„Kto nie był UPR-owcem za młodu, ten na starość będzie łajdakiem”. Autor parafrazy słynnej dziś maksymy Bismarcka nie jest znany, choć zyskała ona swego czasu sporą popularność. Głównie w gronie młodych prawicowców, dla których pierwsze polityczne inicjacje wiązały się z fascynacją Januszem Korwin-Mikkem, jego publicystyką, felietonami umieszczanymi od niemal 20 lat na łamach tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Kpina, szyderstwo, paradoks, ironia i – wydawało by się – żelazna logika zdobywały sobie grono zadeklarowanych fanów. Gdyby zliczyć wszystkich, których pisanie Mikkego inspirowało, fascynowało, a równocześnie politycznie bałamuciło, to dziś Unia Polityki Realnej powinna być znaczącą siłą polityczną w Polsce. A już z pewnością partią z licznymi kadrami i strukturami w terenie. Lista polityków, którzy przewinęli przez się UPR, jest bardzo ciekawa. Są wśród nich Julia Pitera, Cezary Grabarczyk i Sławomir Nitras – dziś znaczący politycy Platformy Obywatelskiej. Współtwórcą partii był na początku lat 90. nieżyjący dziś Jacek Dębski. Epizody polityczne związane z UPR mają w życiorysie również: znany publicysta i pisarz Rafał Ziemkiewicz, adwokat Robert Smoktunowicz czy analityk Centrum im. Adama Smitha Andrzej Sadowski.
Tymczasem fenomen J.K.M., jak i UPR sprowadza się do tego, że co kilka lat grono ich sympatyków wymienia się niczym pobory kolejnych roczników w wojsku. Ci którzy na „korwinizm-mikkizm” załapali się wcześniej, po jakimś czasie, z różnych powodów „odchodzą do cywila”, a w ich miejsce pojawiają się kolejni wyznawcy nawróceni na polską wersję liberalizmu. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi jest chyba tak wiele, jak wielu próbowało osobiście rozliczyć się z fenomenem UPR-yzmu, a więc polskiej wersji doktryny konserwatywno-liberalnej. Odmiana uosabiana przez Korwin-Mikkego jest dość bezkompromisowa i osobliwa. Wydaje się być silnie inspirowana filozofią obiektywizmu amerykańskiej pisarki Alisy Rosenbaum, znanej szerzej jak Ayn Rand. Choć sam Mikke przyznaje się raczej do szkoły austriackiej z Ludwigiem von Misesem czy Augustem von Hayekiem oraz rodzimych przedwojennych ekonomistów liberalnych: Adama Heydla czy Edwarda Taylora. Mimo iż inspiracje są wielkie, to nie przeszkadzało mu lansować tak dziwacznych pomysłów jak podatek pogłówny. Kiedy na początku lat 90. studenci matematyki i ekonomii działający w kole ekonomicznym przy warszawskim oddziale UPR postanowili, pełni entuzjazmu, zbilansować wpływy z takiej daniny do kasy państwa, byli bardzo zaskoczeni. Dokonali wyliczeń, rozpisali budżet państwa w kilku wariantach, po czym wyszło im, że po kilku miesiącach państwo doprowadzone zostałoby do bankructwa i nie wystarczyłoby nawet na wojsko.
„Potem zjechali działacze partii, którym to pokazywaliśmy, udowadnialiśmy naszymi wyliczeniami, ale… nie uwierzyli. Korwin-Mikke jak to zobaczył, to też ledwo uwierzył i trudno było mu się z tym pogodzić” – wspomina po latach, śmiejąc się, były działacz UPR i autor artykułów do „Najwyższego Czasu!”. Jak dodaje: „Doznałem wówczas olśnienia, że to jest sekta, nie partia polityczna, ale kupa wariatów”.
Wielu wrogów na prawicy
„PO swoimi rządami zawiodła całkowicie elektorat wolnorynkowy, a symbolem tego są osoby ekskomunistki pani Huebner i pana Krzaklewskiego na ich listach wyborczych” – uważa dzisiejszy prezes UPR Bolesław Witczak. Według niego PO zamiast nieść Europie wolność, umacnia tam socjalizm. To chyba najczęściej stosowany chwyt publicystyczny. Każde ugrupowanie, które stawało na drodze UPR, dostawało łatkę partii socjalistycznej czy etatystycznej. W szczególności etykietki zdobywała krajowa centroprawica jak PiS, AWS, LPR czy wcześniej ZChN, PC czy RdR. Rzadziej SLD. Dzisiaj stygmat socjalisty dostała Platforma, co dla zwolenników UPR ma być czytelnym sygnałem do niegłosowania na partię Tuska.
