Wiele osób zastanawia się, dlaczego Papież Franciszek waha się przed jednoznacznym potępieniem lewicowego, populistycznego reżimu, który terroryzuje mieszkańców katolickiej Wenezueli.




Pielgrzymi z Wenezueli trzymają krzyże z nazwiskami osób, które zginęły podczas ostatnich protestów w ich kraju. Zdjęcie zostało wykonane na Placu Świętego Piotra w Watykanie 7 maja podczas oczekiwania na Papieża Franciszka, który prowadził „Regina Coeli.” (CNS photo/Max Rossi, Reuters)

Jeśli chcesz zobaczyć, co się stanie, gdy socjaliści zaczną rządzić krajem, koniecznie wybierz się do Wenezueli. Po 18 latach lewicowego, populistycznego reżimu zaangażowanego w budowanie „Socjalizmu XXI wieku” niegdyś bogaty i stosunkowo stabilny kraj się rozpada.

Przez ostatnie miesiące tysiące obywateli protestowały na ulicach wszystkich większych miast Wenezueli. Ludzie mają dosyć głodu, braku wolnych wyborów, socjalistycznych regulacji gospodarczych, aresztowań liderów opozycji, dyktatu kubańskich wysłanników i brutalności służb bezpieczeństwa. Obywatele Wenezueli domagają się jednego: żeby socjalistyczny rząd prezydenta Nicolása Maduro oddał władzę i żeby zostały przeprowadzone wolne i sprawiedliwe wybory. Odpowiedź rządu na te żądania jest równie jasna: ogłasza on każdego z przeciwników „wrogiem ludu”, a jedynym środkiem zaradczym są represje, represje, represje.

Jedyną instytucją wolną od kontroli reżimu jest Kościół katolicki. Przez długie lata wenezuelscy biskupi odważnie potępiali nadużycia rządu, którym wcześniej przewodził Hugo Chávez. Osobowość zmarłego kilka lat temu przywódcy i prowadzona przez niego polityka socjalistyczna stały się iskrą dla dzisiejszej pożogi. Sukcesor Cháveza – Nicolás Maduro kontynuuje jego politykę.

Lewicowy, populistyczny reżim Wenezueli zawsze widział w Kościele główne źródło wsparcia dla każdego – katolika czy nie-katolika, wierzącego czy niewierzącego – kto sprzeciwia się temu, co biskupi katoliccy Wenezueli określili w niezwykle klarowny i dobitny sposób w wezwaniu duszpasterskim w styczniu 2017 „totalitarnym systemem politycznym”, który dąży do narzucenia krajowi „socjalizmu XXI wieku”. A wszystko to pomimo „całkowitej porażki” – dodali biskupi – „jaką socjalizm poniósł w każdym kraju, w którym został wprowadzony.”

Chávez w odpowiedzi na tego typu krytykę zwykle publicznie znieważał biskupów twierdząc w niemal bluźnierczych słowach, że „Jezus był pierwszym socjalistą”. Máduro podniósł tę poprzeczkę. Chavistyczne zbiry regularnie atakują księży katolickich i studentów uniwersytetów katolickich w kościołach i na ulicach miast. W kwietniu tego roku przerwana została Msza świętego Krzyżma arcybiskupa Caracas, kardynała Jorge Urosy podczas Wielkiego Tygodnia, a sam kardynał został napadnięty przez bojówki reżimu.

Jest jednak jedno pytanie, które coraz częściej i coraz bardziej uporczywie pada w całej Ameryce Południowej, gdy tylko rozmowa dotyczy Wenezueli.. To pytanie brzmi: „Gdzie jest Papież Franciszek?”


Wyjątkowo cicho

Nietypowo jak na siebie małomówny Papież Franciszek nie jest znany jako ten, który się wstrzymuje przed wyrażaniem swojej opinii na kontrowersyjne sprawy. Na temat uchodźców, imigracji, biedy, czy środowiska naturalnego papież wypowiada się dosadnie używając bardzo wyrazistego języka.

Jednak pomimo nieustannej przemocy względem protestujących w Wenezueli, ciągle wzrastającej liczbie ofiar, eksplozji przestępstw, szerzącej się korupcji, galopującej inflacji, otwartej polityzacji systemu sądowniczego i braku podstawowych środków żywnościowych i medycznych, komentarze pierwszego papieża z Ameryki Południowej na temat kryzysu, który rozdziera kraj z jego regionu są dziwnie powściągliwe.

