W toku obserwacji przedwyborczych wydarzeń dotarło do mnie, że polityka i biznes mają jedną wielką wspólną płaszczyznę, która z pewnych względów nie jest w ogóle widoczna.
Kierowanie państwem i kierowanie biznesem to bardzo podobna rzecz. Opiera się na tym, aby wygenerować więcej, niż się wyda. Jest to proste, ale i trzeźwe, zdroworozsądkowe myślenie, ponieważ, jeśli człowiek więcej konsumuje, niż tworzy to wcześniej czy później musi odczuć jakiś deficyt.
Cofnijmy się daleko w przeszłość, do ery kiedy człowiek, aby przeżyć hodował i uprawiał. Gdyby przestał pracować to jedzenie samo do niego by nie przyszło. Musiałby więc umrzeć.
Kiedy ktoś kieruje firmą to dąży do tego, aby przedsiębiorstwo te wygenerowało jak największy profit. Jeśli przychód firmy nie jest wyższy, niż jego koszty to albo wychodzi na zero albo zaczyna pojawiać się zadłużenie, saldo ujemne lub jak kto woli DEFICYT. Kiedy mamy do czynienia z dużą spółką zarząd chce, aby prezes tak nią pokierował, aby ta nie tylko wyszła na zero, ale przyniosła jak największy ZYSK. Ponieważ zysk = lepiej dla zarządu, pracowników, akcjonariuszy i oczywiście samego prezesa. Jeśli prezes jest idiotą i\lub prowadzi interes w taki sposób, że spółka wydaje więcej, niż zarabia to wcześniej czy później doprowadzi on ją do bankructwa.
Aby to zrozumieć nie potrzebne są studia ekonomiczne, profesury i MBA. Wystarczy włączyć mózg. Niestety jak się okazuje – bez ironii i według badań naukowych – wcale nie jest to takie proste. Większość z nas jedynie asocjuje lub jak kto woli przetwarza pasywnie dane w głowie. Myślenie jest realnym wysiłkiem, którego większość z nas wbrew pozorom nie podejmuje. I nie jest to drwina. W związku z powyższym, nie dziwić może, że – jako ogółowi – trudno jest nam uświadomić sobie, że państwo to również przedsięwzięcie. I to przedsięwzięcie o charakterze finansowym.
Państwo istnieje dzięki wielu rzeczom, ale jak pokazuje historia, aby mogło trwać potrzebne są środki. Spuścizna kulturowa bądź językowa może odbywać transfer dookoła globu przez wiele lat wprzód. Ale jeśli państwo nie istnieje na mapie, z czasem musi zniknąć zupełnie. Takich państw było wiele. Najprostszy przykład Imperium Rzymskie, którego degrengolada szła w parze z dewaluacją pieniądza i słabnącą gospodarką.
Oczywiście można powiedzieć, że są kraje, które bankrutują regularnie – np. Argentyna – a jakoś istnieją. Są to jednak kosztowne błędy, które w pewnym momencie mogą pozbawić podmiotowości. Tutaj daje do myślenia bankructwo Grecji, które jeszcze całkiem niedawno rozpatrywało sprzedanie kilku swoich wysp. Czy taka forma pozyskania środków na spłatę długu dobrze wróży przetrwaniu narodu?
Aspekt finansowy jest tu więc niezmiernie istotny. Stąd, porównuję państwo do jednego wielkiego biznesu. W nim również chodzi o to, aby więcej przybyło, niż ubyło. Aby więcej wyprodukować, niż zużyć. Aby więcej zarobić, niż wydać. Dlaczego? Dlatego, że jeśli zaczniemy więcej wydawać niż generować to siłą rzeczy pojawić się musi dług. A ten jak wiadomo, po wymknięciu się spod kontroli doprowadzić nas może do narodowej plajty.
Co musi polityk więc mieć, aby rządzić państwem właściwie w sensie gospodarczym? To proste. Musi znać mechanikę państwa, aby wiedzieć gdzie przykręcić śrubę, gdzie ją poluzować, gdzie coś uszczelnić i gdzie coś połączyć.
Musi wiedzieć co generuje koszty, co przekłada się na zyski, co jest trwonieniem zasobów i czasu.
Ale nici z tej wiedzy, jeśli nie pamięta o tym, że aby coś mieć, najpierw trzeba coś wypracować. A żeby mieć więcej, należy produkować więcej niż wydawać. I tyle.
Sprawa jest o tyle dramatyczna, że większość polityków mówi co da. Na przykład Pani Nowacka obiecuje wyższe emerytury (pomijam fakt, że obiecana podwyżka jest i tak żenująco niska). Pani premier wyższe pensje. A i inni też obiecują dogodzić przez podniesienie tego i owego. I nie jest to nowa strategia. Swego czasu, kandydat prawicy na prezydenta Warszawy obiecywał darmową komunikację dla mieszkańców. Nie powiedział jednak kto za to miałby zapłacić, bo jak nie trudno się domyśleć, ani paliwo nie byłoby za darmo; ani kierowcy, kontrolerzy i mechanicy nie pracowaliby za darmo; ani samochody, tramwaje i metro nie byłyby niewadliwe; etc. Tak więc komunikacja byłaby darmowa, ale ktoś jednak za nią musiałby płacić. O tym już nie było mowy.
Wszędzie tam, gdzie ktoś coś daje, musi wcześniej coś zabrać. Jeśli tego nie zrobi to nie spełni swojej obietnicy. Jako że większość polityków nie mówi skąd weźmie, stąd w mojej opinii nie jest godna uwagi i nie daję im wiele szans na zbudowanie czegoś lepszego w Polsce. Zegar długu publicznego dalej rośnie. To tykająca bomba, która wcześniej czy później eksploduje z wielkim hukiem. Przyśpieszamy ten moment generując dług.
