Władzom w Kijowie marzą się miliardy dolarów zagranicznych inwestycji. W październiku przy Radzie Ministrów ma ruszyć Biuro Wspierania Inwestycji. Dotychczasowe decyzje rządu doprowadziły do tego, że ochrona własności to na Ukrainie fikcja.

29 sierpnia w Kijowie ogłoszono utworzenie Narodowej Rady Inwestycji. Na jej czele stanął Borys Łożkin – odchodzący ze stanowiska szefa prezydenckiej administracji biznes-partner prezydenta-oligarchy Petra Poroszenki.

„Priorytetowe sfery dla inwestowania w Ukrainie, które tworzą najwięcej miejsc pracy, to po pierwsze energetyka, wydobycie gazu, system gazociągów, kompleks rolno-spożywczy, Ukrzaliznycja (ukraińskie koleje państwowe – przyp. MK), infrastruktura drogowa” – wyliczał Łożkin w wywiadzie udzielonym rządowej agencji prasowej Ukrinform, zapowiadając, że „chce uczynić Ukrainę Mekką zagranicznych inwestycji” i zająć się przygotowywaniem projektów inwestycyjnych wartych 5–10 mld dol. każdy.

Łożkin szacuje zapotrzebowanie Ukrainy na inwestycje zagraniczne na 120–200 mld dol. do 2030 roku. Tymczasem według danych Państwowej Służby Statystyki Ukrainy przez 25 lat niepodległości Ukraina zgromadziła ich jedynie na łączną kwotę 44,8 mld dol. Na dokładkę aż 23 proc. tej sumy przypada na kapitał cypryjski, czyli tak naprawdę na reinwestycje środków wyprowadzonych za granicę przez rodzimych ukraińskich oligarchów – inwestycjami zagranicznymi sensu stricto nazwać je trudno.

W ślad za Narodową Radą Inwestycji – faktycznie kontrolowaną za pośrednictwem Łożkina przez Petra Poroszenkę – powołanie swojej własnej struktury zapowiedział Wołodymyr Hrojsman, premier ukraińskiego rządu.

– W październiku ruszy umocowane przy Radzie Ministrów Biuro Wspierania Inwestycji – zapowiedział podczas wrześniowej wizyty Penny Pritzker, szefowej amerykańskiego Departamentu Handlu, w Kijowie.

Według Hrojsmana Biuro Wspierania Inwestycji będzie aktywnie wspierać inwestycje i pomagać w rozwiązywaniu problemów inwestorów, stając się centrum reform w sferze deregulacji, polityki celnej i podatków.

Ukraińcy by chcieli, ale się boją

Kiedy władze poszukują inwestorów zagranicznych, sami Ukraińcy dość sceptycznie patrzą na możliwość robienia interesów w swoim kraju.

Biznesowa gazeta „Deło” opublikowała we wrześniu analizę pokazującą, jak w ciągu 25 lat niepodległości rozwijały się ukraińskie firmy.

W pierwszym roku niepodległości w Ukrainie zarejestrowano 10 tys. firm – najmniej w całym analizowanym okresie. Już po roku liczba nowych przedsiębiorstw wzrosła trzykrotnie. W latach 1993–1997 nad Dnieprem rejestrowano około 35 tys. firm rocznie. Ukraińcom nie przeszkadzały w tym ani hiperinflacja, ani wzrost stawki CIT do 30 proc. w 1996 r. W efekcie w 1997 r. już 55 proc. Ukraińskiego PKB wypracowywał sektor prywatny.

Po małym zahamowaniu związanym z kryzysem lat 1998–1999 na początku naszego stulecia nad Dnieprem rejestrowano rocznie już około 40 tys. firm, a w latach 2005–2007 nawet po 60–75 tys.

Skokowy wzrost liczby przedsiębiorstw w tych latach eksperci wiążą z obniżeniem w 2004 r. stawki CIT z 30 proc. do 25 proc. oraz istotnym spadkiem oprocentowania kredytów (z 17,3 proc. do 14,4 proc. w skali rocznej). W efekcie inwestycje zagraniczne wyrosły w 2005 r. o 33 proc., w 2006 o 87 proc., a w 2007 r. o kolejne 28 proc. Nawet w kryzysowym roku 2009 – mimo drastycznego skoku oprocentowania kredytów, które przekroczyło 20 proc. w skali rocznej – w Ukrainie zarejestrowano około 35 tys. nowych przedsiębiorstw.

