Spotkanie Donalda Trumpa i Władimira Putina w Helsinkach, 16 lipca 2018 roku, pokazuje że historia przyspiesza. Pokazuje też tragizm w jakim znalazła się Polska, za sprawą żałosnych elit, które nigdy, po 1989 roku, nie wyzwoliły się z poddaństwa wobec innych stolic.
Po tzw. transformacji ustrojowej silny trzon nowej – wydawało się – Polski wciąż stanowili ludzie upatrujący swego mocodawcy – mimo sypania się komunizmu – w Moskwie. Pojawiła się też dość liczna grupa lewitująca w stronę Brukseli i Berlina. Zresztą nie brakowało w niej również tych, którzy jeszcze niedawno zależeli od Kremla. Oczywiście do gry wkroczyła także frakcja stawiająca na Stany Zjednoczone. I żeby nie było nudno, także w niej znaleźli się ludzie wcześniej upatrujący swych szans w Moskwie czy w Brukseli/Berlinie.
Wspólna cecha wszystkich tych grup to poddaństwo. Choć wiele z osób składających się na poszczególne te grupy wywodziło się z niepodległościowego podziemia, czy – mówiąc ogólniej – z solidarnościowej opozycji, powinni więc być zahartowani w bojach o wolność i niepodległość, nie wyzbyli się jednego – właśnie poddaństwa. Budowa nowej, silnej Polski – jak często podkreślali – mogła, w ich wizji świata, dokonywać się wyłącznie w oparciu o bycie czyimś sługusem. Zresztą zjawisko to dobrze obrazuje hasło sprzed kilkunastu lat: „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”.
O tym, że mentalność satelicka dominuje nad umysłami naszych elit cały czas, po raz kolejny przekonałem się właśnie w dniu spotkania prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem w Helsinkach. Widok w TVP mocno rozdygotanego ministra Sasina, wyrażającego nadzieję na to, że prezydent Trump potrząśnie Putinem w czasie tego spotkania i powie, że to „przeciwnik”, był mało przyjemny. Jeszcze gorzej wypadł minister Czaputowicz, który z kolei, wiedząc już chyba jakie są wstępne wyniki rozmów obu panów (dosłownie – Panów), stwierdził, że na zbliżeniu USA z Rosją Polska może „dużo skorzystać”. Tymi słowami minister potwierdził tylko, że prawdziwi władcy Polski znajdują się nie w Pałacu Namiestnikowskim, na Wiejskiej czy w Alejach Ujazdowskich, lecz gdzie indziej, skoro Polska może na czymś skorzystać dopiero wtedy, gdy inni na to pozwolą. Naprawdę żal serce ściska, że Pan Bóg pokarał nas takimi elitami.
Ale z drugiej znów strony może należy się jednak cieszyć… Wszak rysujący się na horyzoncie reset w relacjach USA z Rosją oznaczać może dla naszego terytorium sporo plusów. Może wreszcie miejscowi rolnicy będą mogli spokojnie sprzedawać jabłka i płody rolne wschodniemu sąsiadowi. Może znów rozkwitnie drobny handel polsko-rosyjski, który pozwoli złapać głębszy oddech tłamszonym przez sankcje polskim firmom. Może znormalnieją relacje przygraniczne w okolicach obwodu kaliningradzkiego…
Konferencja prasowa Trumpa i Putina po raz kolejny pokazała, że władca Rosji to mocny zawodnik, któremu nasi „politycy” nie są godni butów wiązać. Dlatego zrobią wszystko, co poleci im, by zrobili, Trump. Zatem już wkrótce możemy się spodziewać radosnych komentarzy przedstawicieli naszych „elit” rządzących, jaki to wielki sukces odniosła Polska w Helsinkach, przełamując wreszcie impas w stosunkach z Rosją (poddańcza opozycja oczywiście skomleć będzie, że oddalamy się od Brukseli i Berlina). Wtórować im oczywiście będą służalczy dziennikarze, którzy jeszcze niedawno gotowi byli wysyłać Polaków na wojnę z Putinem.
I w pewnym sensie będzie to prawda – ów sukces, jeśli założymy, że z Putinem spotkał się prawdziwy prezydent Polski. Jednak z drugiej strony, jakoś tak żal było patrzeć na tego „prawdziwego prezydenta”, muszącego naginać się, jąkać i lawirować przed dziennikarzami podczas konferencji prasowej, w sprawie rzekomych wpływów Rosji na wyniki wyborów w USA, podczas gdy car Rosji stał spokojnie, operując konkretem, prezentując stanowczość i kamienny spokój na twarzy. Pytanie więc, kto tu kogo ma w kieszeni i kto naprawdę sprawuje władzę nad naszym umęczonym terytorium?
P
Foto.: pixabay.com