Wróćmy teraz do naszego przykładowego prezesa spółki, który przed objęciem stanowiska mówi: będą wyższe pensje i lepsze świadczenia; będziemy lepiej się układać z konkurencją, bo należy żyć w zgodzie, zgodnie z nowoczesnymi wartościami; pracownicy będą mogli mówić o nas co chcą, bo jest wolność słowa; będzie można palić marihuanę, bo to nie jest narkotyk i nikt nie będzie nikogo w pracy sprawdzał, bo to byłaby dyskryminacja; będziemy bezpieczni, bo wydamy więcej na kamizelki świecące w ciemnościach i więcej szkoleń z zakresu BHP; na każdego pracownika fizycznego będzie jeden biurowy, dzięki czemu będą oni lepiej obsługiwani w księgowości i kadrach; etc. Zero mowy o tym skąd ma iść na to wszystko kasa. Zero!
A teraz dla odmiany weźmy potencjalnego prezesa, który mówi rzeczy następujące, nieco odmienne niż powyższe:
„Ludzie! Firma ma długi, potężne długi. Sytuacja nie jest zła, ale jeśli nie zmienimy kierunku jazdy to splajtujemy i pracę stracę ja, zarząd i Wy. Ceny akcji spadną w dół, więc stracą też akcjonariusze. Z tego powodu dążę do tego, aby obniżyć pensję moją i pensje członków zarządu. Wstrzymuję na najbliższy czas wypłatę dywidend i wasze premie dopóki nie wypracujemy zysku. Aby tak się stało musimy poprawić wydajność, zwiększyć czas pracy, trwonić mniej zasobów, zdobyć część klienteli konkurencji i objąć większą część rynku. Zwalniam część zespołu, a dokładnie tych ludzi, którzy nie są wydajni. Słabe ogniwa trzeba odcinać. Będzie ciężko i dlatego na najbliższy czas nic nie obiecuję, a na pewno nie obiecuję premii, dodatków, 13-ek i innych bonusów, bo nas na to po prostu nie stać.”
I którego prezesa wybraliby pracownicy?
Cały problem polega jednak na tym, że bankowe „inwencje” XX wieku pozwalają rządom wydawać więcej, niż się wygeneruje. Jak? Bardzo prosto: dodruk pieniądza.
Z moich obserwacji wynika, że istnieje jedna partia, która ma świadomość tego, że dobrobyt należy wypracować wydajnością i oszczędnością. Jej głos nie jest jednak przez większość słyszany. Stąd, ta większość zagłosuje na tych, którzy chcąc wydawać, ale nie chcą generować.
Całość jest o tyle gorzka i absurdalna, że tego prostego faktu nie rozumieją nawet Ci, którzy do tej pory rządzili. Biada państwu polskiemu, jeśli się wczas nie obudzimy.
Światełko w tunelu widzę w Anglii, w której wedle doniesień medialnych pojawia się coś takiego jak ustawowy zakaz deficytu budżetowego. I oby do nas dotarło to coś z zachodu.
W standardzie złota nic takiego mieć miejsca nie może z automatu. Dlaczego? Dlatego, że złota wydrukować się nie da. Ale lepszy zakaz deficytu niż ślepe brnięcie w jeden wielki narodowy dług.
Łukasz Chojnacki
Autor prowadzi własnego bloga…
Pan Chojnacki nie pojmuje gospodarki. Celem gospodarki jest zaspokojenie potrzeb ludzkich a nie wygenerowanie jak najwyzszego profitu. To przeciez podstawowa logika. Jesli ludzie potrzebuja szczypioru to gospodarka ma go wyprodukowac (np. 10 ton) a nie wygenerowac na produkcji 10 ton szczypioru najwyzszego zysku! Generacja najwyzszego zysku wcale nie musi zaspokajac potrzeb spolecznych. Zaspokaja jedynie chciwosc producenta szczypioru. Bazowanie na ukladzie koszt – zysk to bzdet wymyslony przez banksterskich manipulantow z tytulami profesorskimi (Friedmann itd.). Najgorsze ze tego od dziesiatek lat naucza sie na uniwersytetach calego swiata i (prawie) wszyscy nie kwestionuja tej oczywistej bzdury. Logicznie jest zapytac – dlaczego uchwala sie ustawowy zakaz deficytu budzetowergo? Dlaczego w ogole powstaje deficyt budzetowy? Powstaje poniewaz cash flow na rynku jest zawsze UJEMNY. Podaz towaru przewyzsza NAJZWYCZAJNIEJ podaz/obieg pieniadza. W ukladzie koszt-zysk pieniadz jest akumulowany glownie w kilku osrodkach i nie ma go w kieszeniach ludzi ani w kasie budzetu panstwa, a jak jest to zawsze zdecydowanie za malo. Panstwo aby regulowac zobowiazania musi zaciagac wiec kredyty inaczej stanie sie niewyplacalne. Pieniadze ma natomiast funkcjonujcy w ramach panstwa jakis koncern (np Coca cola), czesto zwolniony z podatku, albo „placacy podatki” w „raju podatkowym” na Wyspie Man, który wyplaca sowite dywidendy wladzom koncernu i politykom ale nie reguluje zadnych innych zobowiazan w panstwie a powinien. Przeciez pojazdy np. coca-cola jezdza po drogach wybudowanych przez budzet panstwa, ich chorych pracownikow leczy sluzba zdrowia finansowana z budzetu itd. itd. Panie Chojnacki czy pan cos zrozumial?
Comments are closed.