W okolicach, gdzie pomieszkuję, istnieją dwie specjalne strefy ekonomiczne. Ciechanów (razem z Mławą, Płońskiem i Ostrołęką) – jak od kilku lat widnieje w internecie − należy do Warmińsko-Mazurskiej SSE. Mieszkańcy raczej tego nie odczuwają – ponad połowa w ogóle o tym nie wie.

Na obrzeżach pobliskiego Przasnysza znajduje się natomiast  tzw. Przasnyska Strefa Gospodarcza, a w niej podstrefa TSSE Europark-Wisłosan. Podobno władze powiatu przasnyskiego zawarły umowy z 28. inwestorami, ale przez 5 lat na miejscu pojawiło się zaledwie kilka obiektów.

Zaczęło się w Shannon

Według oficjalnych źródeł zaczęło się od irlandzkiego Shannon. To tam w 1958r., na terenie upadłego transatlantyckiego portu lotniczego, utworzono specjalną enklawę gospodarczą, do której zaczęto sprowadzać ze świata − bez celnych procedur − rozmaite komponenty, by następnie wytworzone z nich wyroby również na cały świat eksportować. Firmy rejestrujące się i działające w Shannon korzystały także z ulg podatkowych. Celem było ratowanie regionu przed kryzysem – umożliwienie zatrudnienia byłym pracownikom lotniska poprzez nadanie mu nowej funkcji. Projekt powiódł się znakomicie i znalazł wielu − mniej lub bardziej udolnych − naśladowców. Dziś na całym świecie funkcjonuje z różnym skutkiem przeszło 3000 specjalnych stref ekonomicznych (SSE) w ponad 130. krajach.

W rzeczywistości pomysł gospodarczego ożywiania obszarów w oparciu o ustanowione dla nich wyłączne przywileje, jest o wiele starszy. Takimi były udogodnienia handlowe nadane już w Cesarstwie Rzymskim portowi Delos. Historycznych korzeni specjalnych stref ekonomicznych można też upatrywać w takich rozwiązaniach, jak zakładanie tzw. wolnych portów (pierwszy – Reggio we Włoszech, w 1547r.), hanzeatyckie związki miast wzdłuż wybrzeży mórz – Bałtyckiego i Północnego, czy w XIII-wiecznej Polsce − lokowanie wsi tzw. „obyczajem wolnych gości” oraz „na prawie niemieckim” lub lokowanie miast na prawie magdeburskim, lubeckim i średzkim.

Hipokryzja rządzących…

Tak w przeszłości, jak i obecnie – tworzenie w tym samym państwie enklaw z łagodniejszymi obciążeniami dla wybrańców, obnaża swego rodzaju hipokryzję sprawujących rządy. Dowodzi przede wszystkim, iż świetnie zdają sobie sprawę, że funkcjonujący dotychczas ogólny system podatkowy jest zbyt uciążliwy i hamuje rozwój gospodarczy. Jednocześnie jednak nie chcą po prostu złagodzić go dla wszystkich, z obawy przed znacznym okrojeniem przestrzeni swojej władzy.

W Polsce działa obecnie 14 specjalnych stref ekonomicznych wraz z podstrefami. Pierwszą zarejestrowano, jak wiadomo, w Mielcu w 1995r. Ich celem miała być rewitalizacja ekonomiczna biedniejszych regionów, ułatwienie rozwoju firmom, zmniejszenie bezrobocia, innowacyjność.  Przedsiębiorstwa, którym udaje się uzyskać zezwolenie na działalność w SSE i sprostać narzuconym wymaganiom inwestycyjnym, uzyskują co najmniej prawo do „wakacji” od płacenia podatku CIT. Pozostałe ulgi zależą od indywidualnej oferty konkretnej strefy. Unia Europejska, która docelowo wyklucza istnienie „dwóch prędkości podatkowych” w jednym państwie, przedłużyła możliwość „ulg strefowych” w krajach członkowskich tylko do 2026r. (wcześniej miały obowiązywać do 2020r.).

