A my zastanawiamy się dalej o co tak naprawdę chodzi w gospodarce i jak ją prosto wyjaśnić… Odpowiedź jest prosta. W gospodarce chodzi o to, żebyśmy mieli dostęp do dóbr (część 1. artykułu).
Dlaczego nikt nie sprzedaje powietrza? Czemu nikt nie próbuje wcisnąć nam promieni słonecznych? Czyż nie są one równie ważna co woda i chleb? Tak, ale są ogólnodostępne. Tak bardzo, że darmowe. Im bardziej dostępny jest dany produkt tym tańszy. Gdyby złota było tyle co miedzi to i jego cena była znacznie niższa.
Ale o pewne rzeczy trzeba się postarać. Trzeba je wypracować. Takowe mają wartość i są pożądane. Ich podaż jest ograniczona. Co rzadkie ma wartość, co skrajnie powszechne już nabywcy nie znajdzie. No bo po co płacić za coś skoro jest to na wyciągnięcie ręki w nieograniczonej niemalże ilości?
Barter
Na początku był barter. Można w uproszczeniu stwierdzić, że istnieli ludzie, którzy mieli swoje potrzeby oraz towary, dzięki którym mogli kontynuować swoją egzystencję. Mówimy o czasach odległych.
Człowiek naturalnie dążył do szeroko pojętego rozwoju. I tak, zgodnie ze swoimi predyspozycjami każdy mógł się wyspecjalizować w określonej dziedzinie. Tym sposobem zrodziły się zawody. Jedni polowali na zwierzynę, inni piekli chleb, kuli żelazo, imali się zbieractwem. Choć czasy były odległe, to świadczono już także i usługi, na przykład medyczne lub rozrywkowe, ale nie tylko. W końcu nie samym chlebem człowiek żyje.
Zbiorowości się rozwijały, a paleta dostępnych towarów i usług zgodnie z naturalnym biegiem czasu musiała się poszerzyć. Przyjmijmy, że w uproszczeniu ludzie i owoce ich pracy wyglądały następująco:
Ale barter idealny nie był. Jego wadliwość najlepiej opisuje Rothbard:
Dwa podstawowe problemy, jakie tu się pojawiają, to „niepodzielność” i „brak podwójnej zbieżności potrzeb”. Jeśli Smith ma pług, który chciałby wymienić na kilka innych rzeczy – powiedzmy na jajka, chleb i ubranie – to jak ma to zrobić? Miałby rozebrać pług na części i niektóre z nich dać rolnikowi, a inne krawcowi? Nawet, jeśli mamy do czynienia z towarami podzielnymi, to rzadko się zdarza, by dwóch chętnych do takiej wymiany trafiło na siebie w tym samym czasie. Jeśli A ma jajka na sprzedaż, a B parę butów, to w jaki sposób dokonają wymiany, skoro A potrzebuje ubrania? A pomyślcie, w jak trudnym położeniu znalazłby się nauczyciel ekonomii, który musiałby szukać dostawcy jaj chętnego do wzięcia kilku lekcji ekonomii w zamian za jajka!**
I tak zrodził się pieniądz.
Oczywiście nie od razu złoty lub srebrny. Istota ludzka wolno się uczyła, ale sumiennie. Na początku stosowała tak prymitywne pieniądze, że aż wręcz nie do pomyślenia dla człowieka współczesnego. Były to m.in. bryłki soli, sznury korali, kostki herbaty, zęby psów, miedziane talizmany, woreczki ryżu, ziarna kakao, suszone ryby, gorzkie migdały, pieprz, kukurydza, maniok, skóry, mięso, muszle, zboża, itd. Było to prawdziwie szerokie spektrum pierwotnych walut. Jedno łączyło je wszystkie…
BYŁY TOWARAMI, KTÓRE MIAŁY WARTOŚĆ SAME W SOBIE.
Innymi słowy: PIENIĄDZ BYŁ TOWAREM.
