Nakreślony tutaj plan, dzięki któremu zjednoczone środowisko wolnościowo-konserwatywne z pewnością osiągnęłoby więcej niż 5% poparcia to a) konsolidacja i zorientowanie na cel pokornie podążając za najbardziej medialną osobą w środowisku, b) profesjonalizacja i przejrzystość działań partii, w szczególności jej wydatków oraz c) przygotowanie zaplecza merytorycznego w postaci pakietu projektów ustaw i opracowań naukowych dla głównych postulatów partii.
Zapewne nie raz i nie dwa mogliście przeczytać w Internecie o rzekomej śmierci Korwina w formie drwiny. I choć byłoby to niesmaczne wobec jakiejkolwiek osoby, to prawdą jest to, że nikt nie będzie przecież żył wiecznie. Korwin zrobił wiele dla popularyzacji idei wolnorynkowych, jednocześnie jednak zagarnął cały polityczny wpływ dla siebie i uniemożliwił zdobycie większego poparcia. I tak jak widok kolejnego sondażu na granicy 1-2% wpędza w depresję (rok temu, przed zmianą szyldu partii było raz 5% i jakieś nadzieje), tak te głupie, niesmaczne drwiny wpędziły mnie w refleksję. Jak będzie wyglądać życie środowiska wolnościowego po Korwinie, który bezsprzecznie jest jego największym motorem i największym hamulcowym?
Nie mam na myśli wcale, tzn. przede wszystkim, kontrowersyjnych wypowiedzi dżentelmena z muszką. Absolutnie zgadzam się, że jeśli ktoś byłby osobą w stylu nudnego, chłodnego technokraty, to choćby sypał argumentami jak z rękawa, nikt by się jego ideami nie zainteresował. Osobowość polityka, który musi wypromować ideę z marginesu politycznego, walczącego o przejście progu wyborczego, musi zawierać w sobie charyzmę, mieć sposób na rozpoznawalność. Korwin wybrał metodę wzbudzania kontrowersji i cóż – nikt ze środowiska nie wymyślił niczego skuteczniejszego. Co prawda, kilku wypowiedzi można było sobie oszczędzić („Hitler nie wiedział o Holocauście”, „dzieci niepełnosprawne zarażają zdrowe”), ale to dlatego, ponieważ byłby po prostu niemerytoryczne i zbyt mocno uderzały w emocjonalne struny ludzi, w ich poczucie sprawiedliwości czy empatii.
Nie jest także prawdą, że wszystkie zasługi i winy spadają na konto Korwina. Zwłaszcza to drugie jest często wymówką dla swoich dezercji lub układów z innymi środowiskami. W środowisku wolnościowym za dużo jest samozwańczych Napoleonów i obrażalskich primadonn. Nie chcę wskazywać nazwisk, ale „kumaci” ze środowiska wiedzą, jak, wydawałoby się poważne osoby (np. z tytułami doktora) obrażały się na Korwina, bo ten „coś” powiedział albo ktoś coś zrobił nie tak, jak akurat on chciał, zatem zakładamy osobną partię/stowarzyszenie. Mamy UPR, KNP, Wolność, Endecję i jeszcze kilka innych renegackich frakcji. Dlaczego? Ponieważ wielu ludzi nie chciało zaakceptować faktu, że Korwin ze swoimi wadami jest mimo wszystko grawitacyjnym centrum środowiska wolnościowego. Owszem, często był poza jego kontrolą. Jednak podstawowym błędem było sądzić, że hamulcowym były kontrowersyjne wypowiedzi. Cóż, sądzę, że ciągłe zmiany nazw partii były daleko bardziej destruktywne. Należy wrócić do najstarszego szyldu, wrócić do źródeł – UPR – i walczyć o jego rozpoznawalność aż do śmierci. Inaczej wiecznie trzeba tłumaczyć „Wolność, czyli dawniej KORWiN, czyli dawniej Kongres Nowej Prawicy, czyli dawniej Unia Polityki Realnej…”. Poniższe przemyślenia to próba rozliczenia prób i błędów ostatnich 28-29 lat działalności całego środowiska wolnościowo-konserwatywnego i wyciągnięcia wniosków z nich.
