego przekazu informowały, często z entuzjazmem, o niespodziewanie wysokich wpływach z tytułu CIT, podatku od osób prawnych. Wyprowadzano z tego często tezę o nadchodzącym boomie gospodarczym, tymczasem bardziej prawdopodobną przyczyną wzrostu wpływów z CIT jest postępujące zaostrzenie przepisów podatkowych, coraz skuteczniej utrudniające przedsiębiorcom ucieczkę od płacenia tego wyjątkowo szkodliwego podatku. Rośnie za to popyt na usługi doradców podatkowych, a firmy coraz bardziej rozpaczliwie wypaczają strukturę swoich kosztów, by obniżyć podstawę opodatkowania. Marnowane są czas i energia przedsiębiorców, promowane zaś jest ponoszenie nieefektywnych kosztów, z których jedyna korzyść ma charakter fiskalny. Jest to podwójnie szkodliwe, gdyż obniża konkurencyjność polskich firm, co będzie miało rosnące znaczenie na rynku europejskim. Powstały w ten sposób, nasilający się competitive disadvantage to kolejna kłoda rzucona przez rządzących naszym przedsiębiorcom.
Kolejnym argumentem potwierdzającym rzekomo początek znakomitej koniunktury jest, oscylujący ostatnio w okolicach 6% wzrost PKB. Nie ulega wątpliwości, że jest to zjawisko częściowo jednorazowe, spowodowane między innymi nienaturalnym wzrostem popytu na materiały budowlane przed 1 maja, kiedy to wzrósł nakładany na nie VAT. Nawet niektórzy urzędnicy państwowi, którym przecież nie można zarzucić nadmiernego pesymizmu, twierdzą, że w dalszej części roku stopa wzrostu gospodarczego może być mniej imponująca. Jak będzie, pokaże oczywiście czas, ale pomyślmy jak wielki potencjał ma polska gospodarka, jeśli mimo ciągle rosnącego fiskalizmu jest ona jeszcze w stanie się rozwijać. Pomyślmy, jak wielkie siły witalne drzemią w polskich firmach i jak duży wzrost można by osiągnąć, gdyby nasze prawo było bardziej przyjazne dla przedsiębiorców, gdyby państwo przestało im rzucać kłody pod nogi. Przypomnijmy, że w latach 1990-97 gospodarka polska stworzyła około 5 milionów miejsc pracy, przy czym znakomitą ich większość zawdzięczamy małym i średnim przedsiębiorstwom (MSP). To właśnie dzięki milionom małych, często rodzinnych, firm, polska gospodarka tak szybko zaczęła wykazywać wzrost w latach 90. Niestety, to głównie MSP padają ofiarą kolejnych podwyżek podatków (nie zawsze tak nazywanych), komplikowania systemu podatkowego i ograniczania wolności gospodarczej, które to zjawiska z niepokojącą regularnością nasilają się od początku lat 90. Nic więc dziwnego, że główny motor wzrostu polskiej gospodarki pracuje coraz gorzej. Nic więc dziwnego, że coraz wyższe jest bezrobocie.
Powszechny jest pogląd, że warunkiem sine qua non spadku bezrobocia jest odpowiednio wysoki wzrost gospodarczy. Twórcy rozmaitych modeli ekonomicznych i ekonometrycznych dowodzą, że aby bezrobocie w Polsce zaczęło spadać, wzrost PKB musi wynosić 5-6%, a najwięksi optymiści mówią, że wystarczy wzrost zgoła czteroprocentowy. Tymczasem wspomniana wyżej „imponująca” stopa wzrostu PKB nie przekłada się jak dotąd na spadek bezrobocia. Owszem, wystąpiła kosmetyczna poprawa, rzędu ułamka procenta, lecz jest to zjawisko sezonowe. Co się zatem dzieje? Dlaczego teorie o skutku przyczynowo skutkowym między tymi dwiema wielkościami się nie sprawdzają? Czy taki związek przyczynowo-skutkowy w ogóle istnieje? Odpowiedź jest prosta. Owszem, taki związek istnieje, ale przyczynę i skutek należy zamienić miejscami. Jak pisał Krzysztof Dzierżawski, wzrost gospodarczy nie stworzył i nie stworzy nigdy ani jednego miejsca pracy. Jest to bowiem byt abstrakcyjny, wynik przetwarzania niezliczonych informacji statystycznych, w żadnej mierze nie operujący w sferze realnej. Jeśli istnieje związek między tempem wzrostu gospodarczego a poziomem bezrobocia, to jest on zgoła przeciwnej natury. Ponieważ źródłem PKB jest praca, to większa jej ilość przysporzy większego PKB – nie na odwrót. Spadek bezrobocia zaowocuje wzrostem PKB. Jeśli ktoś twierdzi, ze jest inaczej, ma tyle samo racji co autor poglądu głoszącego, że deszcz pada, ponieważ jezdnie są mokre. Nie będzie zatem trwałego i znacznego wzrostu PKB bez trwałego i znacznego spadku bezrobocia. Aby zaś znacząco obniżyć bezrobocie, należy przede wszystkim znacząco obniżyć płacowe i pozapłacowe koszty pracy. Podatek dochodowy od osób fizycznych, składki na ZUS, PFRON i inne fundusze są w sumie tak wysokie, że sięgają ponad 80% wysokości płacy netto. Oznacza to, że praca w Polsce jest zawrotnie wysoko opodatkowana i dopóki to się nie zmieni, dopóty nie spadnie bezrobocie a polska gospodarka nie wejdzie na trwałą ścieżkę szybkiego wzrostu.
Klasyczne zasady podatkowe
Wg Adama Smitha:
1. Poddani powinni przyczyniać się do utrzymywania rządu w jak najściślejszym stosunku do ich możliwości.
2. Podatek powinien być określony, a nie dowolny.
3. Podatek powinno się ściągać w taki sposób, by podatnikowi było jak najdogodniej go zapłacić.
4. Każdy podatek powinien być tak pomyślany, by suma, jaką zabiera z kieszeni ludności, lub do tych kieszeni nie dopuszcza, w najmniejszym stopniu przekraczała kwotę, jaką podatek ten wnosi do skarbu państwa.
Wg Jana Baptysty Say’a najlepsze podatki, a raczej najmniej złe, są następujące:
1. Najbardziej umiarkowane pod względem ilości.
2.Te, które pociągają za sobą najmniej ciężarów i nie przytłaczają podatnika bez żadnej korzyści dla skarbu.
3.Te, których ciężar jest sprawiedliwie rozłożony.
4.Te, które najmniej szkodzą produkcji.
5.Te, które raczej sprzyjają, niż sprzeciwiają się zasadom moralności, to znaczy obyczajom pożytecznym dla społeczeństwa.
Centrum im. Adama Smitha
ul. Bednarska 16, 00-321 Warszawa
tel. (22) 828 47 07, e-mail: adam@smith.pl
Pamięci naszego Przyjaciela Krzysztofa Dzierżawskiego (1948 – 2004), inicjatora i twórcy Dnia Wolności Podatkowej w Polsce
(5 lipca 2004)