Miażdżące fakty…

Założenia, że dzięki uruchomieniu specjalnych stref ekonomicznych biedniejsze regiony dorównają lepiej rozwiniętym, w Polsce raczej nie sprawdziły się. Inwestorzy, poszukujący dla siebie nowych lokalizacji, z reguły wolą tereny łatwiejsze, czyli bogatsze − lepiej skomunikowane, z nowoczesną infrastrukturą i wykształconą kadrą. Mimo że Światowa Organizacja Handlu (WTO) dopuszcza (art.8.2.b) tworzenie obszarów ulg tylko w regionach, gdzie PKB na głowę mieszkańca nie przekracza 85% średniej krajowej lub stopa bezrobocia wynosi 110% przeciętnej − strefy zakładano w województwach: katowickim, rzeszowskim, gdańskim, krakowskim i mazowieckim – nie spełniających żadnego z tych kryteriów. Gdyby dzisiejszą mapę Polski, z zaznaczonymi regionami biedniejszymi o wysokim bezrobociu, porównać z taką samą sprzed 20-tu lat – wyglądałyby podobnie.

Polskie SSE w większości pozakładano w rejonach, które bez nich i tak by sobie poradziły – także większość przedsiębiorstw, które znalazły się w strefach, na ogół stać było na działanie poza nimi bez ulg podatkowych. Ten typ wypaczenia spodziewanych korzyści określa się jako „efekt biegu jałowego”. Prof. Adam Ambroziak ze Szkoły Głównej Handlowej przeanalizował wpływ SSE na rozwój powiatów w latach 2005-2013. Obserwacji poddał zmiany wartości majątku brutto firm, liczbę nowych podmiotów gospodarczych oraz spadek bezrobocia w powiatach z trzech kategorii województw – mających PKB poniżej 45. procent średniej unijnej, 45-60 proc. tej średniej oraz 60-75 proc. Tylko w przedziale średniozamożnych zaistniała istotna różnica (ponad 20 proc.) w majątku firm pomiędzy powiatami posiadającymi strefy i tymi bez nich. Nie było istotnych różnic w kategoriach powiatów z najbogatszych i najbiedniejszych województw.

Wątpliwości nie pozostawiają również badania przeprowadzone przez dr Katarzynę Kopczewską z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, dotyczące lat 1995-2012. Według autorki inwestycje rządu i samorządów w infrastrukturę na potrzeby stref, do końca 2012r. pochłonęły ok. 3 mld zł., a zwolnienia podatkowe ok. 10 mld. zł. − podczas gdy całkowite osiągnięte w tym czasie korzyści, wyniosły niemal tyle samo (13,5 mld zł, tj. 17 proc. wszystkich inwestycji). Wyniki podają ponadto, że gminy, w których powstały SSE, po kilku latach ich istnienia znajdowały się w niemal takiej samej sytuacji finansowej, co wcześniej. W opinii dr K. Kopczewskiej − zyskałyby więcej inwestując w swoją infrastrukturę, zamiast w SSE − przez co przy okazji pozbawiały się przychodów ze zwolnień podatkowych, nawet mimo że ich udział we wpływach z CIT-u stanowił zaledwie 6,71 proc. (w powiatach 1,4 proc.).

Z kolei, z analiz Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego za 2013r. wynika, że nie wszystkie kraje na świecie uzyskały pozytywne efekty wprowadzenia stref. Obliczono też, iż w badanym roku 2013. – po uwzględnieniu rocznych kosztów wynagrodzeń w SSE, wartości eksportu, importu, CIT-u, sprzedaży krajowej do stref, pomocy publicznej, wydatków na infrastrukturę i wydatków administracyjnych – wynik specjalnych stref ekonomicznych w Polsce wyniósł łącznie… 116,5 mln zł na plusie (tyle, co koszt budowy niecałych 3 km autostrady).

