Strefa euro już dawno przestała być ponętną panną, o której względy walczą adoratorzy. Obecnie straciła wszelkie pozory atrakcyjności i obnażyła ostatecznie swoje prawdziwe oblicze nawet przed tymi, którzy do tej pory uważali ją za szczyt marzeń i cel dążeń naszej polityki zagranicznej.
A skoro nikt tej „brzydkiej panny bez posagu” (że posłużę się cytatem z klasyka „profesora” Bartoszewskiego) już nie chce, to należy ją stręczyć komu się da. Tak myślą brukselscy biurokraci i zachowują się przy tym niczym wytrawni alfonsi.
Podobnie myślą politycy niemieccy, bo jakże inaczej, skoro Niemcy były zawsze największym politycznym i ekonomicznym beneficjentem całego tego bałaganu, w który zainwestowali sporo hajsu, a teraz nagle coś im się przestaje zgadzać w rachubach. Dlatego też trudno się dziwić, że tamtejszy minister ds. europejskich Michael Roth, podczas debaty w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych nalegał na Polskę, żeby – jak podaje finanse.wp.pl – przystąpiła do strefy euro. Minister stwierdził nawet, że strefa euro jest jednym z największych sukcesów UE. Czego jak czego, ale poczucia humoru Michaelowi Rothowi nie można odmówić.
Zabawne jest to, że przez długi czas sytuacja była odwrotna, to nasz rząd łasił się do Brukseli, by jak najprędzej do tego „elitarnego klubu” dołączyć. Ponieważ jednak nie spełnialiśmy unijnych norm, nie dane nam było dostąpić tego „zaszczytu”. Można powiedzieć, że Opatrzność czuwała nad Polską, bo gdyby nie te normy już dawno tonęlibyśmy razem z resztą członków „elitarnego klubu”, a nasza sytuacja gospodarcza, i tak już nie najlepsza w wyniku niemądrej polityki rządu, stałaby się doprawdy opłakana. Dziś w Brukseli już nikogo niespełnione normy przesadnie nie martwią, eurobiurokratów martwi natomiast to, że brakuje użytecznych idiotów, którzy chcieliby ten bałagan współfinansować. Stąd nalegania, prośby, naciski, aby jednak pomimo wszystko „wziąć odpowiedzialność” za strefę euro i całą Unię Europejską.
Na szczęście rząd PiS stara się – póki co – jakoś dyplomatycznie wybrnąć z całej sytuacji, choć wicepremier Mateusz Morawiecki nie daje tu jednoznacznej odpowiedzi. I to może niepokoić, zwłaszcza, że uchodzi on w rządzie Beaty Szydło za ekspozyturę środowisk dążących do Nowego Światowego Porządku. Jak podaje pb.pl, podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie Morawiecki miał powiedzieć, że Polska wstąpi do strefy euro jeśli ta przetrwa kryzys. No bo jeśli nie przetrwa (innymi słowy rozpadnie się), to rzecz jasna już nie będzie do czego wstępować. Morawiecki postawił też warunek „pełnej konwergencji” państw, które przyjęły euro. Postulat może i rozsądny – patrząc z punktu widzenia zwolennika wspólnej unijnej waluty – zwłaszcza, że problemy generowane przez euro jeszcze długo (o ile w ogóle) nie pozwolą na osiągnięcie jakiejkolwiek spójności gospodarczej. No chyba, że mówimy o sytuacji, w której wszyscy na równi osiągniemy dno i będziemy beznadziejnie konwergentni. Ale to też jeszcze trochę potrwa.
Tak czy inaczej wygląda na to, że Polsce na razie strefa euro nie grozi. Póki co minister Morawiecki myśli, jak by tu uniemożliwić Polakom posługiwanie się gotówką, co stanowić może dla naszych kieszeni problem równie groźny jak wspólna waluta.
IS
Taaa! I jednocześnie ci nasi kochani zachodni sojusznicy i wierni sąsiedzi maszyny drukarskie ze sztancami bundesdojcze marek w Bundes Deutsche Bank trzymają w pogotowiu do pracy. Taka ci to organizacja, sprawność i dalekosiężne niemieckie spojrzenie.
Comments are closed.