Studiowanie historii potrafi przekonać wnikliwego badacza, że meritum zjawisk nie ulega zmianie. Zmienia się jedynie forma zewnętrzna. Podajmy prosty przykład. Pierwotnie istniało niewolnictwo. Mówienie o wolności jednostki w czasach sprzed tysięcy lat było oczywiście farsą.
Rzymianie potrafili wzniośle dywagować o wolności jednostki, ale historia pokazuje, że posiadanie ludzi, którzy służyli im wbrew własnej woli było dla Rzymian całkiem inną parą kaloszy. Z czasem pojawił się feudalizm, w którym chłopi mieli ponoć większe prawa i mogli na własny użytek uprawiać część gruntów. W praktyce byli związani z ziemią i Panem w taki sam sposób jak niewolnik z właścicielem realizując kluczowe założenie niewolnictwa – WYZYSK EKONOMICZNY. W dobie kapitalizmu ludzie są z litery prawa wolni, zaś przynależność do kogokolwiek jest prymitywna i niemoralna. Dziś nikt nie jest zmuszany do pracy dla kogokolwiek. No chyba, że ma dług, np. w postaci kredytu hipotecznego. Takich ludzi w samej Polsce są setki tysięcy. Oczywiście można powiedzieć, że „kredytowe zniewolenie” jest dobrowolne. „Cwaniackie numery” wobec frankowców pokazują jednak, że owej dobrowolności nie towarzyszyła pełna transparentność zasad gry. To tylko jeden z przykładów, ale meritum wciąż to samo… zniewolenie ekonomiczne.
Inflacja jest kolejnym przykładem tego, jak te same zjawisko, a więc kradzież mocy nabywczej pieniądzom przez sojusz polityczno-bankowy, przewija się przez karty historii pod różnymi postaciami. Dawniej okrajano monety. Nierzadko zmniejszano próbę szlachetnego metalu w monecie. Można też było, co zresztą czyniono, uruchamiać potężną machinę kredytową. Współcześnie zwiększa się podaż pustego pieniądza oraz zwiększa zadłużenie, wmawiając nam jednocześnie, że spadek siły nabywczej – inflacja, jest zdrowym zjawiskiem rozwijających się gospodarek.
Innym przykładem są wojny walutowe, silnie związane z deprecjacją pieniądza, wynikającą ze wspomnianej inflacji. Okazuje się, że wojny te wcale nie pojawiły się po raz pierwszy w XX wieku. Dużą dozę uwagi poświęcił temu Rickards w swojej książce „Wojny walutowe”, opisując jak w ubiegłym stuleciu państwa zaczęły wymieniać pomiędzy sobą monetarne ciosy. Głupota i/lub niemoralność psucia pieniądza, którą nazywa się wojną walutową, pojawiała się w różnych epizodach w czasach wcześniejszych. I dziś właśnie co nieco o tym.
Kipper- und Wipperzeit
Ten patologiczny epizod w historii finansów stanowi sam w sobie interesujący przedmiot badań, ponieważ pokazuje, że kryzys finansowy może wystąpić w systemie pieniądza kruszcowego, bez udziału kredytu bankowego. Książęta, opaci, biskupi, nawet cesarz niemiecki obniżali wartość drobnych monet używanych w codziennych transakcjach (nie dotyczyło to złotych i srebrnych monet o dużych nominałach), podnosząc ich nominały, zmniejszając zawartość dobrego metalu lub obniżając wagę, co, pod nieobecność efektywnych systemów podatkowych i rynków kapitałowych, miało na celu zwiększenie zysków z bicia monet. Uzyskane w ten sposób dochody przeznaczano na przygotowania do wojny trzydziestoletniej, która wybuchła w 1618 roku. Początkowo wartość monet obniżano jedynie na własnym terytorium. Później odkryto, że jeszcze bardziej opłaca się przewieźć monety przez granice sąsiadujących księstw, wymienić je na pełnowartościowe wśród prostego, nie podejrzewającego niczego ludu, powrócić z uzyskanymi w ten sposób monetami i ponownie obniżyć ich wartość. Władca obszaru, który poniósł straty bronił się, obniżając wartość swojej monety; chcąc zaś sobie je zrekompensować oraz zgromadzić fundusze na wojnę, robił to samo, co wcześniej jego sąsiedzi, kosztem innych sąsiadujących księstw. Zakładano coraz więcej mennic. Wartość monet malała w coraz szybszym tempie tak długo, aż stały się praktycznie bezwartościowe i dzieci bawiły się nimi na drogach, prawie tak, jak opisywał Lew Tołstoj w swoim krótkim opowiadaniu „Bajka o głupim Iwanie i jego dwóch braciach”.*
Czy jest coś co zasługuje tutaj na uwagę? Tak, podkreślenie, że prawdziwie nieomylnym jest przysłowie, wedle którego historia się lubi powtarzać…
Czy pieniądz może więc stracić wartość po raz kolejny? Jestem absolutnie przekonany, że tak. Jeśli dzieje się tak od tysiącleci, to czemuż nie miałoby się zadziać ponownie, tym bardziej, że wojenna machina w Europie i na Bliskim Wschodzie rozkręca się na nowo. A to przecież kosztuje. Za każdym razem więcej niż nam się wydaje.
Gdybyśmy rzeczywiście wyciągnęli wnioski z historii to nie tylko nie rozpętywane byłyby kolejne wojny i nie rósłby biurokratyczny nowotwór, ale co więcej, nie nazywalibyśmy pogardliwie złota i srebra bezwartościowymi świecidełkami.
Życzę udanego nowego tygodnia wszystkim czytelnikom.
Łukasz Chojnacki
Autor jest właścicielem Mazowieckiej Mennicy Inwestycyjnej. Prowadzi własnego bloga…
* Kindleberger, Charles (1999). „Szaleństwo, panika, krach”, Warszawa: WIG Press, s. 214.