Jako producent sztabek srebra w barterze płaciłbym sztabkami. Gdybym dziś zaproponował w sklepie sztabkę srebra za np. dobre francuskie wino, z całą pewnością popatrzono by na mnie z niemałą dozą zdziwienia. Współcześnie bowiem, wierzymy, że pieniądzem jest pofarbowany kawałek papieru i takowy nie tylko akceptujemy, ale nawet musimy zgodnie z literą prawa akceptować (takie to właśnie współczesne pojęcie wolności)…
Być może wyśmiano by mnie lub wykpiono za tak kuriozalny pomysł jakim była by chęć wymiany owoców mojej pracy na inny wartościowy produkt.*** Ja sam z chęcią przyjąłbym porządne Chablis w zamian za 31,10g czystego srebra. Ale czy byłaby to uncja srebra czy pół grama złota, za każdym razem w tym byłby ambaras, aby dwoje chciało na raz. Osobiście papieru nie lubię, ale cóż zrobić skoro mus to mus, i czy mi się podoba czy nie, papierowy pieniądz akceptować muszę. Do jakiegoś stopnia można mnie oraz mi podobnych porównać do „barbarzyńcy”, o którym pisał wcześniej już cytowany:
Złoto, jeszcze nie tak dawno uchodzące za podstawę i wstępny etap każdego zdrowego systemu monetarnego, jest teraz zwykle nazywane „fetyszem” lub, jak u Keynesa, „barbarzyńskim reliktem”. Złoto rzeczywiście jest w pewnym sensie „barbarzyńskim reliktem”. Żaden „barbarzyńca” z prawdziwego zdarzenia nie przyjąłby nigdy zapłaty w lipnych papierach czy kredytach bankowych, w których używanie jako pieniądza, my – nowocześnie światowcy – daliśmy się wrobić.****
Pieniądz a rozwój
Wróćmy jednak do prymitywnych, towarowych walut. W gruncie rzeczy pełniły one funkcję pośredników. W zależności od swoich „umiejętności” robiły to lepiej lub gorzej. Ale robiły. Dzięki temu wymiana handlowa mogła poczynić krok milowy. Przyjmijmy, że pieniądzem były ryby. Wyglądało to w uproszczeniu następująco:
I tak cywilizacja zaczęła się kręcić. Wraz z postępem odkrywała, że ryba nie była idealnym pieniądzem. Podobnie było z ziarnem sorgo, toporami i dzidami, aragonitem, czy wreszcie bydłem, a nawet nami samymi (tak, byliśmy tak bardzo „kreatywni”, że pieniądzem potrafiliśmy uczynić nawet drugiego człowieka).
Metodą prób i błędów doszliśmy do srebra i złota. Dwóch metali, z których oba przy zachowaniu zdrowego rozsądku wywiązywały się idealnie ze swoich obowiązków w trakcie obejmowania funkcji pieniądza.
ZŁOTO, TOWAR, CZŁOWIEK
I tu zaczynamy mówić o gospodarce. Mamy więc w niej: a) człowieka i jego potrzeby; b) owoce jego pracy, tj. towary i usługi; c) pieniądz, a więc „pośrednika” w wymianie handlowej.
W standardzie złota nasza gospodarka wyglądałaby następująco:
Na jednego uczestnika naszej zbiorowości przypada w uśrednieniu jeden towar oraz jednostka pieniężna.
Z czasem kiedy mieliśmy do czynienia z postępem technologicznym, na który m.in. składało się wynalezienie druku, zaczęto stosować kwity bankowe. Poznaliśmy więc tzw. wymienialność. W standardzie złota, w którym pokrycie było pełne, tj. 100%, stosunek złota do papieru wyglądał w uproszczeniu następująco:
Papierowej jednostce pieniężnej odpowiadała STAŁA W CZASIE jednostka metalowa. Dzięki temu, o ile podaż towarów była względnie stała, podobnie zachowywały się ceny. Stały w miejscu. Możemy przyjąć, że w takim systemie chleb kosztował średnio jedną metalową monetę lub jeden odpowiadający mu papierowy nominał.
Przyjmijmy jednak teraz, że z nieistotnych dla nas teraz powodów rząd postanawia zmniejszyć pokrycie w złocie o 50%. Innymi słowy, 1 złotemu pieniądzowi nie odpowiada już jeden papierowy lecz dwa. I tak, mamy co następuje:
Podczas gdy wcześniej chleb kosztował jeden papier, tak teraz kosztuje dwa! W ogólnym rozrachunku ma się to jak niżej.
Na czym polega zmiana? Pomimo, że nie zmieniła się ani populacja, ani jej potrzeby, ani podaż dóbr jakimi dysponuje (tak towary handlowe jak i prawdziwy złoty pieniądz), zwiększeniu uległa podaż papierowych banknotów. W konsekwencji mamy do czynienia z inflacją, która sprawia, że ceny idą nie inaczej jak prosto do góry.
ZŁOTO, TOWAR, CZŁOWIEK i papier
W XXI wieku, o czym czytelnicy dobrze wiedzą, małymi krokami zrezygnowano ze złota w roli pieniądza. Kiedy ostatecznie wykopano je za monetarną burtę, szukać musiało ono azylu na giełdach towarowych. Zasiliło więc ono szeregi produktów handlowych. Dołączyło do grona zbóż, metali przemysłowych, ropy, mięs i innych będących przedmiotem obrotu handlowego. Papier stał się „samowystarczalny”, przestał mieć w czymkolwiek pokrycie i na domiar złego wyraźnie go przybyło. Na naszej – niewyszukanej w formie estetycznej – grafice miałoby się to następująco:
Cóż… pieniędzy jest więcej, ludzi tyle samo, towarów tyle samo. Czy ceny mogą się w takiej sytuacji utrzymać na tym samym poziomie? Nie. Aby tak się stało, wzrostowi pieniądza towarzyszyć musi wzrost podaży towarów.
