Z wielką nadzieją sięgnąłem po książkę Grzegorza Malinowskiego „Nierówności i wzrost gospodarczy”, jako że tytuł wielce obiecujący, a tematyka bliska moim zainteresowaniom. Choć nie do końca spełniła moje oczekiwania, na pewno warto ją przeczytać. Krytycznie.
Pozycja wydawała mi się warta dokładnego przeczytania także dlatego, że na stronie internetowej PWN przeczytałem, że: „W książce zawarta jest kompleksowa analiza relacji występującej pomiędzy nierównościami społecznymi a wzrostem gospodarczym”, a rekomendował ją sam prof. Grzegorz Kołodko, pisząc na okładce, że „wszystkim Czytelnikom otwiera oczy na istotę, mechanizmy oraz następstwa narastania nadmiernych nierówności, a politykom wskazuje sensowne sposoby przeciwdziałania kontynuacji tej zgubnej tendencji”.
Z przykrością muszę jednak już na początku tej recenzji napisać, że książka ta nie spełniła tych oczekiwań i czytając ją, przeżyłem spore rozczarowanie. Wedle słów autora „praca dostarcza zarówno kompleksowej wiedzy dotyczącej mechanizmów oddziaływania nierówności społecznych na wzrost gospodarczy, jak i praktycznych idei, które mogą być zastosowane w celu obniżenia poziomu nierówności przy jednoczesnej maksymalizacji wzrostu gospodarczego”. Po przeczytaniu tej książki niestety nie mogę potwierdzić, że zawarto w niej tę „kompleksową wiedzę”.
Co ciekawe książka ta wbrew wymaganemu obiektywizmowi badawczemu pisana jest pod specjalną tezę i jej podporządkowuje autor swoją argumentację, prezentację i dobór literatury. Sam autor stwierdza, że „Janko Muzykant jest zatem postacią literacką, która personifikuje zasadniczą tezę tej pracy, że zbyt wysokie nierówności dochodowe oddziałują negatywnie na wzrost gospodarczy”. W innym miejscu autor pisze: „Ktoś jednak może stwierdzić, że duże nierówności społeczne wiążą się z istotnymi benefitami ekonomicznymi i większe rozwarstwienie napędza wzrost gospodarczy, a ten z kolei poprawia dobrostan całego społeczeństwa. Polemikę z tego typu argumentacją oczywiście można by przeprowadzać, opierając się na pewnym systemie aksjologicznym, a także na opisanych zasadach sprawiedliwości. Ten sposób podejścia do tematu byłby wszakże równoznaczny z próbą odpowiedzi na doniosłe pytanie, czy zbyt wysokie nierówności społeczne są etycznie dopuszczalne. Dla ekonomisty jednak takie pytanie nie jest dostatecznie intrygujące intelektualnie. O wiele ciekawsze jest pytanie, czy duże nierówności rzeczywiście hamują wzrost gospodarczy”.
Bardzo często autor używa określenia „nadmierne nierówności dochodowe”, pisząc na przykład: „Na podstawie dotychczasowych rozważań jesteśmy w stanie posłużyć się odpowiednią argumentacją w celu wykazania, że nadmierne nierówności dochodowe przyczyniają się do obniżenia dynamiki wzrostu gospodarczego. Skoro zatem udało się zidentyfikować tego typu zależność, to pragmatycznie zorientowany ekonomista powinien zmierzyć się z pytaniem: >>Czy można obniżyć poziom nierówności dochodowych za pomocą instrumentów polityki gospodarczej, a jeśli tak, to jakich?<<”.
W książce niestety nie znajdujemy jasnej odpowiedzi na pytanie, co to są nadmierne nierówności dochodowe. Uzyskujemy jedynie ogólną odpowiedź, że ich poziom „zmienia się w zależności od splotu rozmaitych czynników ekonomicznych i społecznych”. Co ciekawe, wydaje się, że autor proponuje bardzo jednostronne działania w kierunku obniżenia nierówności. Mają temu mianowicie służyć „instrumenty polityki gospodarczej”. Zdaje się, że nie wierzy on w możliwości samoregulacji systemu gospodarczego przez indywidualne inicjatywy członków społeczności, w której te nierówności występują.
W zakończeniu autor pisze: „Podstawowe pytanie badawcze, z którym postanowiłem się zmierzyć, dotyczy charakteru zależności między poziomem nierówności społecznych a wzrostem gospodarczym. Wychodząc z założenia, że najważniejszym celem gospodarki jest maksymalizacja PKB oraz że najlepszym przybliżeniem nierówności społecznych jest poziom nierówności dochodowych mierzonych współczynnikiem Giniego, wykazałem, że istnieje zależność między poziomem nierówności społecznych a wzrostem gospodarczym i że jest ona negatywna. Nie oznacza to bynajmniej, że stan idealnej równości jest ekonomicznie pożądany.”. Potwierdzałoby to moje przypuszczenie o z góry postawionej przez autora tezie, że nierówności są generalnie niedobre dla gospodarki i należy z nimi walczyć.