Nie da się ukryć, że Franciszek wezwał do modlitwy w intencji osób cierpiących w Wenezueli – nie wspominając jednak jasno przyczyn ich cierpień. W kwietniu 2016 roku papież napisał list do prezydenta Maduro, którego treść nie została ujawniona. Następnie w październiku tamtego roku Maduro był w Watykanie i spotkał się z Papieżem Franciszkiem. W rezultacie, w ostatnim kwartale 2016 roku Stolica Apostolska pełniła rolę mediatora w negocjacjach pomiędzy reżimem Maduro a opozycją. Rozmowy jednak szybko się zakończyły, gdy rząd odmówił zastanowienia się nawet nad rozpisaniem wyborów, czy uwolnieniem więźniów politycznych.

Papież nieustannie apeluje o dialog pomiędzy reżimem a opozycją. Nie wiadomo jednak, o jaki dialog chodzi, skoro jedyne pojęcie „dialogu”, jakie zna reżim to aresztowanie liderów opozycji i atakowanie protestujących gazem łzawiącym. W liście do biskupów z 5 maja Franciszek zachęcał Wenezuelczyków do promowania „kultury spotkań” jako sposobu rozwiązania tej pogarszającej się lawinowo sytuacji, w jakiej znalazł się kraj. Znów jednak należy zadać pytanie: jak mogą się „spotkać” ludzie, którzy po prostu chcą wolności i dyktatura, która każdego dnia przeciwko nim stosuje przemoc?


Demonstrujący w Caracas, stolicy Wenezueli siedzą naprzeciw oddziałów szturmowych policji podczas wiecu przeciwko Prezydentowi Nicolásowi Maduro zorganizowanemu 1 maja. (CNS photo//Marco Bello, Reuters)   

Papież, a populizm

Cóż zatem się dzieje? Proponuję zastanowić się nad trzema kwestiami.

Pierwsza: ani papież ani Stolica Apostolska nie mogą być wiarygodnymi mediatorami pomiędzy reżimem a opozycją, ponieważ są postrzegani jako ci, którzy wspierają jedną ze stron.

To sensowny argument. Ale jest z nim jeden problem. Na pewno nie oczekuje się od mediatorów, że będą cierpliwie czekali na kontynuację dialogu, podczas gdy jedna ze stron dyskusji bezlitośnie katuje drugą. Bycie mediatorem nie oznacza, że automatycznie przestaje się mówić głośno prawdę i nawoływać do sprawiedliwości.

Przed i po ogłoszeniu stanu wojennego przez polski reżim komunistyczny w grudniu 1981 roku Papież Jan Paweł II był bez wątpienia zaangażowany w wysiłki Kościoła w mediacji pomiędzy rządem a obywatelami. Pomimo to, papież nigdy nie krył, że popiera słuszne dążenia Polaków do wolności. Na tym etapie trudno jest argumentować, że postawa Papieża Franciszka względem sytuacji w Wenezueli przynajmniej odrobinę przypomina stanowisko Papieża – Polaka.

Maduro ostatnio oskarżył wenezuelskich biskupów, że nie słuchają apelu papieża o dialog, gdy ci odmówili uczestnictwa w zmianie konstytucji kraju. Niewątpliwie ten zarzut jest śmieszny. Jednakże zyskuje fasadę wiarygodności, właśnie z tego względu, że Franciszek nigdy nie skrytykował otwarcie reżimu Maduro. Niektórzy twierdzą, że gdyby to zrobił, sytuacja w Wenezueli by się pogorszyła. Ale czy możliwe jest dalsze pogłębienie kryzysu, skoro według najnowszych oszacowań w wyniku braku żywności przeciętny Wenezuelczyk schudł około 9 kilogramów?

Drugą kwestią wartą rozważenia jest to, że reakcja Papieża Franciszka na kryzys wenezuelski nie pasuje do sposobu, w jaki zwykle opisuje on współczesne problemy polityczne i gospodarcze.

Bardzo trudno jest obwiniać za problemy Wenezueli tyranię mamony, spekulacje finansowe, porozumienia wolnorynkowe, sprzedawców broni, nikczemnych „neoliberałów” lub innych ich pokroju, którzy zajmują poczytne miejsce na zwykłej liście podejrzanych Papieża Franciszka.