Współcześnie wmawia się nam, że wzrost = konsumpcja. Innymi słowy, abyś miał więcej musisz wydawać więcej. I jest w tym nieco prawdy, z tą jednak uwagą, że te więcej to kredyt i odsetki. O tym się już tak głośno nie mówi. Nie wspomina się też, kto na zwiększaniu akcji kredytowych korzysta najwięcej.
Lata ’20 to ogólnoeuropejska inflacja i hiperinflacja. Wielka Brytania, Niemcy, Austria, Polska, Rosja, Wolne Miasto Gdańsk, itd. Gdybyśmy mieli je zobrazować to miałyby się one w uproszczeniu następująco:
Podczas gdy na początku 1 chleb był równy jednemu banknotowi wymienialnemu na jedną monetę, tak w czasie hiperinflacji jest warty nic niewartą papierową fortunę, lecz – co ważne – warty wymiany na metal.
Kiedy panował obłęd drukowania to rzeczy rzadkie, a więc np. zboże i ziemniaki nie tylko stawały się drogie, ale co więcej absolutnie deficytowe. Wyglądało to tak, jakby nagle towary zaczęły magicznie znikać. Dlaczego tak się działo? Ano dlatego, że ten, który rano sprzedał chleb za 100 papierów, wieczorem nie mógł ich już wydać na równo warty towar. Wolał więc nie sprzedawać. Ale sprzedawca czegokolwiek był tylko pośrednim ogniwem w łańcuchu wymiany handlowej. Na początku był producent. Kiedy widział on, że produkując swoje towary otrzymuje on za nie nic niewarte papiery co robił? Wstrzymywał produkcję. Niejeden by powiedział, że gospodarka stawała w miejscu. Ale to nieprawda. Nic w miejscu stać nie może. Stąd, kiedy producenci wstrzymywali działalność, gospodarka wchodziła w regres. Paradoksalnie podaż pieniądza rosła, podaż towarów malała, a ich cena z tego powodu jeszcze bardziej wybijała w górę!
Czasy współczesne to w zasadzie nic innego jak kroczenie od jednej dewaluacji pieniądza do drugiej. Proces jest rozciągnięty w czasie, stąd nie możemy go zobaczyć i przewidzieć bezpośrednio go doświadczając, gdyż nie jest on zjawiskiem obecnym co 5 lub 10 lat. Chciałoby się zacytować Alberta Camus, który rzekł swego czasu:
Nie możesz stworzyć doświadczenia, musisz je przeżyć.
I to by się zgadzało. Tyle że, choć człowiek nie przeżył resetu systemu nie musi wcale być na niego nieprzygotowanym. Może się przygotować, o ile ma zdrowy rozsądek oraz znajomość historii.
O tym jak się mają zależności pomiędzy papierem, a dostępnością dóbr w czasach współczesnych już niebawem. Rzecz o tyle ciekawa, że dzisiejsze pieniądze to nie tylko papiery. Mamy bowiem M0, M1, M2, M3. Zdaniem niektórych teoretyków nawet M4, M5, M6 i M7. Na skromnym fundamencie towarów i złota buduje się dzisiaj stosy walut, derywatów, obligacji i tysiąca innych papierów wartościowych, których podażowy wzrost W ŻADEN SPOSÓB NIE ZWIĘKSZA DOSTĘPNOŚCI TOWARÓW. Czy rzeczywiście więc te bankowe innowacje zwiększają nasz dobrobyt/dostęp do dóbr?
Ciąg dalszy nastąpi…
Łukasz Chojnacki
Autor jest właścicielem Mazowieckiej Mennicy Inwestycyjnej. Prowadzi własnego bloga…
** Rothbard, M. Złoto, banki, ludzie. Krótka historia pieniądza. Fijorr Publishing Company. Warszawa, 2009. Wydanie drugie. S. 32-33.
**** J.w., s. 129.
*** Jest to dość gorzkie, że nie rozumiemy, iż barter jest nie tyle prymitywny co uniwersalny i archetypowy. Znajduje on zastosowanie zawsze i wszędzie ilekroć papierowy pieniądz traci wartość. Gdyby był tak prymitywny i niepraktyczny to nie stosowano by go tak powszechnie w wielu miejscach naszego globu… w XX wieku. W samym XXI wieku stosuje się na dużą skalę barter trójstronny.
O tym jak człowiek naturalnie dąży do barteru i wymiany handlowej można poczytać w tekstach, które opisują obozy wojenne dla oficerów z czasów II wojny światowej (Offizierslager). Brak pieniądza naturalnie pcha nas do „wynajdowania” środka wymiany, który za każdym razem musi mieć wartość obiektywną. Stąd, towar od zawsze był pieniądzem, zaś złoto i srebro najlepszymi wśród nich.