Pierwszym punktem jest zatem konsolidacja środowisk wokół nowego, charyzmatycznego lidera, który będzie umiał ściągnąć na siebie uwagę. Te środowiska to w pionie politycznym Wolność, KPN, UPR, konserwatywni libertarianie, KoLiber, Endecja, narodowcy jak Krzysztof Bosak, Jerzy Wasiukiewicz i Karol Skorek, w pionie dziennikarskim Najwyższy Czas, wgospodarce.pl, bankier.pl, prokapitalizm.pl, a w pionie naukowym Instytut im. Adama Smitha, Fundacja Republikańska, Fundacja PAFERE, Instytut Misesa, Związek Polskich Przedsiębiorców i Instytut Romana Rybarskiego. Z czasem przygarnęlibyśmy środowiska pro-lajferów i zwolenników edukacji demowej, bezdomne od czasu gdy PiS zabronił de facto tej drugiej i stchórzył wobec czarnych parasolek. Pion naukowy jest imponujący: żaden inny kraj, może oprócz USA, nie ma na tyle wykształconych osób w środowisku wolnościowym, tylu wolnościowych ekonomistów i zaangażowanych politycznie przedsiębiorców. W obecnym stanie to wręcz marnotrawstwo, że nie znaleziono sposobu na polityczne wykorzystanie tego potencjału.
Wracając do kwestii rozbicia dzielnicowego środowiska, to po Korwinie pierwsza zasada głosi: „follow the leader”. Idziemy za liderem, któremu dajemy czystą kartę (niezależnie od jego przeszłości) i który ma personifikować konsolidację wobec naszego celu, jakim jest stworzenie bardziej ludzkiego państwa. Kto ma największe przebicie medialne, jest predestynowany do bycia prezesem, koniec kropka i niech to będzie prezes na lata, przynajmniej póki faktycznie parta wolnościowa nie usadowi się w siodle na tyle, by zmiany personalne jej nie zaszkodziły (jak np. w UKIP). Osobiste ambicje, antypatie, karierowiczostwo, napoleoństwo, tworzenie kanap – tego trzeba się wyrzec jak szatana na chrzcie.
Jednakże by uniknąć prezesowych ekscesów, należy stworzyć dwie rzeczy. Jedną z nich jest stworzenie „wewnętrznego kręgu” najważniejszych osób w środowisku: najbardziej znanych dziennikarzy, eks-polityków (posłów, europosłów) i profesorów – każda z „koalicyjnych” organizacji desygnowałaby swojego człowieka. Przed każdym wystąpieniem medialnym prezesa lub kandydatów na posłów konsultowaliby oni, w formie burzy mózgów, strategię i dobór argumentów oraz określali, czy i jak daleko dana osoba występująca w mediach może posunąć się do „kontrolowanej” prowokacji.
Czwartym punktem jest absolutna transparentność („przejrzystość”) wydatków partyjnych. Zbyt wiele razy środowisko okrywało się wstydem i dzieliło się, bo partia postulująca prywatyzację okazywała się prywatyzować partyjne pieniądze. Skarbnik będzie miał za zadanie ewidencjonować każdy pojedynczy dochód i wydatek partii w arkuszu kalkulacyjnym, dostępnym dla każdego członka partii, dziennikarza (i organu państwowego) na specjalnej chmurze.
Piąty punkt jest kontrowersyjny. Prezes, skarbnik i kilku najbardziej rokujących na dobry wynik wyborczy osób muszą mieć na czas kampanii wyborczej wypłacane pensje (prezes: średnia krajowa, reszta: płaca minimalna). Możemy się zżymać na to, że w przeszłości partyjne pieniądze były przejadane lub wręcz rozkradane. Jednakże jeżdżenie parę miesięcy przez cały kraj, chodzenie do mediów, udzielanie wywiadów i przede wszystkim, należyte przygotowywanie merytoryczne do tych wystąpień to nie jest coś, co można ze spokojem robić prowadząc jednocześnie dotychczasowy etat. Lider i najważniejsi kandydaci muszą mieć na czas walki wyborczej czystą głowę i jasno przydzieloną odpowiedzialność walcząc o mandaty. Co więcej, osoby pobierające pensje od partii mogą być pociągnięte do jej całkowitego zwrotu, jeśli np. generalne zgromadzenie partii uzna, że sprzeniewierzyły zaufanie np. niszcząc poparcie wyborcze fatalnymi wypowiedziami lub wyprowadzając pieniądze partyjne.