Ciekawe, że autor bardzo często utożsamia wzrost gospodarczy ze wzrostem PKB, pisze nawet, że „celem gospodarki jest maksymalizacja PKB”, co nie przeszkadza mu napisać w ostatnim akapicie książki: „Takie przesłanie sprawia, że przedstawione tu rozważania przekraczają wyznaczone granice i mimo że ich celem nie była krytyka najpopularniejszej miary wzrostu, to jednak wpisuje się ona w rosnący w siłę nurt stwierdzający, że żyjemy w poPKBowskiej epoce…, w której miary rozwoju muszą uwzględniać nie tylko ilościowy wymiar gospodarki, lecz także jej aspekt jakościowy. Ważne jest nie tylko to, ile produkujemy, lecz i to, w jakich warunkach ta produkcja się odbywa, kosztem czego oraz jak jest dzielony dochód”.
Autor analizuje tylko jeden kierunek zależności, mianowicie to, jak nierówności wpływają na wzrost gospodarczy. Nie zauważa przy tym, że relacja pomiędzy poziomem nierówności a wzrostem gospodarczym nie jest jednokierunkowa. To nie tylko nierówności wpływają na wzrost gospodarczy, ale odwrotnie – szybki wzrost gospodarczy wpływa na wzrost nierówności, a przy osiągnieciu wysokiego poziomu dobrobytu wzrost gospodarczy może być spowolniony i wtedy możemy obserwować tendencję do zmniejszania się nierówności. Wprawdzie autor odwołuje się do klasycznego modelu Simona Kuznietsa (odwróconej krzywej U), ale nie traktuje tej propozycji jako zasadnej i pisze, że „koncepcja krzywej Kuznetsa przetrwała jako pewna kontrowersja”.
Przy tej okazji nasuwa się pytanie, dlaczego autor nie odwołał się do prac Vilfredo Pareto, a zwłaszcza do zasady 20/80 (nazywanej często zasadą Pareto)? Może gdyby uwzględnił w swych rozważaniach wyniki Vilfredo Pareto, uznałby, że pewien poziom nierówności jest czymś naturalnym w systemach społecznych, że może nie warto ponosić wielkich kosztów społecznych, walcząc bezskutecznie z pewnymi naturalnymi procesami i naturalnymi mechanizmami rozwoju?
Już na początku książki autor odwołuje się do dwóch zasad sformułowanych przez Johna Rawlsa:
Każda osoba powinna mieć równe prawo do jak najszerszego całościowego systemu podstawowych wolności dającego się pogodzić z podobnym systemem dla wszystkich.
Nierówności społeczne i ekonomiczne mają spełniać dwa warunki. Po pierwsze, powinny umożliwiać dostęp do urzędów i stanowisk dla wszystkich w warunkach równości szans. Po drugie, mają stwarzać największe korzyści dla osób najgorzej sytuowanych w społeczeństwie. Oznacza to, że wszelkie pierwotne dobra społeczne, do których Rawls zalicza m.in. wolność, szanse, dochód i bogactwo, mają być rozdzielane równo, chyba że nierówna dystrybucja któregokolwiek z dóbr jest z korzyścią dla najmniej uprzywilejowanych.”
Zastanawia mnie, na ile książka miałaby inny kształt, gdyby autor uznał, że zasadami, które należałoby potraktować jako punkt wyjścia, nie są zasady Johna Rawlsa, ale zasady zaproponowane przez Ralfa Dahrendorfa, który uznał, że nierówności są do zaakceptowania, jeśli:
– Istnieje możliwość przemieszczania się między różnymi warstwami tworzącymi się w społeczeństwie (mobilność społeczna, otwartość grup społecznych).
– Istnieje możliwość pełnego uczestnictwa każdego członka społeczności w procesach społecznych.
– Nikt nie jest całkowicie wykluczony z uczestnictwa w społeczeństwie, nikt nie jest zepchnięty poniżej pewnego wspólnego poziomu życia, na którym powinni znajdować się wszyscy obywatele.
Wydaje mi się, że autor dokonuje zbytniego uproszczenia (które może prowadzić też do nieprawdziwych wniosków), utożsamiając nierówności z kapitałem ludzkim (np. pisząc: „Skoro nierówności mogą hamować wzrost gospodarczy przez swój negatywny wpływ na kapitał ludzki, to dyskusję trzeba przenieść na grunt zależności między kapitałem ludzkim a wzrostem gospodarczym”). W bardzo wielu swoich rozważaniach autor dyskutuje nie o nierównościach dochodowych, ale o kapitale ludzkim i przenosi te wnioski na ogólny poziom nierówności dochodowych („Często podkreśla się, że najlepszym przybliżeniem nierówności, w kontekście ich wpływu na dynamikę wzrostu, są nierówności w zasobach, a zwłaszcza nierówności z tytułu dostępu do edukacji, tudzież nierówności w rozkładzie kapitału ludzkiego”).
