Wenezuela stoi na progu wojny domowej. Biskupi tego kraju ogłosili 21 maja dniem ogólnonarodowej modlitwy w intencji dialogu i pojednania. Wczoraj rozmawiałem z o. Piotrem Karolewskim, polskim werbistą, który od 2008 r. jest na misjach w Wenezueli i pracuje na peryferiach dużego miasta Maracaibo przy granicy z Kolumbią. Wcześniej pracował w Argentynie.

– O. Jacek Gniadek: Piotrze, kilka dni temu przysłałeś zdjęcia z zamieszek w Wenezueli. Są ofiary śmiertelne. Sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Kiedy to wszystko się zaczęło?

O. Piotr Karolewski: Pierwsze poważne protesty były w 2014 r. po dojściu Nicolása Maduro do władzy. Myśleliśmy nawet, że wprowadzą stan wojenny. To trwało prawie miesiąc. Strona rządowa poprosiła Kościół o mediacje. Zaproszono opozycję do rozmów. Ale nie doszło do porozumienia. Prezydent grał tylko na zwłokę i tak czyni do chwili obecnej.

– Opozycja wezwała w kwietniu obywateli, by wyszli na ulice i protestowali przeciwko dyktaturze. Jak silna jest opozycja?

– Jest bardzo mocna. Około 70 % społeczeństwa stoi po jej stornie. Opozycja wzywa do wolnych wyborów i chce wprowadzenia gospodarki wolnorynkowej.

– Czy to znaczy, że Wenezuelczycy nie chcą już socjalizmu?

– Socjalizm w Wenezueli jest inny. Wenezuela posiada ogromne zasoby ropy naftowej. Za czasów Hugo Cháveza ceny na ropę naftową były wysokie. Poprzedni prezydent mógł więc nie zawracać sobie głowy gospodarką. Wszytko mógł kupić. Realizował programy socjalne. Wszystko było za darmo. Ale po śmierci Cháveza w 2013 r. ceny ropy na rynkach światowych nagle spadły i jego następca wpadł w tarapaty. Zaczęło brakować podstawowych produktów spożywczych w sklepach. Maduro zaczął racjonowanie żywności. Wenezuelczycy mogą kupować w wyznaczonych sklepach towary po cenach rządowych, ale muszą się rejestrować przy pomocy systemu, który działa na odciski palców. Są dwutygodniowe limity na jedną osobę. Np. mogę kupić jeden słoik majonezu na dwa tygodnie.

– To przypomina czasy naszych kartek żywnościowych z czasów PRLu – wchodzę w słowo.

– Tak. Dokładnie tak to wygląda. Mamy także przerwy w dostawie prądu. Panuje kompletny chaos. Maduro kontroluje sytuację przemocą. Ludzie mówią, że kieruje tym rząd kubański. W administracji kraju pracuje wielu Kubańczyków. Doradcami wojska jest również grupa Kubańczyków. Do tego wszystkiego dochodzi handel i przemyt narkotyków. Od kwietnia tego roku do dnia dzisiejszego zginęło w demonstracjach już 46 osób. Większość z nich to studenci. Rząd nie wysyłał jeszcze wojska. Używa do tłumienia protestów żandarmerii oraz tzw. colectivos, czyli coś w rodzaju bojówek które były formowane za czasów Cháveza do obrony jego boliwariańskiej rewolucji. Nieprawdopodobne, ale otrzymują od Maduro broń i na motorach wkraczają w dzielnice większych miast jak Caracas, Maracaibo, Valencia, Barquisimeto San Cristobal i Merida. W wielkim tygodniu wkroczyli do katedry i chcieli zaatakować kardynała Urose.

– A co w tej sytuacji robi Kościół?

– Biskupi wenezuelscy krytykowali już rządy Cháveza, który kompletnie spolaryzował scenę polityczną i społeczeństwo, używając języka nienawiści. Wtedy robili to jeszcze bardzo dyplomatycznie, gdyż sytuacja gospodarcza nie była jeszcze taka zła. Mówili, jaka jest nauka społeczna kościoła, ale ich głos nie docierał za bardzo do mas. Może również dlatego, że Chávez był sprytnym graczem politycznym. Straszył ludzi amerykańskim imperializmem, biskupów nazywał „diabłami ubranymi w sutanny”, a sam przedstawiał się za mesjasza, który pomaga biednym i uciśnionym. Dzisiaj biskupi jednoznacznie stoją po stronie ludzi, którzy w tym kraju cierpią. Nie boją się wyjść do protestujących i stanąć po ich stronie.

– A czy katolicy również?

– Opozycja jest tu kojarzona z klasą średnią. Biedni ludzi kiedyś bali się opozycji. Woleli Cháveza i jego socjalne projekty. Ale dzisiaj większość z nich przekonała się do opozycji i widzi, dokąd doprowadziła polityka Cháveza. Ludzie nie chcą już jeść tylko raz dziennie do syta. Podstawowa pensja wynosi 60 tys. boliwarów. To jest ok. 12 dolarów amerykańskich, kilogram mięsa kosztuje prawie dwa dolary. Ludzie zazwyczaj jedzą więc placki kukurydziane, platano – czyli banany ze serem. Jedzą to, na co im starcza. Dwa lata temu jeden mój znajomy który mieszka w Punto Fijo przyjechał do Maracaibo i mówił – U nas jest jeszcze gorzej. Mój syn po trzech miesiącach zjadł w końcu mięso.