Krytyki nie wytrzymuje argument innowacyjności SSE. W jakim bowiem stopniu za innowacyjne można uznać np. wytwórnie bułek do hamburgerów, maszynek do golenia, czipsów, pieluch, albo drukarnie, zakłady pogrzebowe i pralnie?

Po co drożej?…

W kwestii tworzenia nowych miejsc pracy, podam swój osobisty − prosty i chyba najbardziej dobitny – argument. Otóż wg raportu rządu; od początku istnienia stref do końca 2014r., łącznie zainwestowano w nie 102 mld zł, uruchamiając 295,5 tys. stanowisk pracy − jeżeli podzielimy przez siebie obie liczby, otrzymamy koszt utworzenia jednego (!)  miejsca pracy w strefie za przeszło 345 tys. zł (!)  Zwykły przedsiębiorca spoza SSE, inwestując np. w otwarcie sklepu 100 tys. zł, zatrudni 2-3 osoby – jeden etat jest zatem 10 razy tańszy. Po co robić coś drożej, jak można taniej?

Do tego pytania zdają się stosować − tyle że opacznie – przedstawiciele dużego biznesu, ulokowanego w strefach; „po co płacić wyższe podatki, skoro można niższe?” Skoro drobni ciułacze zza strefowego szlabanu złożą się na ulgi „rekinów”…  Nie każdego przecież stać zainwestować min. 100 tys. euro.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku tzw. inkubatorów przedsiębiorczości – większość początkujących firm, którym nie udało się do nich załapać, dopłaca do ulg podatkowych grupki nielicznych „szczęściarzy”.

Trampolina polityczno-posadowa

Zarówno politycy, jak i samorządowcy lubią się chwalić strefami, niczym dzieci nową, drogą zabawką. Ich aktywność wzmaga się zwłaszcza przed wyborami. Prof. Andrzej Cieślik z Katedry Makroekonomii i Teorii Handlu Zagranicznego na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego wykazał, że specjalne strefy ekonomiczne powstawały nie tam, gdzie były najbardziej potrzebne, ale tam, skąd w okresie ich zakładania w latach 1995-97 pochodziło najwięcej polityków rządzącej wówczas partii – SLD. Odgrywały potem role instrumentu w kampaniach wyborczych.

Ale dla tych ludzi − SSE to nie tylko przedmiot spektakularnych konferencji prasowych i przedwyborczych wieców. To także miękkie lądowanie na wypadek załamania kariery politycznej. Wiele dobrych etatów w spółkach zarządzających strefami (także korzystających ze zwolnień) przynajmniej wygląda na obsadzane z klucza partyjnego. Rozgłos np. wzbudziło swego czasu pojawienie się w roli przewodniczącej rady nadzorczej Kostrzyńsko-Słubickiej SSE, byłej minister pracy – Jolanty Fedak (PSL).

Ktoś pewnie spytałby teraz – „co ci się stało Ulatowski, przecież zawsze byłeś za prostymi, umiarkowanymi podatkami i za wolnością gospodarczą, a tu nagle występujesz przeciwko SSE i ganisz ostoje takich swobód?..”

Zdaję sobie sprawę, że to, co tu napisałem niekoniecznie spodoba się samorządowcom i mieszkańcom np. wspomnianego Ciechanowa czy Przasnysza – w końcu lepiej mieć określone nadzieje na przyszłość, niż ich nie mieć – nawet, jeśli towarzyszy temu tylko złudzenie, że się „samemu dziobie nie będąc dziobanym”.  Ja raczej ganię to, co stoi na głowie – zamiast na nogach. Wolałbym, żeby w Polsce − w miejsce tych 14-tu − była tylko jedna specjalna strefa ekonomiczna, taka od Odry do Bugu (a najlepiej aż po Dniepr…).

Tomasz J.Ulatowski

1 KOMENTARZ

Comments are closed.