Mimo rosyjskiej agresji rok 2014 mógł być pod względem rozwoju przedsiębiorczości podobny do roku 2005. Potencjał, jaki dawała fala protestów Euromajdanu – nad Dnieprem początkowo nazywana „rewolucją godności”, a dziś z uwagi na łupieżcze podejście do kraju przez oligarchiczną ekipę coraz częściej nazywaną „rewolucją ciur obozowych” – Ukraina jednak zmarnowała.

Rejestrowane obecnie nad Dnieprem firmy to w znacznej mierze przerejestrowywane podmioty, które do 2014 roku działały na okupowanym dziś przez Rosję Krymie oraz opanowanych przez prorosyjskie bojówki terenach Donbasu. Po agresji przenosiły się na tereny pozostające pod kontrolą Kijowa. Druga fala „nowych” firm to efekt zmian na szczytach władzy i związanych z nimi przetasowań w strukturze własności przedsiębiorstw – wynika z raportu opublikowanego przez „Deło”.

Według opublikowanego we wrześniu sondażu 75 proc. Ukraińców w wieku do 35 lat pozytywnie odnosi się do działalności gospodarczej, a niemal dwie trzecie chciałoby założyć własny biznes. Jednak jedynie 4 proc. naszych wschodnich sąsiadów decyduje się na nierówną walkę z systemem i zakłada własną firmę.

Rating nie pozostawia złudzeń

Nic dziwnego, skoro w opublikowanym we wrześniu ratingu Światowego Forum Ekonomicznego – Global Competitiveness Index – Ukraina spadła z zajmowanego rok temu 79.  miejsca na 85., plasując się za Namibią i kontynuując utrzymujący się od kilku lat trend spadkowy. Dla porównania Polska zajęła w tym samym ratingu 36. miejsce.

Na pierwszym miejscu wśród problemów powodujących, że nasz wschodni sąsiad jest zdaniem ekspertów mało interesującym miejscem do inwestowania, znalazła się korupcja. Tuż za nią są polityczna niestabilność, inflacja, nieefektywna biurokracja i słaby dostęp do finansowania biznesu.

Wyniki te potwierdził niedawno Roman Waszczuk, ambasador Kanady w Kijowie.

– Inwestorzy z głębokimi kieszeniami rozpatrują możliwości inwestowania w Ukrainie niemal co tydzień. Ale dla nich, tak jak dla kogokolwiek ze świata zachodniego, Ukraina to totalna zagadka. Traktowanie umowy jak początkowego etapu gry, papierka, po którego podpisaniu przez trzy następne lata musisz się dogadywać ze wszystkimi, nikomu się nie uśmiecha – oznajmił w wywiadzie dla gazety „Nowoje Wriemia”, tłumacząc chłodny stosunek realnych inwestorów zagranicznych do Ukrainy.

Wśród głównych czynników odstraszających znajdują się zdaniem kanadyjskiego ambasadora: brak rządów prawa oraz „niezrozumiałe” decyzje skorumpowanych sądów i prokuratury, które sprawiają, że o realnej ochronie biznesu nad Dnieprem trudno dzisiaj mówić.

– Korupcja nie przestaje negatywnie wpływać na handel i inwestycje w Ukrainie. Amerykańskie firmy nadal stykają się naruszeniami prawa i nawet wstrzymują swoje operacje tutaj – komentowała sytuację nad Dnieprem Penny Pritzker.

Było źle, jest jeszcze gorzej

Poza zapewnianiem o tworzeniu sprzyjającego klimatu inwestycyjnego ukraiński rząd nie robi nic, co mogłoby pomóc chętnym włożyć swój kapitał w biznes nad Dnieprem. Wprowadzane rozwiązania zamiast poprawiać drastycznie pogarszają i tak trudną sytuację przedsiębiorców.

Najdobitniejszym przykładem są zmiany w systemie rejestracji własności przedsiębiorstw i nieruchomości. W założeniu miały one uprościć sytuację i zlikwidować korupcyjne bariery – w rzeczywistości doprowadziły do sytuacji, w której nikt rozsądny nie zaryzykuje wkładania pieniędzy we własność, której w mgnieniu oka może zostać bezkarnie pozbawiony.