– A czy dociera do Wenezueli pomoc humanitarna?

– Nie. Rząd nie pozwala na otwarcie kanałów humanitarnych, twierdząc, że Wenezuela niczego nie potrzebuje. Ale ludzie mieszkający przy granicy z Kolumbią chodzą tam na zakupy. Są wprowadzone limity, ale i tak nie kupują dużo, gdyż ceny w Kolumbii są znacznie wyższe.

– Czy kryzys zaczął się dopiero po śmierci Cháveza?

– Teraz jest widoczny, ale wszystko zaczęło się już za jego czasów. To już wtedy zaczęto nacjonalizować prywatne fabryki. Była tu kiedyś największa montownia Toyoty na Amerykę Łacińską, ale teraz już nie składa się samochodów w Wenezueli. Od czterech lat nie widziałem ani jednego nowego samochodu na wystawie w jakimkolwiek salonie.

– Czytałem, że Maduro poprosił papieża Franciszka o mediacje? Czy jest szansa na zmianę?

– Raczej jest trudno. Papież prosi o pokój, prosi o dialog, ale rząd Maduro kłamie i oszukuje. Grają na zwłokę. Natomiast Franciszek wydaje mi się, że ufa im zbyt mocno.

– „The Economist” rok po wyborze Franciszka na papieża nazwał go peronistą?

– Tak, Franciszek jest peronistą. Nie popiera rozwiązań wolnorynkowych i raczej byłby według mnie za pozostawieniem socjalisty Maduro u władzy. Ale oczywiście w warunkach pokojowych w kraju.

– Zauważyłem, że papież nic nie mówi o Wenezueli. Leży mu na sercu los biednych i prześladowanych, ale na temat Wenezueli nie mówi za wiele.

– Zgadza się. Papież wzywa do dialogu i biskupi są gotowi do tego, by usiąść do stołu z marksistowskim przywódcą i rozmawiać z nim, ale w żadnym wypadku nie godzą się na wprowadzenie zmian do konstytucji, które umocniłyby jego totalitarne zapędy i ugruntowały socjalizm w Wenezueli. Najważniejsze jednak jest przekonanie rządu, by nie używał przemocy. Wysyłanie uzbrojonej policji na ulice może wymknąć się spod kontroli i doprowadzić do jeszcze większej tragedii. Najlepszym rozwiązaniem byłyby wolne wybory.

– Piotrze, dziękuję za rozmowę i życzę Tobie i Wenezuelczykom pokojowego rozwiązania kryzysu. Niech dzień modlitwy o pokój i pojednanie przyniesie spodziewane owoce. W niedzielę będziemy o was pamiętać w modlitwie.

– Dziękuję i szczęść Boże!

Rozmawiał o. Jacek Gniadek

Foto.: pixabay.com

O. Jacek Gniadek SVD test misjonarzem werbistą i doktorem teologii moralnej (ur. 1963). Pracował przez wiele na misjach w Afryce (Kongo, Botswana, Liberia i Zambia). Mieszka w Warszawie (Fundacja Ośrodek Migranta Fu Shenfu, Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma). Tekst pochodzi ze strony jacekgniadek.com.

5 KOMENTARZE

  1. Znow ta Wenezuela. I znow kolejna bajka o socjalizmie i jego winie. Zloza ropy to problem jaki niszczy ten kraj. Lapy na ropie klada zlodziejskie koncerny. Sprzedaja rope za dolary na zydowskich gieldach i zyski chowaja do kieszeni. Wenezuela dostaje z tego tylko bardzo mala czesc. Proba przejecia ropy przez panstwo czyli Wenezueleczykow jest torpedowana przez pejsate klany ktorym ucieklyby ogromne zyski. Brak dewiz (sa chowane w USA i bankach w Panamie i Szwajcarii) powoduje problemy z importem i ludziom zaglada tam bieda. To nie socjalizm wykancza kraj, to kapitalizm okrada Wenezuele z bogactwa i spycha na dno.

  2. Złoża ropy zniszczyły już wiele krajów: Arabię Saudyjską, Kanadę, Dubaj, Norwegię, USA, Katar, Wielką Brytanię…. Chyba tylko dzięki socjalizmowi poziom życia w Wenezueli nie spadł do poziomu tych krajów.

  3. Wymienione wyzej kraje sa we wladaniu pejsowych i to oni sprzedaja rope na gieldach ktore kontroluja. Wenezuela chce sprzedawac rope sama i niestety jest bezczelnie blokowana na pejsowych gieldach a jej rynki sa przez to bardzo ograniczone. Brak dewiz powoduje problemy z importem ze sterfy kontrolowanej przez pejsowych. Jak juz komentuje sie to moze trzeba byc przy tym obiektywnym a nie przeinaczac rzeczywistosc popisujac sie slownymi gierkami.

  4. Trzeba obiektywnie przyznać, że sprzedaż czegokolwiek wartościowego bez pośrednictwa giełd graniczy z cudem. Żaden tankowiec nie popłynie przecież trasą pomijającą giełdę (zwłaszcza tą w Chicago i Frankfurcie). Jest też obiektywnie niemożliwe znalezienie pośrednika, który kupiłby ropę z Wenezueli by ją z drobnym zyskiem po cichu wpuścić na rynek. Byłoby to przecież kompletnie nieopłacalne 🙂

Comments are closed.