Szósty punkt jest nieodłączny od piątego. Finansowanie partii musi odbywać się z wysokich składek. Krótka piłka, albo jesteśmy poważną partią, albo partią spłukanych amatorów (co chyba trochę nie licuje z wizerunkiem partii wspierającej przedsiębiorczość). Dlatego (przykładowo) należy za członkostwo w partii pobierać od 20 zł miesięczne, za możliwość aktywnego prawa wyborczego 50 zł, a za możliwość biernego prawa wyborczego 100 zł lub więcej. Uczniowie, studenci i osoby bez stałych dochodów mają możliwość zwolnienia się od tych składek, o ile wykonają pracę na rzecz partii w postaci rozlepiania plakatów wyborczych, organizacji konferencji, spotkania wyborczego w rodzinnym mieście czy innego rodzaju logistycznego wsparcia. Zwolnionym od składek mogą być także osoby, które przedłożą projekty 3 ustaw albo 3 opracowań naukowych danego zagadnienia (np. dot. edukacji domowej), które przejdą pozytywną prawniczą lub merytoryczną weryfikację przez pion naukowy.
W ten sposób płynnie przechodzimy do siódmego punktu. Jednym z największych błędów Korwina (nie są nimi kontrowersyjne wypowiedzi, kucu) było zignorowanie potrzeby merytorycznego zaplecza. Projekty ustaw? Nie potrzebujemy. Wsparcie spin-doktorów, osób od strategii politycznej, teorii decyzji, psychologów? Coś tam raz na ruski rok w tych tematach drgnęło, ale szybko z tego rezygnowano. Opracowania naukowe na poparcie danych idei? Idee przecież wystarczą. W efekcie mieliśmy olbrzymie marnotrawstwo potencjału, a osoby, które wypowiadały się z ramienia korwinowych partii wręcz szokowały nielogicznymi i niemerytorycznymi wypowiedziami. Przykłady takich grzeszków: „nawet w komunizmie było mniej komunizmu niż dzisiaj”, tudzież publikowanie grafiki przedstawiającej wzrost kosztów opieki zdrowotnej w USA wraz z postępującą jej nacjonalizacją, mimo, że taka prosta korelacja dawno została obalona w pracach ekonomicznych m.in. prof. Baumola, który wykazuje że po prostu udział wydatków na zdrowie, pomijając oczywistą kwestię inflacji, w produkcie narodowym brutto wzrósł nie tylko w sektorze publicznym, ponieważ wzrosły – i to dalece bardziej – prywatne wydatki jakie ludzie przeznaczają z własnych kieszeni na zdrowie. Ten wzrost popytu (i ludności, wywierając dalszą presję na popyt) odpowiada za lwią część wzrostu cen usług medycznych. Oczywiście, w niczym to nie zaprzecza temu, że publiczna służba zdrowia jest przynajmniej w teorii mniej efektywna w porównaniu do prywatnej (np. ceny wielu medykamentów są niższe po wykreśleniu ich z listy leków refundowanych) – po prostu argument o wzroście cen jest merytoryczną kompromitacją, bo każdy lewicujący student ekonomii poradzi sobie z nim w 30 sekund, pozostawiając prawicowego z rozdziawioną gębą, jak to się mówi, „zaoranego”.
Do poparcia np. prywatyzacji edukacji też istnieje dużo argumentów, nawet standardowa klasyczna ekonomia popiera ją w swoim modelu (ponieważ edukacja jest dobrem konkurencyjnym, a nie publicznym), tymczasem jedyne, co dało się słyszeć z ust wolnościowców-polityków to „bo to moje dziecko, a pan urzędnik niech idzie precz”. Owszem, władza rodzicielska jest ważna, ale w ten sposób nikogo nie przekonamy, bo dużo jest przecież patologicznych rodziców, którzy swoje dziecko niszczą. Ludzie o tym wiedzą i w swojej empatii zamykają się na moralnościowo-autorytarne argumenty. Argumenty z kolei, by dać rodzicom możliwość wyboru bardziej efektywnej dla ich dziecka ścieżki edukacji domowej, brzmi po prostu dużo lepiej.