„W tej sytuacji UPR jest oczywistą alternatywą dla dużej części elektoratu PO” – zapewnia prezes Witczak. Z pewnością byłoby tak, gdyby rzeczywiście Platforma była partią liberalną. Jak słusznie wskazuje prof. Paweł Śpiewak, w dzisiejszej Platformie działają już tylko ludzie o poglądach liberalnych lub z liberalnymi korzeniami. Jednak samo ugrupowanie stało się partią bezideową, a i na wielkie idee nie ma dziś wielkiego popytu.
Słowa bliżej nieznanego prezesa Witczaka to jedno, ale apel Janusza Korwin-Mikkego drugie. Nauczony doświadczeniem z 2001 r., gdy UPR startowała na wspólnych listach ze świeżo założoną Platformą Obywatelską, przed kilkoma dniami zaapelował do swoich sympatyków o zbierania podpisów na trzy listy równocześnie. Poza gromadzeniem poparcia dla komitetu wyborczego UPR lokalni działacze mają zbierać je również dla Platformy JKM oraz Libertas Polska.
„Zadzwonił do mnie Korwin-Mikke z taką informacją, że zbierają podpisy również pod inicjatywą Libertas, co przyjmuję z dużą życzliwością” – mówi Artur Zawisza, szef Libertas Polska. Jednak nie zdradza, czy toczą się rozmowy miedzy poszczególnymi komitetami. Jeśli jednak do ewentualnych negocjacji dojdzie, to dwie zarejestrowane listy dają możliwość korzystania z bezpłatnego czasu antenowego, mobilizują struktury do działania oraz są polisą ubezpieczeniową na wypadek fiaska jakiegoś wspólnego projektu politycznego. Właśnie w 2001 r. działacze UPR startowali z list PO, jednak ostatecznie nie znaleźli się na nich Stanisław Michalkiewicz oskarżany o antysemickie wystąpienia ani sam Korwin-Mikke. Ten po interwencji Andrzeja Olechowskiego nie został wystawiony jako kandydat Platformy, a jedynie jako kandydat do Senatu wystawiony przez Blok Senat 2001, rekomendowany zresztą m.in. przez Kazimierza Kutza czy Krzysztofa Piesiewicza, uzyskując ponad 100 tys głosów. Mandatu jednak nie zdobył, a partia musiała zmagać się z kolejnym kryzysem kadrowym, bo alians z Platformą wyssał z niej część działaczy i wprowadził pewną dezorientację.
UPR zresztą rzadko sama startowała do wyborczej rywalizacji, ale wspólnie z innymi ugrupowaniami, tworząc rozmaite komitety wyborcze. W 1997 r. wraz z republikanami Jerzego Eysymontta tworzyła Unię Prawicy Rzeczypospolitej, którą wspierał Jan Pietrzak i Zbigniew Religa. W ostatnich wyborach parlamentarnych Korwin-Mikke został wystawiony na listach LPR i nie przeszkadzało mu, że swego czasu również określał ją mianem „socjalistycznej”. Natomiast w 2005 r. z listy Platformy JKM, którą współtworzyła UPR, startował nawet filozof prof. Bogusław Wolniewicz oraz pisarz Andrzej Pilipiuk.
„Nieliczni, ale fanatyczni”
Innym fenomenem Unii jest z pewnością nieliczny, ale żelazny elektorat, którym cieszy się partia i jej historyczny lider. To poparcie oscyluje między 1,5 proc., a w porywach nawet 3 proc., jeśli frekwencja wyborcza nie jest zbyt wysoka. Jednak pierwszy start w wyborach w 1989 r., firmowany poparciem Ruchu Polityki Realnej, okazał się klęską i katastrofą.
