Przyznam się od razu – nie jestem fanem polskich seriali. Nie wciągają mnie. Nawet jeśli od czasu do czasu zdarzy mi się któryś odcinek obejrzeć, z radością stwierdzam, że nie jestem uzależniony i oglądanie kolejnego zupełnie mi nie grozi.
Seriale te opowiadają ponoć o prawdziwym życiu. Nie twierdzę, że tak nie jest, zbyt rzadko w końcu je oglądam, by móc się wypowiadać autorytatywnie. Jednak wtedy, gdy już oglądam nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, by w którymś z nich poruszony był jeden z – moim zdaniem – istotniejszych aspektów życia, a mianowicie ten, dotyczący płacenia podatków. Jest to tym bardziej dziwne, że wielu z bohaterów tych seriali to ludzie prowadzący własne biznesy, którzy musieli przecież w swoim życiu być choć kilka razy w urzędzie skarbowym albo w ZUS-ie. Tymczasem ten aspekt funkcjonowania ich firm w ogóle jakby nie istniał. Można oczywiście próbować domyślać się dlaczego … Może ich firmy prosperują tak doskonale, że sprawy zusowsko-skarbowe załatwiają za nich księgowi, zaś oni w ogóle się tymi kwestiami nie zajmują, a podatki i składki płacą bez żadnych problemów, bo po prostu stać ich na to? A może w serialu nie porusza się tych tematów, bo ich bohaterowie w ogóle nie płacą podatków, unikając oddawania haraczu skarbowemu i ZUS-owi? Ale czy są „przestępcami”, czy też może są zwolnieni z podatków na mocy jakichś bliżej nie sprecyzowanych przywilejów, to już słodka tajemnica realizatorów. Pozostaje jeszcze możliwość, że wszyscy oni żyją w świecie bez podatków, w jakimś idealnym państwie, w którym wszyscy są szczęśliwi, i w którym życie to jedna wielka ekstaza, od czasu do czasu przerywana jakimiś drobnymi incydentami typu zwichnięcie nogi czy dwójka z matmy.
Realizatorzy tych filmów dbają o to, by odwoływać się do zdarzeń z prawdziwego życia. Jeśli więc naprawdę zbliżają się święta Bożego Narodzenia, to serialowa rodzinka spotyka się przy wigilijnym stole, a później nawet idzie na Pasterkę. Gdy rzeczywiście kończy się rok szkolny, to filmowa dziatwa – podobnie jak dzieci z realnego świata – zaczyna myśleć o wakacjach. Gorzej jednak, gdy do serialowej fikcji wkraczać zaczyna rządowa propaganda. Niedawno miałem wątpliwą przyjemność obserwowania jak jeden z bohaterów „Klanu” mizdrzy się do rachmistrza spisowego, będąc wręcz zachwyconym, że ma intruza w domu. Nie o to chodzi, by rachmistrza szarpać (wszak on tylko chce dorobić), niemniej sama idea spisu powszechnego to jawny przykład ingerencji państwa w prywatne życie obywateli i ewidentne pogwałcenie obywatelskich wolności do bycia nienękanym przez państwo, dotąd dopóki nie popełniło się przestępstwa. Tymczasem ów wątek serialu odebrałem jako próbę oswojenia ludzi z tym pogwałceniem wolności, wciśnięcia im kitu, że to sama przyjemność dać się państwu spisać. A to już jest propaganda, niewiele różniąca się od stalinowskich agitek tłumaczących, jak to wspaniale jest się dać znacjonalizować i przejść pod kuratelę wszechogarniającego państwa. Inny przykład to agitka za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej … Nie oglądam seriali często, ale w którymś z nich zauważyłem, że te wątki już zaczynają się przewijać. I znów – chodzi tylko o to, by telewidzów oszołomić i ustami ich ulubionych bohaterów przekonywać do UE.
Tymczasem nasi kochani serialowi bohaterowie spokojnie żyją sobie w świecie bez podatków. Nie ma utyskiwania na drapieżność urzędu skarbowego, nie ma nic o tym, że wysokie podatki i diabelsko wyśrubowana składka na ZUS zabijają rozwój przedsiębiorczości i niszczą gospodarkę. Nawet jeśli przewija się w filmie wątek bankructwa jakiejś firmy, to czy jako jedną z przyczyn owego bankructwa wymienia się olbrzymie koszta jej funkcjonowania, którym przedsiębiorca nie był w pewnym momencie w stanie podołać? Absolutnie nie! Przyczyną bankructwa często bywa też nieudolność, ale nie uwierzę w to, że na którymś etapie działania firmy, zwłaszcza w Polsce, jej właściciel nie staje przed dylematem: zapłacić składkę do ZUS i pójść z torbami, czy też wejść w szarą strefę i jeszcze jakoś ten wózek ciągnąć? To jest dylemat niemal każdego uczciwego drobnego przedsiębiorcy w Polsce A.D. 2002!
Wiem, wiem … te wątki są cholernie nudne i zapewne wielu z widzów odwróciłoby się od telewizyjnego okienka, gdyby bohaterowie ich ulubionych seriali nagle zaczęli roztrząsać rzeczywiście poważne dylematy i problemy życiowe. Nie, to się nie nadaje na serial. Natomiast co się nadaje? Nie chcę krakać, ale nie zdziwcie się Państwo, jak w którymś z odcinków „Klanu”, na Wigilii u Lubiczów zjawi się komisarz ds. rozszerzenia Unii Europejskiej Guenter Verheigen, by po wspólnym odśpiewaniu „Lulajże Jezuniu”, przystąpić do tłumaczenia dlaczego Polacy w przyszłorocznym referendum powinni powiedzieć „Tak”. To się dopiero nadaje na serial! Nieprawdaż?
Paweł Sztąberek