Albo inna rzecz: znieśmy podatki. Ale z czego zrekompensować malejący przychód państwa? A to nie wiemy, nie interesuje nas to. Oczywiście przy redukcji podatków trzeba wskazać miejsca, gdzie można zredukować wydatki państwa.
Podsumowując: partia wolnościowo-konserwatywna musi mieć mocne wsparcie merytoryczne. Dlatego należy stworzyć dwie rzeczy: „Centrum Ustaw” oraz „ośrodek wsparcia naukowego” (wybaczcie tę roboczą nazwę). Oczywiście, obydwie instytucje ściśle współpracowałyby ze sobą. Rola pierwszej widoczna jest po jej nazwie. Do czasu wyborów parlamentarnych powinniśmy mieć ustawy
a) o obniżeniu akcyzy
b) ustawa o kasowej metodzie rozliczania VATu
c) prawo o niemożliwości zajęcia przez komornika minimum socjalnego (jako rodzaj „przynęty” wyborczej dla ludzi o lewicującej wrażliwości społecznej)
d) o podwyższeniu kwoty wolnej od podatku
e) prywatyzacji SANEPIDu, części lasów państwowych i audytów finansowych
f) o edukacji domowej
g) całkowity zakaz aborcji i in-vitro
h) o zakazie rozwodów cywilnych w przypadku małżeństw konkordatowych
i) możliwość odliczenia VATu z podatku dochodowego od materiałów pierwszej potrzeby dla dziecka (wózek dziecięcy, podręczniki, przybory szkolne)
j) o reformie 500+ – zamiany „zasiłku” byłby to zwrot od podatku dochodowego (za każde dziecko)
k) zakaz wzrostu deficytu budżetowego powyżej wzrostu PKB (oznaczałoby to, że za parę lat nie byłoby deficytu budżetowego)
l) zamiana składki ZUS na podatek dochodowy w celu finansowania zreformowanej i jednolitej emerytury obywatelskiej tak jak proponuje to Centrum im. Adama Smitha.
Te rzeczy mają szansę być przeforsowane, o ile dozowane będą umiarkowanie a nie z fanatycznym idealizmem np. zaczynając od małej obniżki akcyzy albo podwyższeniu kwoty wolnej od podatku dla najmniej zarabiających.
„Ośrodek wsparcia” brzmi enigmatycznie, ale jego idea jest prosta. Byłby to rodzaj platformy dyskusyjnej, podzielonej na panele tematyczne: ekonomia i finanse, prowadzenie firmy, polityka zagraniczna, służba zdrowia, edukacja, transport i urbanistyka itp. itd. Osoby, które mają wykształcenie lub doświadczenie w danym kierunku, podawałaby tam podparte merytorycznym opracowaniem argumentami na rzecz postulatów partyjnych, które później mogliby wykorzystać kandydaci na posłów oraz inne osoby chcące wziąć czynny udział w przekonywaniu innych ludzi do zagłosowania na partię. Oczywiście, nie można byłoby tam pisać, co się chce: Każdy argument musi być wsparty opracowaniem naukowym bądź odpowiednią kwerendą (trzeba wskazać np. przepisy których zmiana ułatwiłaby prowadzenie firmy). Argumenty autorytarne, czy „anegdotyczne” nie przechodziłyby przez moderację. Wyglądałoby to tak: „Wyższa kwota wolna od podatku zbliżałaby nas do Niemiec czy Anglii: tutaj źródło do opracowania zestawiającego kwoty wolne od podatku w poszczególnych krajach zachodnich”.
