Przeczytałem kilka tekstów na Stronie Prokapitalistycznej tyczących sensu utrzymywania własności państwowej w przypadku zasobów przyrodniczych. Bez zbytniego wdawania się w polemikę na temat własności państwowej jako takiej pragnę jedynie zaznaczyć, że w kilku przypadkach właścicielem nie może być osoba prywatna lub firma.
Jeśli chodzi o dobra przyrodnicze, to wiekszość z nich nie może być prywatną własnością. Ot choćby rzeka, czy morskie wybrzeże. W tych wypadkach należy wprowadzić (i tak się robi) możliwość dzierżawy – na bardzo surowych warunkach. Liczba tych obwarowań i ich „ciężar” niestety musi być taki, że właściciel w niewielkim stopniu może decydować o swojej własności, dlatego całkowita prywatyzacja traci sens.
Podobnie jest z jeziorami, czy lasami – tu także nie powinno być mowy z potocznie rozumianą prywatyzacją . Już spieszę wyjaśnić dlaczego.
Prywatny właściciel w trosce o własny interes może niekorzystnie zmienić biocenozę i biotop lasu czy jeziora, co wcale nie musi wiązać się ze spadkiem wartości gruntu! Np. osuszy swój las łęgowy i wprowadzi monokulturę sosnową, bo ta daje duże przyrosty we względnie krótkim czasie. Wartość handlowa takiego gruntu oraz porastającego drzewostanu znacznie wzrośnie, ale zniszczone siedlisko trudno zrekultywować. Podobnie z wodami – oligotroficzne jezioro które nie jest w stanie utrzymać dużej populacji ryb łatwo jest wzbogacić nawozami. Przenawożenie prowadzi do eutrofizacji i wymierania wrażliwszych gatunków fauny, przy czym nie musi szkodzić, a wręcz sprzyja niekiedy zwiększeniu populacji ryb o dużej wartości handlowej.
Dobrym rozwiązaniem jest forma obwarowanej dzierżawy, ale tylko wybranym podmiotom (dlatego nie ma to nic wspólnego z prywatyzacją) lasów – kołom łowieckim, wód – towarzystwom wędkarskim.
Nadmienię jeszcze, że uprawa lasu to niebyt opłacalne zajęcie dla podmiotów prywatnych – wiek rębności większość gatunków drzew osiąga po 80 czy 100 i więcej latach – jaka firma może sobie pozwolić na inwestowanie w przedsięwzięcie o tak długim okresie zwrotu? Ponadto drewno handlowe pozyskuje się dziś (przynajmniej do tego się zmierza) nie poprzez zręb całych obszarów, lecz z cięć pielęgnacyjnych. Trudno w takim wypadku przewidzieć choćby wysokość produkcji. Wspomnę też, że wiele drzewostanów to uprawy deficytowe. Na przykład wspomniane łęgi, czy lasy wysokogórskie.
Sam jestem wiceprezesem towarzystwa wędkarskiego, które dzierżawi jezioro od prywatnego właściciela – on dba o infrastrukturę, kąpielisko, zadrzewienie okołojeziorowe, ale decyzje w sprawie gospodarowania samą wodą konsultuje z nami. A przecież nie musi, mógłby np. zwiększyć ph wody przez wapnowanie żeby pozbyć się raków, które większości wędkarzy utrudniają połów. Populacja karpi, czy szczupaków na tym by szczególnie nie ucierpiała, ale ekosystem jako całość – tak.
Jestem całym sercem i umysłem za prywatyzacją wszystkiego, co się da, ale w wypadku zasobów przyrodniczych takie gospodarowanie nimi, które dla ich wartości biologicznej jest najlepsze wcale nie musi się pokrywać z gospodarowaniem zwiększającym wartość handlową, czy przynoszącym zyski.
Dariusz Janicki
(7 sierpnia 2006)
[…] Z pewnym zdumieniem zapoznałem się z prezentowanymi u was przekonaniami pana Janickiego na temat prywatnej własności, zawartymi w artykule Jestem za własnościa prywatną, ale…”. […]
Comments are closed.