„Już wówczas nie mieliśmy złudzeń, że każde kolejne wybory to będzie jakiś wynik w granicach 1 proc.” – tłumaczy Aleksander Popiel, wówczas zaangażowany w działalność RPR i kampanię wyborczą Mikkego. I tutaj się nie mylił, choć momentami wydawało się, że przy odrobinie szczęścia Unia stanie się poważniejszą siłą polityczną w kraju, choćby taką, jaką przez moment była na lewicy Unia Pracy. W 1990 r. Mikkemu nie udało się zarejestrować swojej kandydatury w wyborach prezydenckich, jednak silnie proporcjonalna ordynacja wyborcza z 1991 r. sprawiła, że UPR, osiągając 2,25-proc. poparcie, wprowadziła do Sejmu swoich posłów. Jednym z nich był Korwin-Mikke, dla którego dwuletni epizod w ławach parlamentarnych stał się niespodziewaną okazją do szerszego lansowania siebie i swoich idei. To właśnie w tym czasie zarzucał rządowi Hanny Suchockiej, że „rżnie głupa”, a jego liczne sejmowe wystąpienia stały paliwem, które na pewien czas zasiliło polityczny wehikuł, który – jak słusznie zauważali współpracownicy „wodza” – nie miał nigdy szans na prawdziwą polityczną przyszłość.
Działalność Mikkego w parlamencie miała jednak również bardzo poważne polityczne konsekwencje. To przecież on był tym, który w 1992 r. zgłosił uchwałę lustracyjną. Jej wykonanie, a w oczach Mikkego spartaczenie przez ówczesnego szefa MSW Antoniego Macierewicza nieodwracalnie tąpnęło polską sceną polityczną i doprowadziło do obalenia ówczesnego rządu. Nie ma chyba komentatora, który nie przyznałby, że podział sceny politycznej, jaki wówczas się dokonał, obowiązuje po dziś dzień. Potwierdzają to nawet dzisiejsze, dość histeryczne awantury wokół kolejnych biografii Lecha Wałęsy, lustracji czy likwidacji WSI.
Wirtualny sukces UPR
Jednak wybory z 1993 r. okazały się porażką, a UPR mimo swego najlepszego wyniku w historii (3,18 proc.) posłów do Sejmu nie wprowadziła – obowiązywała już inna niż w 1991 r. ordynacja. Od tego czasu partia, jeśli w ogóle odnosiła jakieś sukcesy, to raczej wirtualne niż realne. To zresztą kolejny fenomen godny odnotowania. Podczas prawyborów we Wrześni w 1993 r., chęć głosowania na UPR zadeklarowało niemal 9 proc wyborców. Cztery lata później w prawyborach w Wieruszowie UPR zdobyła 4,7 proc. Nawet katastrofalne wybory prezydenckie 2000 r. dały Januszowi Korwin-Mikkemu powody do dumy, bo pokonał w nich samego Wałęsę. I nic to, że uzyskał w nich niespełna 1,5 proc głosów.
Od kilku lat jego internetowy blog jest jedną z najbardziej obleganych witryn w kraju. Liczne swego czasu badania preferencji wyborczych wśród internautów, wykazywały niesłabnące poparcie dla Korwin-Mikkego i jego partii. Ba, niezliczone kalkulacje, jakich dokonywał w swoich felietonach, wskazywały, że obiektywnie w Polsce poparcie dla antyestablishmentowej partii wolnościowej powinno z roku na rok sukcesywnie powiększać się. Tymczasem UPR wciąż tkwi na marginesie polityki, Mikke wciąż jest blogerem i felietonistą, który od czasu do czasu wywoła jakiś skandal. A to pokłóci się z matką chorego dziecka na wiecu wyborczym, a to przyrówna obecny system fiskalny do tego z czasów III Rzeszy. Nawet Stanisław Michalkiewicz zaczął flirtować z Radiem Maryja, widząc fiasko dotychczasowych działań.
W 1995 r., po kolejnym fiasku w wyborach prezydenckich, Mikke zgolił brodę, a z partii postanowiła go wyeliminować grupa jego dotychczasowych politycznych współpracowników. Oponenci od lat przeciwstawiali się jego polityce, nie zgadzali z ideą lustracji i popierali ideę silnej prezydentury Wałęsy. Przewrót się nie udał, jednak po kilkunastu latach Korwin-Mikke dokonał wielkiego przewartościowania, które umknęło w potoku wyrażanych przez niego opinii na wszelkie możliwe tematy. „Część Kolegów uważała – tłumaczy w rozmowie z Tomaszem Sommerem w książce »Wolnościowiec z misją« – że lustracja była katastrofalnym błędem, że nie należało liczyć na demokrację, lecz zdobyć wpływy wśród bezpieki i sił zbrojnych i przejąć władzę tą drogą. Z dzisiejszej perspektywy twierdzę: to oni mieli rację” – odpowiada Korwin-Mikke.
Realia są jednak brutalne: działacze znów zbierają podpisy – tym razem dla trzech komitetów wyborczych.
Maciej Walaszczyk
Źródło: www.dziennik.pl