Ósmym jest strategia pragmatycznego umiarkowania i warunkowej koalicyjności. Należy oddzielić praktykę od idei. Nasi kandydaci powinni mówić np. „zniesienie akcyzy jest nierealne, ale będziemy walczyć o jej chociaż 1% obniżkę!”. Fanatyczny idealizm prowadzi donikąd (albo do Stowarzyszenia Libertariańskiego), a pragmatyzm wcale nie oznacza rezygnowania z idei. Nie oznacza to jednak np. koalicyjności z takim PiSem czy kimkolwiek innym. Jeśli np. PiS ma w sejmie 46% miejsc, a Partia Wolnościowo-Konserwatywna 5% miejsc, dużo lepiej taktycznie rozgrywać rzeczy na swoją korzyść (o ile stosuje się je z umiarem) – wtedy nie firmujemy jednocześnie rzeczy, z którymi się nie zgadzamy (np. antyrosyjskiej polityki zagranicznej). I tak, można grozić, że odwoła się takiego a nie innego ministra głosując wraz z resztą opozycji, ale można by te groźby odwołać, jeśli np. PiS zgodzi się na ustawy o małej obniżce podatków lub legalizacji edukacji domowej – ustawy, które mielibyśmy schowane tuż za pazuchą i które byłyby gotowe do przegłosowania na już-zaraz. Ewentualna koalicja byłaby dalece mniej korzystnym wariantem, bo wtedy wszystkie porażki merytoryczne jak i te spowodowane czynnikami zewnętrznymi (dołek koniunktury, kryzys finansowy) poszłyby na konto i naszej partii.
Następnym punktem jest zachowanie wobec PiS (lub innego większego koalicjanta). Dla niektórych jest to trudne z powodów ideologicznych, ale ze względów strategicznych (niestety) należy z góry poprzeć rząd mniejszościowy PiS i nie blokować merytorycznych aspiracji tej partii, np. popierać reformy administracyjne danego resortu o ile byłyby one neutralne dla wydatków państwa, tj. nie zwiększałyby ich.
Jedynym wyjątkiem byłaby koalicja, w której partia wolnościowo-konserwatywna posiadałaby Ministerstwo Finansów, Opieki Społecznej (po to, by zreformować 500+ na zwolnienie podatkowe oraz ZUS w kierunku jednolitej emerytury obywatelskiej) oraz resorty siłowe (plan minimum: MSZ i 2 wiceministrów w MSW), aby zagwarantować Polsce niezależność od obcych ośrodków w kierowaniu swojej polityki zagranicznej i handlowej. Należy wątpić w przyjęcie takiej wysokiej oferty, ale nie należy jednak wykluczać, że PiS lub kto inny będzie tak „przyspawany do stołków” i tak przepełniony strachem wobec opozycji, że zgodzi się i na takie zaporowe warunki. Dlaczego jednak generalnie wobec PiSu należy mieć stanowisko koncyliacyjne? Ponieważ dużo potencjalnego elektoratu (jak prolife, wolnościowi katolicy, konserwatyści dobrej woli) jest właśnie tam. Istnieje też pewna zbieżność celów, jak poprawienie sprawności państwa, konserwatyzm, decyzyjność czy suwerenność. PiS jest także dużo bardziej podatny na dyspozycje z zewnątrz. Nie do przecenienia jest także to, by około-pisowskie media oraz Radia Maryja (tutaj wielkimi budowniczymi mostów mógłby być Stanisław Michalkiewicz czy Krzysztof Bosak) były wobec partii wolnościowo-konserwatywnej co najmniej neutralne. Wymaga to dyplomacji i kultury politycznej, niestety coraz większa część środowiska wolnościowców ma bliżej mentalnie do antyklerykalnej Partii Razem niż do Okcydentu. Ostatnim jest możliwość przytemperowania etatystyczno-fiskalnych zakusów ex-Ministra Finansów i superpremiera, Mateusza Morawieckiego. Partia wolnościowo-konserwatywna musi być wolnościowym odważnikiem.