Problemy Wenezueli są bez wątpienia rezultatem socjalistycznych regulacji wprowadzonych przez lewicowy, populistyczny reżim. Biskupi wenezuelscy nie boją się użyć stwierdzenia, że jest to  podstawowa przyczyna niedoli kraju. Reżim Chávez – Maduro bezsprzecznie stworzył, używając słów Franciszka, „ekonomię, która zabija”. Ale to nie jest ekonomia rynkowa. To ekonomia socjalistyczna, wybrana i stworzona przez nikogo innego tylko wenezuelskich lewicowych populistów. Nie ma żadnych tajemnych sił, które popchnęły Wenezuelę tą ścieżką (mimo, że funkcjonariusze przybyli z komunistycznej Kuby robią wszystko, żeby utrzymać Maduro przy władzy od 2014 roku). Podczas gdy Maduro regularnie oskarża „imperializm jankeski”, katastroficzna sytuacja Wenezueli jest tylko i wyłącznie winą lewicowych – populistycznych polityków, którzy, jak wszyscy socjaliści, nie potrafią zrozumieć, że takie regulacje zawsze w długofalowej perspektywie prowadzą do ruiny ekonomicznej i mogą być utrzymane wyłącznie wtedy, gdy rząd jest gotowy do użycia środków „niekonstytucyjnych”.

Po trzecie, należy przyjąć do wiadomości pewien niewygodny fakt – Papież Franciszek publicznie się postawił po stronie innych lewicowych – populistycznych przywódców Ameryki Południowej, którzy wyznają bardzo podobne poglądy ideologiczne i gospodarcze jak Chávez, czy Maduro.

Na przykład w 2015 roku Franciszek przemawiał w Boliwii podczas Światowego Spotkania Ruchów Ludowych, gdzie używał języka, który z łatwością mógłby się wpisać w przemówienie każdego przeciętnego populisty z Ameryki Południowej. Co więcej, Franciszek był usadzony obok prezydenta Boliwii Evo Moralesa: lewicowego – populistycznego przywódcy, który wyraża swój zachwyt Chávezem i nieustannie broni reżimu Maduro.

Otwarta i bezpośrednia krytyka lewicowych populistycznych reżimów odsunęłaby Papieża Franciszka od przywódców, ruchów i rządów związanych z tą ideologią w Ameryce Południowej lub nawet stanowiłaby krytykę całego zjawiska południowoamerykańskiego populizmu. Wprost przeciwnie jednak, Franciszek przynajmniej dwa razy (i to ostatnio) opisał ten trend jako zdrowy – sprawiający, że „ludzie są bohaterami” swojego przeznaczenia. Wszystkie te układy i wypowiedzi papieża bezsprzecznie mogą rodzić wątpliwości, czy jest w stanie przyznać, że od południowoamerykańskiego populizmu do reżimów takich jak ten Maduro wiedzie prosta droga. Osobiście nie jestem pewien, czy krytykowanie Franciszka jest usprawiedliwione.  W końcu jako arcybiskup Buenos Aires, kardynał Jorge Bergoglio musiał borykać się z lewicowym populistycznym rządem, który spowodował olbrzymią zapaść ekonomiczną w Argentynie. Nie obawiał się krytykować populistycznych rządów prezydenta Néstora i Cristiny Kirchner. Ale kardynał nigdy nie krytykował populizmu jako takiego. Zamiast tego skupiał się na walce z takimi zjawiskami jak korupcja.

Ubierając to w inne słowa: gdyby Papież Franciszek skrytykował populistyczne korzenie, ideologię i retorykę reżimu Maduro, zakwestionowałby jednocześnie zasadność postrzegania południowoamerykańskiego populizmu jako pozytywnej siły. A to być może jest krok, na który Papież Franciszek nie jest ani gotowy ani chętny.

Wszystko jednak ma swoją cenę – przynajmniej na poziomie opinii, które, czy tego chcemy, czy nie, mogą mieć duże znaczenie w dzisiejszym, rządzonym przez media świecie. Jak usłyszałem od jednego z katolickich profesorów podczas mojej ostatniej podróży do Ameryki Południowej: „Wiele osób uważa, że Ojciec Święty byłby o wiele ostrzejszy i bardziej bezpośredni, gdyby wenezuelska dyktatura miała korzenie prawicowe, a nie lewicowe. To się rozumiało samo przez się już od samego początku, ponieważ bez ustanku mówił o ludzie.” To są oczywiście czyste spekulacje ze strony południowoamerykańskich katolików. Ale sam fakt, że wyrażają takie opinie, wiele mówi.