Odnoszę też wrażenie, że wiele wniosków i postulatów autora pozostaje pod wpływem dosyć ograniczonej perspektywy badawczej wynikającej ze swoistego zauroczenia tzw. Jednolitą Teorią Wzrostu, zaproponowaną przez O. Galora. Wydaje się, że prowadzi to autora do „myślenia konstruktywicznego” widocznego w wielu sytuacjach w propozycjach zaprojektowania instytucji społecznych, np. „…kluczem do sukcesu jest właściwe zaprojektowanie systemu aktywizacji zawodowej, gdyż samo tylko zwiększenie wydatków rządowych na ten cel wcale nie jest gwarancją sukcesu”.
Czasami autor utożsamia nierówności z ubóstwem – a to są jednak dwie różne kategorie. Pisze na przykład: „Na podstawie badań rozkładu dochodów gospodarstw domowych z lat 2001–2011, a więc okresu prezydentury L. da Silva oraz D. Rousseff, udało się wyizolować wpływ polityki redystrybucyjnej na redukcję ubóstwa (IPEA, 2012). Z badania tego wynika, że aktywna rola państwa tłumaczy ok. 50 proc. obserwowanej zmiany. Pozostała część jest zaś bezpośrednim wynikiem wzrostu gospodarczego. W rozważanym okresie średnie dochody wzrosły o 32 proc. Gdyby jednak rola państwa nie uległa zmianie w 2001 roku (czyli dystrybucja dochodów pozostałaby taka sama jak uprzednio), to proporcjonalna redukcja ubóstwa w porównaniu do tej, jaka faktycznie nastąpiła, wymagałaby wzrostu średnich dochodów aż o 89 proc.”
W wielu sytuacjach mam wątpliwości co do jakości danych statystycznych, z których korzysta autor. Pisze na przykład: „Kraje cudu azjatyckiego zasługują na szczególną uwagę również dlatego, że w ich przypadku szybkiemu wzrostowi gospodarczemu nie towarzyszył wzrost nierówności dochodowych. Jest to jeden z przykładów, które podważają zasadność krzywej Kuznetsa, z postulowaną przez nią koniecznością początkowego podniesienia się nierówności społecznych w krajach rozwijających się (Kuznets, 1955). Polityka gospodarcza krajów azjatyckiego cudu była nakierowana przede wszystkim na maksymalizację wzrostu gospodarczego, ale zarazem wdrażały one określone rozwiązania, które promowały egalitaryzm.
Co więcej, nie istnieje żaden przekonujący dowód na rzecz tezy, że polityka nakierowana na osiągnięcie bardziej sprawiedliwej dystrybucji dochodów spowalniała wzrost gospodarczy lub oddziaływała nań negatywnie. Przeciwnie: nie dość, że takie stwierdzenia nie są podnoszone w poważnych debatach, to w dodatku stwierdza się, iż to właśnie dzięki sprawiedliwej dystrybucji owoców wzrostu gospodarczego kraje te były w stanie w tak długim okresie utrzymać wzrost.”
Z dostępnych mi danych statystycznych dotyczących na przykład rozwoju gospodarczego Japonii wynika, że (wbrew temu co twierdzi autor w powyższym cytacie) w tym kraju w okresie szybkiego wzrostu gospodarczego po drugiej wojnie światowej aż do lat 70. XX wieku występowały duże nierówności dochodów. Od lat 80. XX wieku w Japonii zaobserwowano wyraźne tendencje do egalitaryzmu i stałe zmniejszanie się nierówności dochodowej, czemu niestety towarzyszył spadek wzrostu gospodarczego.
Można podać wiele prac (o których nie wspomina autor recenzowanej książki) pokazujących, jak redystrybucja dochodów mająca na celu zmniejszenie nierówności społecznych przyczynia się do wyraźnego spowolnienia gospodarczego. Takim dobrym przeglądem literatury na ten temat jest „Taxation, Government Spending and Economic Growth” (Philip Booth, ed., 2016).