Kolejną kwestią jest nieprzyjemne zjawisko zwane „szurią”. Dla nieobeznanych z internetowym slangiem: „szuria” to wiara w hipotezy niepoparte merytoryczną argumentacją. Dlatego postulować należy zakaz antyintelektualizmu, czego przykładem są np. „negacjonizm” globalnego ocieplenia oraz ruch anty-szczepionkowy. Należy się zgodzić, że handel pakietami emisyjnymi czy ilość szczepień w Polsce to szwindle (spowodowane tym, że ktoś po prostu ma w tym interes) i z tym należy się zgodzić, ale należy to oddzielić od tego, że zarówno zmiany klimatyczne jak i korzyści ze szczepień są faktami ugruntowanymi naukowo i konsensusem popieranym przez 99% środowiska naukowego. Partia Wolnościowa zawsze musi mieć solidne merytoryczne opracowania na obronę swoich postulatów. W takich jak powyższe kwestiach nawet jeśli wolnościowiec ma osobiście inną intuicję, musi się po prostu zamknąć, aby nie ośmieszać partii klimatem „spisków”. Antyintelektualizm powinien być powodem do wykluczenia z partii w najszybszym z możliwych trybów.
Ostatnim punktem jest pogodzenie różnych prądów: prawicowo-libertariańskiego, katolicko-wolnorynkowego czy narodowo-liberalnego. Powinny istnieć dwa oficjalne skrzydła w partii: katolicko-narodowe i libertariańskie. To drugie miałoby obowiązek zaakceptować tylko zakaz aborcji, związków partnerskich i rozwodów. Reszta kwestii jak np. prywatyzacja monopoli narodowych (jak Orlen), polityka zagraniczna czy zakaz handlu w niedzielę byłaby pozostawiona sumieniu posłów. Pierwsze skrzydło miałoby obowiązek popierać reformy jednolitej emerytury obywatelskiej, zakazu deficytu budżetowego, obniżki podatków i deregulacji. Tym samym mielibyśmy konsensus będący jednocześnie rdzeniem identyfikującym partię w świadomości wyborcy. Wobec opinii publicznej należy swobodnie i otwarcie mówić w różnicach poglądów między skrzydłami, aby nie było później wzajemnych animozji albo co gorsza publicznych sporów, co najpewniej skutkowałoby pogrzebaniem wizerunku partii, która na zewnątrz musi sprawiać wrażenie jedności i działania na rzecz wspólnego celu. Między wszystkimi osobami mającymi wpływ na publiczne postrzeganie partii musi istnieć szacunek, wsparcie i kultura, nawet jeśli w partykularnej kwestii różnią się one co do poglądów (warunek: zaakceptowanie minimum ideowego, jakie podkreślono wyżej kursywą).
Wyobrażam sobie partię, w której znajdują się jednocześnie lub ją wspierają (wymieniam z głowy, mogę mylić imiona lub tytuły): dr Tomasz Sommer, dr Ireneusz Jabłoński, prof. Andrzej Sadowski, prof. Robert Gwiazdowski, dr hab. Mateusz Machaj, Przemysław Wipler, Jacek Wilk, Bartosz Jóźwiak, Jerzy Wasiukiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Iwaszkiewicz, prof. Witold Kwaśnicki, Mariusz Patey, Michał Marusik, prof. Wielomski, Krzysztof Bosak, dr Marcin Chmielowski, Andrzej Kondratowicz, Cezary Kaźmierczak, Krzysztof Kolany, Arkady Saulski, Roman Kluska, Jakub Kulesza, Stanisław Michalkiewicz, dr Antoni Zięba, Katarzyna Urban, Krzysztof Fausette, Tomasz Czapla czy dr Stanisław Mentzen oraz wielu, wielu innych. Sam fakt istnienia takiej „plejady” wolnościowców powinien dawać wszystkim do myślenia: w jedności siła, w osobistych niesnaskach i gdy każdy chce być swoim napoleonem – słabość.
Gdy odejdzie Korwin – jednakże niech Pan Bóg da mu jak najwięcej zdrowia i życia – środowisko wolnościowe będzie musiało zrobić sobie rachunek sumienia. W skrócie nakreślony tutaj plan działania można streścić do trzech celów: a) konsolidacji i zorientowaniu na cel pokornie podążając za najbardziej medialną osobą w środowisku, b) profesjonalizacji i przejrzystości działań partii oraz na c) zapleczu merytorycznym w postaci projektów ustaw i opracowań naukowych dla głównych postulatów partii. Spokojnie wystarczy, by uzyskać 5% poparcia. Jasne jak słońce, że proste polityczne przedsięwzięcie może rozbić się na równie banalnych rzeczach jak osobiste ambicje, animozje i afery. Jestem jednak w 100% przekonany i wierzę w to, że środowisko konserwatywno-wolnościowe, wykonując nakreślony przeze mnie plan, przebije się przez marazm i wreszcie otrzyma partię, na jaką od 1989 po prostu zasługuje. Ale od chęci do mocy długa droga.