Nowy system państwowej  rejestracji obowiązuje od 1 stycznia 2016 r. Zamiast dotychczasowych papierowych świadectw wydawanych w toku złożonej procedury właściciele mają teraz jedynie zapis w elektronicznym systemie – wprowadzany od ręki przez notariusza lub rejestratora. W efekcie nad Dnieprem rozlała się gigantyczna fala oszustw z nieruchomościami i prawami korporacyjnymi, która zdążyła pozbawić własności tysiące przedsiębiorców. Jak donoszą ukraińskie media, za machinacjami stoją politycy i funkcjonariusze ukraińskich służb siłowych.

„Oszustwa przybrały masowy i otwarcie cyniczny charakter” – opisuje sytuację Serhij Jarosz, były doradca ukraińskiego ministra finansów, w analizie opublikowanej przez serwis informacyjny Rakurs. „Wcześniej dla zawładnięcia cudzym majątkiem oszuści musieli dogadać się z sędzią i uzyskać decyzję sądu. Ona mogła być niezgodna z prawem i niesprawiedliwa, ale była to oficjalna decyzja sądu. Dziś oszuści z nikim nie muszą się dogadywać – można zrobić sobie pieczęć sądu i stemplować dowolną liczbę potrzebnych wyroków, siedząc w domu. Zaprzyjaźnieni notariusze czy rejestratorzy zarejestrują wszystko, o co poproszą  oszuści. Zwrócenie się do policji, czy do sądu nieszczególnie pomaga – są przykłady, kiedy po wszczęciu postępowania karnego i nałożenia aresztu na skradziony majątek oszuści na podstawie sfałszowanych decyzji sądu kasowali nałożony przez śledczych areszt i powtórnie kradli ten majątek, przepisywali go na >>pozostających w dobrej wierze<< nabywców. W wielu przypadkach działania oszustów odbywają się z niezwykłą zuchwałością. Dla potrzeb rejestracji przygotowywane są sfałszowane wyroki nieistniejących sądów. Daty wyroków i nazwiska sędziów brane są z sufitu. W jeden dzień u tego samego notariusza najpierw dochodzi do przerejestrowania obiektu na podstawie fałszywego wyroku sądu, a po 30 min. ten obiekt sprzedawany jest >>pozostającemu w dobrej wierze<< nabywcy.  W ciągu jednego dnia przepisuje się kilkadziesiąt budynków znanej sieci handlowej rozlokowanych w różnych zakątkach Ukrainy. Są przypadki, kiedy informacje o udziałowcach przedsiębiorstwa były całkowicie wymazane z rejestru albo w miejsce nazwisk udziałowców wpisany był ciąg cyfr” – twierdzi Jarosz.

Na dokładkę zmiany w kodeksie karnym spowodowały, że posługiwanie się sfałszowanymi wyrokami sądu jest praktycznie bezkarne – grozi za nie odpowiedzialność jak za wykroczenie.

Jak ochrona praw inwestora po rządowych zmianach wygląda w praktyce, opisała we wrześniu wydawana w Dniepropietrowsku na wschodzie Ukrainy gazeta „Lica”.

Miejscowy farmer stracił warte ponad 1 mln dol. gospodarstwo po tym, jak na podstawie sfałszowanych zapisów w rejestrze własności jego firmę przepisano na pensjonariusza przytułku dla bezdomnych, wskazując jako adres gospodarstwa sam przytułek. Następnie od bezdomnego „kupił” gospodarstwo „pozostający w dobrej wierze” nabywca.

Miejscowe służby wymiaru sprawiedliwości stanęły po stronie oszustów – gospodarstwo najechał dowodzony przez wiceszefa policji w obwodzie dniepropietrowskim oddział specjalny policji, próbując siłą osadzić w nim wpisanego w wyniku oszustwa nowego właściciela.

Zanim doszło do machinacji z rejestrem, farmera odwiedzali z „propozycją” sprzedaży firmy były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i mianowany przez Petra Poroszenkę szef podlegającej bezpośrednio prezydentowi administracji rejonowej, który – jak opisuje gazeta – „nieoczekiwanie zaproponował pośrednictwo w sprzedaży i przekonywał, że koniecznie trzeba to zrobić”.

Podobne sytuacje w sąsiednim obwodzie kirowogradzkim przybrały już na tyle masowy charakter, że tamtejsi farmerzy utworzyli uzbrojone w broń myśliwską formacje samoobrony, które dzień i noc patrolują pola ze zbiorami, by obronić je przed zagarnięciem przez „nowych właścicieli”.

Michał Kozak

Otwarta-licencja