Autor odwołuje się też do popularnej (ale bardzo kontrowersyjnej i często krytykowanej) tezy, że w ostatnich dekadach najszybciej bogacą się bogaci, a biedni staja się biedniejsi. Taką często przywoływaną ilustracją jest np. statystyka, że 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie ma majątek porównywalny z 50 proc. ludzi najbiedniejszych w skali globu. Nie będę tutaj przytaczał wielu publikacji pokazujących, jak nieadekwatne i mylące są tego typu argumentacje, ale warto uzmysłowić sobie, że gdybyśmy zrobili to, co jest często postulowane („zabrać bogatym i oddać biednym”) i ten 1 proc. najbogatszych oddałby swój majątek 20 proc. najbiedniejszym, to w wyniku takiego transferu każdy najbiedniejszy dostałby ok. 37 tys. dolarów jednorazowej wypłaty (co jest kwotą znacznie mniejszą niż mediana zarobków w Stanach Zjednoczonych).
Jaki były tego efekt? Z pewnością zadowolenie tych 20 proc. najbiedniejszych na świecie. Ale czy to rekompensowałoby negatywne efekty takiego transferu, jak np. znacznie wolniejszy wzrost gospodarzy czy brak wielu innowacyjnych produktów? Pomyślmy, że gdyby dokonano takiego transferu, nie mielibyśmy produktów i usług zapewnianych przez takie firmy jak Microsoft, Apple, Amazon, Facebook, Google.
Nie mam tutaj miejsca na dłuższą polemikę z tezami stawianymi przez autora recenzowanej książki. Zamiast tego mogę polecić publikacje dwóch szacownych instytucji – artykuł w The Wall Street Journal, „The Mythical Link Between Income Inequality and Slow Growth” oraz niedawno opublikowany przez Bank for International Settlements raport “World changes in inequality: an overview of facts, causes, consequences and policies” (François Bourguignon, BIS Working Papers No 654, August 2017). Specjalnie polecam te publikacje powstałe w ramach głównego nurtu ekonomii, by nie być posądzonym o tendencyjność i proponowanie publikacji tak bardzo nielubianych przez autora recenzowanej książki neoliberałów.
Na koniec tej recenzji kilka uwag szczegółowych, może już nie tak blisko związanych z głównym tematem książki, ale wydaje mi się istotnych.
Autor, odwołując się do prac Adama Smitha, pisze „… wzmianka o słynnej >>niewidzialnej ręce rynku<< znajduje się w jego pracy z zakresu filozofii moralnej – The theory of moral sentiments”. Warto podkreślić, że Adam Smith nie użył nigdzie (ani w Bogactwie narodów, ani w Teorii uczuć moralnych) określenia „niewidzialna ręka rynku”. Ten błąd autora jest częstym błędem popełnianym nawet przez znanych ekonomistów i być może z tego powodu jestem na niego wyczulony. Adam Smith użył metafory niewidzialnej ręki do zobrazowania istnienia pewnego bezosobowego mechanizmu, który przyczynia się do sprawiedliwej dystrybucji dochodów i bogactwa. Proponuję autorowi przeczytać uważnie odpowiednie fragmenty w Bogactwie narodów i w Teorii uczuć moralnych.
Autor pisze też: „Uwikłanie ekonomii w świat wartości jest więc wręcz czymś zarówno nieuniknionym, jak i pożądanym”. To budzi mój sprzeciw. Jeśli faktycznie chcemy, by ekonomia była prawdziwą nauką (tak jak fizyka, biologia, chemia), musimy w swych badaniach spełniać postulat Maxa Webera, że ekonomia powinna być nauką wolną od sądów wartościujących (tak jak nie wydają sądów fizycy, chemicy, biolodzy). Niestety w pracy tej widać, jak bardzo przyjęte i akcentowane przez autora sądy wartościujące wpływają na kształt tej książki.
Na stronie 20 znajdujemy dwa zdania, które tylko przytoczę, bo chyba nie wymagają komentarza: „Majątek jest terminem bardziej pojemnym od pojęcia dochodu. Co więcej, można sobie wyobrazić względnie egalitarne społeczeństwo pod względem dochodowym, które zarazem będzie wysoce nieegalitarne pod względem majątkowym”.
Natomiast na stronie 141czytamy: „Racjonalnym rozwiązaniem jest zatem próba ograniczenia zasadniczej przyczyny nierówności płac kobiet i mężczyzn, jaką jest krótszy czas pracy. Aby więc wydłużyć czas pracy kobiet, powinny zostać wzięte pod uwagę rozwiązania w zakresie rozbudowy sieci publicznych i prywatnych placówek opieki nad dziećmi oraz nad osobami starszymi”. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, że krótszy czas pracy może być przyczyną nierówności płac (jeśli tak to powinno to dotyczyć także mężczyzn pracujących w niepełnym wymiarze godzin, np. na pół etatu).
Na koniec trochę optymizmu – książka mimo wielu wad i swej niekompletności, o czym wspomniałem wyżej, jest pozycją interesującą i wartą (krytycznego) przeczytania.
Witold Kwaśnicki