Kamil Kisiel
PS Zawczasu odpowiadam na idiotyczne argumenty typu jak masz taki dobry plan, to sam załóż taką partię. Po pierwsze, nie mam charyzmy i autorytetu, po drugie moją siłą jest raczej ekonomiczna teoria decyzji (na której opiera się powyższy tekst) niż przewodzenie partii, po trzecie nie mam problemu z posłuszeństwem wobec lidera politycznego (bardziej medialnego ode mnie) i wolałbym pracować na jego korzyść, bo on miałby dużo większe doświadczenie polityczne, po czwarte nie pracowałbym jako prezes partii politycznej za friko, po piąte i najważniejsze prezesura wiąże się z poważnymi ograniczeniami wolności, np. ograniczonym prawem do beztroskiego trollowania, prowokowania i śmieszkowania, a wszyscy cenimy sobie przecież wolność ponad wszystko.
Skoro taki Marusik (tak rozpoznawalny przez dziennikarzy, że nazywali go Marusiakiem) nie zaakceptował lidera tak dalece bardziej medialnego od niego jak Korwin to tym bardziej nie zaakceptuje kogoś młodszego bez tak niekwestionowanego przebicia. Plan wyszedłby może w grze komputerowej (choć też byłoby kilka buntów) ale na pewno nie w realnym życiu.
Przecież napisałem, że warunkiem – może nierealnym – jest to, że swoje osobiste fochy chowamy do kieszeni. Ale wolnościowcy w Polsce są głupi i skoro nie umieją się dogadać ze sobą, nie zasługują na rządzenie krajem.
Panie Kiślu Kamilu! – ten tekst to idealizm pragmatyczny czy pragmatyzm ideowy? Jestem przekonany i pewien, że on się udałby, gdyby środowiska i poszczególne osoby miały CHĘĆ! Bo to wszystko można i należy zrobić, lecz te osoby i środowiska muszą mieć CHĘĆ, zmian i działań. A one tego NIE CHCĄ, wiem, bom z paroma rozmawiał. I to by było na tyle i koniec moich komentarzy.
Koriwn byl agentem obcej i wrogiej Polsce sily, a idea popularyzacji wartosci wolnorynkowych miala uspic czujnosc Polakow i dac przyzwolenie zlodziejskiej mafii na splondrowanie kraju i wykorzystanie Polakow jako taniej sily roboczej. Krowin to zwykly oszust i przestepca i powinien zostac przez lud ukarany. Kto potrzebuje jego nastepcy? Na pewno nie Polacy. Bredzenie o wolnosci nikogo juz nie pociaga poza paroma naiwniakami albo psychopatami.
Józwiak ? Ten co głosował za ograniczeniem picia i sprzedaży alkoholu ?
Bosak ? Wielomski ?
Błagam. Przecież to żadni wolnościowcy.
@Waldemar – długo jeszcze gnido sowiecka śmierdząca (poza esbecją) zaawansowaną mikrocefalią zamierzasz kraść Polakom powietrze?
Waldemar jeśli masz wiadomość o agenturalnej działalności na szkodę RP.Korwina?To udowodni to publicznie,bo przeciwnie można wnieść na Ciebie oskarżenie o zniesławienie!!
Kto Ty jesteś?
Nie wiem, czy autor zauważył, ale istnieje już stronnictwo mieszczące ludzi o szeroko rozumianych poglądach konserwatywno-wolnościowych od (umiarkowanych) narodowców po (również umiarkowanych) libertarian. Chodzi oczywiście o Ruch Kukiza. Zatem zachodzi pytanie, czy ludziom w ogóle będzie potrzebne ugrupowanie oparte podobną ideę.
Comments are closed.