Wenezuelczyk Jose Antonio dos Santos niesie flagę swojego kraju, na której jest napisane „Dziewico Fatimska, proszę o wolność dla Wenezueli” przed Mszą Kanonizacyjną Świętych Franciszka i Hiacynta Marto celebrowaną przez Papieża Franciszka w Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Fatimie dnia 13 maja (CNS photo/Paul Haring)

A czas ucieka

Niewątpliwie widoczna niechęć papieża do wyrażenia jakiejkolwiek ostrzejszej krytyki na temat dyktatury Maduro sprawia, że część wenezuelskiej opozycji traci do niego cierpliwość.

Weźmy przykład Lilian Tintori – żony jednego z najważniejszych przywódców opozycji Leopoldo Lópeza, żarliwego katolika, który od 2014 roku siedzi w więzieniu. Każdego dnia Tintori jest śledzona i molestowana przez służby bezpieczeństwa reżimu. Za każdym razem, gdy odwiedza swojego męża w więzieniu, jest obiektem różnorakich upokorzeń. Co więcej, Maduro publicznie ogłosił, że Tintori jest terrorystką.

W wywiadzie udzielonym 11 maja w Brazylii, Tintori powiedziała, że nalegania papieża, żeby opozycja rozpoczęła dialog z reżimem Maduro są niemożliwe do zaakceptowania. Według niej, kategoryczna odmowa spełnienia jakiegokolwiek z podstawowych warunków, na przykład uwolnienia więźniów politycznych takich jak jej mąż, oznacza, że nie ma z rządem o czym dyskutować– może poza warunkami dymisji.

Według Tintori są potrzebne niezwłocznie ogólnokrajowe wybory. Zamiast nieustannego przemawiania o „dialogu”, argumentuje Tintori, Watykan powinien skupić się raczej na obronie życia i podstawowych praw człowieka, które są każdego dnia łamane przez reżim. Tintori dodaje, że twierdzenie papieża w jednym z jego wywiadów, że opozycja wenezuelska jest „podzielona” jest po prostu nieprawdziwe. „Opozycja”, mówi Tintori, „jest zjednoczona” i zdeterminowana, żeby osiągnąć swój cel, jakim jest jak najszybsze doprowadzenie do ogólnokrajowych wyborów.

Tintori nie jest jedyną przywódczynią opozycji, która publicznie wyraża swoje wątpliwości względem podejścia Papieża Franciszka do kryzysu wenezuelskiego. 17 marca tego roku, Henrique Capriles – kolejny żarliwy katolik, który kandydował w wyborach prezydenckich w Wenezueli w 2013 roku przeciwko Maduro – powiedział w wywiadzie, że „Papież Franciszek zdaje się dystansować” od kryzysu wenezuelskiego. Już za późno oczekiwać, że Wenezuela stanie się jednym z jego priorytetów. „Gdzie”, mówi Capriles z oczywistą frustracją, „jest Papież?”. W ostatnich tygodniach sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kardynał Pietro Parolin (który służył jako nuncjusz papieski w Wenezueli pomiędzy 2009 a 2013) powiedział, że Wenezuela potrzebuje wolnych wyborów. Identyczne stanowisko utrzymują wenezuelscy biskupi, którzy naciskają również na konieczność „zapewnienia rządów prawa”. To pociąga za sobą powrót do formy rządów, która konstytucyjnie ogranicza kontrolę państwa nad społeczeństwem i gospodarką.

To byłoby klątwą dla południowoamerykańskich lewicowych populistów, którzy niezmiennie odrzucają rządy prawa w ich naładowanej marksizmem terminologii jako „narzędzie oligarchii burżuazyjnej”. Dla nich ograniczenie (a cóż dopiero oddanie) władzy oznaczałoby zdradzenie ludu i poddanie się „neoliberalnym władcom kapitału”.

Chciałoby się wierzyć, że rząd Maduro po prostu upadnie, ponieważ warunki życia w Wenezueli nieustannie się pogarszają. Przykład Korei Północnej i Kuby pokazuje jednak, że reżimy dyktatorskie mogą się utrzymać przy władzy bardzo długo.

