Byłem kiedyś na rekolekcjach w domu macierzystym w Steyl’u. Towarzystwo było międzynarodowe. Pierwszego dnia zostaliśmy podzielni na grupy i naszym zadaniem było przygotowanie wieczornego nabożeństwa. Współbracia i siostry z mojej grupy przez pół godziny łamali sobie głowę, aby wymyślić coś oryginalnego.
Po tym, jak ustaliliśmy wspólnie, że rozpoczniemy od hymnu na wejście, a później będzie psalm i czytanie z Pisma Świętego, zaproponowałem nieśmiało, aby na zakończenie zaśpiewać Magnificat. Wszyscy uznali to za dobry pomysł. – Po co wyważać otwarte drzwi? Mogliśmy przecież odmówić nieszpory – pomyślałem. Później zauważyłem, że nikt się nie modlił na brewiarzu.
Na ostatnim plenum domowym w Warszawie też próbowaliśmy wyważyć otwarte drzwi. Wspólnie poszukiwaliśmy rozwiązań, które są już nam dobrze znane. Punktem, wyjścia był postulat Kapituły Prowincjalnej, który próbowaliśmy wcielić w życie w naszej warszawskiej wspólnocie. Kapitularze zwrócili uwagę na to, że „Słowo Boże winno być fundamentem naszej duchowości” i dlatego we wszystkich werbistowskich domach powinno być nabożeństwo biblijne. Po dłuższej debacie, przy sporej rozbieżności opinii, doszliśmy do porozumienia. Będziemy mieć takie nabożeństwo raz w miesiącu. Widzę, że protestanci osiągnęli swój cel i wmówili nam skutecznie, że nie znamy Pisma Świętego. Ale chyba mieli rację, skoro nie zauważamy, że nieszpory składają się z tekstów biblijnych. Próbujemy je zastąpić innym nabożeństwem, które jest kopią pierwszej część Eucharystii, czyli liturgią Słowa. W nasze życie zakonne wchodzi wiele rozwiązań, które wcześniej nie istniały.
Kiedyś zakonnicy nie przechodzili na emeryturę. Dzisiaj idą z duchem czasu i robią tak jak większość. Amerykański profesor ekonomii Robin Hanson z George Mason University w Wirginii trafnie zauważa, że coraz więcej ludzi wolnych zawodów nie przechodzi na emeryturę. Pracuje tak długo, jak pozwala im na to zdrowie. Nie odkładają wypoczynku na starość, ale biorą coraz częściej dłuższe urlopy w ciągu roku. Po sześćdziesiątce spada nie tyle wydajność pracy, co zdolności do zabawy, a dzisiaj pracujemy coraz częściej umysłowo, a odpoczywamy aktywnie. Amerykański profesor słusznie twierdzi, że emerytura powinna być więc uzależniona od stanu zdrowia, a nie od wieku. W obecnym kształcie jest ona pomysłem absolutnie bezsensownym i nieracjonalnym z ekonomicznego punktu widzenia.
Kiedyś mnisi stanowili awangardę naukową i techniczną Zachodniej cywilizacji. Dzisiaj idą „z postępem” i nie zauważają, że emerytura stanowi podwójną pułapkę. Z jednej strony ma ona istotny wypływ na preferencję czasową zakonnika, który może zacząć myśleć, że jego czas już się skończył. Niektórzy zakonnicy ulęgają pokusie i zatrzymują emeryturę dla siebie, uniezależniają się od swojego przełożonego i popadają na stare lata w konflikt z zakonną regułą. A z drugiej strony, jak trafnie zauważa profesor prawa i ekonomii Robert Gwiazdowski, żyjemy ułudą, gdy myślimy, że płacimy składki na własne emerytury. Nasze składki idą na obecne emerytury, a nam pozostaje mieć nadzieję, że nasze emerytury będą sfinansowane przez następne pokolenie. Przy obecnym kryzysie demograficznym, który jest w pewnym sensie pochodną tego systemu, współczesne państwa muszą bardzo szybko znaleźć inne rozwiązania. Moglibyśmy mieć w tym swój udział i nikt nie wypominałbym nam, że korzystamy z funduszu kościelnego. I have a dream – pisałem już o tym na moim blogu – pewnego dnia wszyscy zakonnicy i księża wychodzą w sutannach i habitach na ulice Warszawy z okrzykami: „Nie chcemy ZUS-u. Sami damy sobie radę. Dajcie nam szansę spróbować. Naszym ubezpieczeniem są nasi parafianie i wierni”. Wiem. Tego jeszcze nie było w naszych czasach. Ale rzeczywistość nie jest naszym punktem odniesienia. Mamy ją kształtować i zmieniać.
Jest tu jeszcze inna, bardziej istotna kwestia. Człowiek sam powinien kształtować swoje życie. Państwo opiekuńcze coraz bardziej ingeruje w nasze sprawy. Ludzie dzisiaj zaczynają od państwowego przedszkola, a kończą na państwowej emeryturze. Kiedyś, np. w czasach Rewolucji Francuskiej, zakony powstawały po to, aby walczyć z postępującą ateizacją i spustoszeniem moralnym. Dzisiaj często zakony prowadzą szkoły i przedszkola, ale celem nie jest już katolickie wychowanie. Może mają takie założenia, ale trudno je zrealizować, kiedy pieniądze pochodzą z budżetu państwa i jest wymóg podporządkowania się podstawie programowej Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Alternatywą dla tradycyjnej szkoły mógłby być homeschooling. W Polsce w domu uczy się już około 1,5 tysiąca dzieci. Powstają nowe stowarzyszenia edukacji domowej, ale współczesne zakony nie wykazują na tym polu większej aktywności. Zakonnicy mogliby pomagać rodzicom w wychowaniu ich dzieci w domu i tym samym stworzyć realną przeciwwagę dla państwowego systemu edukacji, który coraz bardziej oddala się od oczekiwań katolickich rodzin. Ale trudno, nawet wśród osób konsekrowanych, przebić się z ideą, że nie wszystko musi być państwowe. Chyba potrzebny jest nam ktoś taki jak kard. Stefan Wyszyński, by przypomnieć, że „Nie Kościół ma się dostosować do świata, lecz świat do Ewangelii”.
O. Jacek Gniadek
Foto.: pixabay.com
O. Jacek Gniadek SVD test misjonarzem werbistą i doktorem teologii moralnej (ur. 1963). Pracował przez wiele na misjach w Afryce (Kongo, Botswana, Liberia i Zambia). Mieszka w Warszawie (Fundacja Ośrodek Migranta Fu Shenfu, Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma). Tekst pochodzi ze strony jacekgniadek.com.