Inny możliwy scenariusz to powstanie zbrojne prowadzone przez młodych oficerów armii zbuntowanych przeciwko temu, co reżim każe im robić swoim własnym obywatelom każdego dnia, zmęczonych przyjmowaniem rozkazów od kubańskich doradców i, jak miliony innych Wenezuelczyków, walczących o nakarmienie swoich rodzin. Nic jednak nie wskazuje, że tacy lewicowi populistyczni przywódcy jak Maduro mogliby bez walki dać się odsunąć od władzy. Należy się spodziewać, że reżim w takiej sytuacji by kontratakował rozpoczynając coś, co w zasadzie w wielu dziedzinach już teraz trwa w Wenezueli: krwawą wojnę domową.

A wtedy zastanawiam się, ilu Wenezuelczyków zawracałoby sobie głowę pytaniem „Gdzie jest Papież Franciszek?”. Byliby zbyt zajęci walką o ni mniej ni więcej tylko swoje życie i wolność.


Mieszkańcy Caracas, stolicy Wenezueli, trzymają krzyże podczas czuwania 29 kwietnia ku pamięci tych, którzy zginęli podczas protestów przeciwko rządowi prezydenta Nicolása Maduro. (CNS photo/Carlos Garcia Rawlins, Reuters)

Dr. Samuel Gregg
(tłum. PAFERE)

Artykuł ukazał się w „The Catholic World Report” 18 maja 2017 roku. Przedruk za pafere.org…

*  *  *  *  *  *

dr Samuel Gregg jest Dyrektorem ds. Badań w Instytucie Acton’a. Jest to aktywny komentator kwestii ekonomii politycznej, historii ekonomii, etyki finansów i teorii prawa naturalnego. Autor wielu książek, w tym “Becoming Europe” (2013) – pl. “Stając się Europą” i “For God and Profit: How Banking and Finance Can Serve the Common Good” (2016) – pl. “Dla Boga i Zysku: Jak Bankowość i Finanse mogą służyć społeczeństwu”. W 2014 roku nakładem PAFERE ukazała się jego książka „Myślenie ekonomiczne dla wierzących”. W przeszłości Gregg gościł w Polsce na zaproszenie PAFERE.

3 KOMENTARZE

  1. „dlaczego Papież Franciszek waha się przed jednoznacznym potępieniem lewicowego, populistycznego reżimu, który terroryzuje mieszkańców katolickiej Wenezueli”
    No to jest dopiero news! Po pierwsze Wenezuela nie jest katolicka tylko jest we wladaniu klanow bankierskich ktore eksploatuja wenezuelska rope za grosze i z wielkimi zyskami sprzedaja na gieldach w nowym jorku i londynie a Wenezuela z tego nic nie ma.
    Po drugie Wenezuela chce sama wydobywac rope i ja sama sprzedawac i inwestowac w swoj kraj. Dlaczego proba przejecia swojej wlasnosci od pejsatych korporacji spotyka sie z takim oporem? Dlaczego mlodziez wenezuelska z bogatych rodzin zyjacych w USA jest napuszczana na miejscowych biedakow? CIA w akcji, tak jak kiedys za czasow Allende w Chile.
    Wenezuela to przyklad bandyckiego kapitalizmu ktory dla zyskow wywola kazda wojne aby tylko nie oddac dostepu do koryta. Wenezuela przymiera glodem bo tamtejsza klasa zlodziejska wytransferowala dolary z bankow do USA a bez zielonych nie da sie nigdzie nic kupic. O tym wie kapitalistyczna banda i tym szantazuje swiat. Zimbabwe to typowy przyklad jak dziala bankierska zmowa.
    Wie nie piszcie tu glupot (w dodatku tlumaczenia amerykanskiego pejsa) ktory pod przykrywka komunizmu probuje urabiac opinie publiczna. Pseudopapiez jezuita to zaden komuch to zoldak pejsowej wladzy, siedzi cicho bo musialby stanac oficjalnie po stronie bankierow a nie po stronie miejscowych biedakow.

  2. Wenezuela niczego „sama” nie „chce”. Wenezuela to słowo oznaczające pewien kraj, czyli po prostu wyodrębniony administracyjnie kawałek powierzchni planety. Kraj nie ma rozumu, świadomości ani wolnej woli. Nie może więc chcieć.

Comments are closed.