Grodno, przed lutym 1923
Nieraz można usłyszeć pytanie: „dlaczego Kościół potępia socjalizm”? I mnie niedawno to pytanie postawiono. Obiecałem dać odpowiedź w „Rycerzu”, niech więc teraz obietnicę spełnię.
Szczupłe ramy artykuliku nie pozwalają mi na obszerne omówienie zaczątków, istoty, rozwoju i różnych objawów socjalizmu; ograniczę się więc tylko do ogólnego ujęcia zasadniczych jego podstaw w ich stosunku do Kościoła. Każdy system czy to polityczny, czy ekonomiczny, czy w ogóle społeczny musi się oprzeć na istotnym realnym stanie rzeczy, a nie hołdować twierdzeniom nieuzasadnionym i mrzonkom wybujałej wyobraźni. – A jednak socjalizm właśnie na to choruje.
Twierdzenia bezpodstawne – to powtarzane w nieskończoność a nigdy nie udowodnione zdania, że nie ma Boga, duszy nieśmiertelnej, życia pozagrobowego, nieba, piekła itd. Ten, zdaniem Mussoliniego, już przeżytek dla naszych czasów, jeszcze wciąż pokutuje w umysłach szerokich mas; i na tych to podstawach wznosi się socjalizm. Posłuchajmy mistrzów. Bebel: „Nie bogowie stworzyli ludzi, lecz ludzie stworzyli bogów i Boga [2]. Liebknecht: „Co do mnie, z religią dawno się załatwiłem. Pochodzę z czasów, gdy studenci niemieccy wcześnie wtajemniczeni byli w zasady ateizmu” [3]. Hoffmann uważa tajemnicę Trójcy Przenajświętszej, Bóstwo Pana Jezusa, nieśmiertelność duszy i zbawienie wieczne za najbardziej utopijną utopię. Dietzgen: „Jeżeli religia polega na wierze w pozaświatowe, nadziemskie istoty i siły wyższe, duchy i bóstwa, to demokracja bezreligijna być musi”. Przyjaciel zaś Marksa Leon Frankel pisze w swoim testamencie: „Nie wierzę ani w niebo, ani w piekło, ani w nagrody, ani w kary” [4]. A na posiedzeniu parlamentu 31 grudnia 1881 Bebel wyraźnie powiedział: „W dziedzinie politycznej dążymy do republiki, w dziedzinie ekonomicznej do socjalizmu, a w tym, co się nazywa dziedziną religijną, do ateizmu”.
Wzrok więc socjalisty, świadomego swojego celu, nie sięgnie poza trumnę, nie wydostanie się ponad świat czysto materialny. Zasklepiony w materii, całe swoje szczęście upatruje w zwierzęcym używaniu świata, a idealniejszy może o nauce i sztuce pomyśli.
Czy nie za mało to dla człowieka, którego myśl przenika atmosferę, gwiazdy i mknie w przestworza, którego rozum wciąż żądny poznania przyczyn, dociera aż do pierwszej przyczyny i ostatniego celu wszechrzeczy, którego serca żądne posiadania chwały, szczęścia, im a więcej zdobyło, tym więcej pragnie i czuje, że nic określonego, chociażby najszerszą, ale zawsze granicą, go nie napełni. Ono pragnie dobra, ale dobra – Nieskończonego! – Spytajmy sami siebie, czy chcielibyśmy nałożyć naszemu szczęściu pęta granic? I ci ludzie o tak ciasnym umyśle, zasklepieni w grubym materializmie, śmią ludzkości zapowiadać – szczęście? A może zdołają oni uszczęśliwić ludzkość środkami materialnymi? Może obsypią każdego złotem, otoczą sławą i dadzą możność używania wszelkich rozkoszy?
Złudzenie chorobliwej wyobraźni. Już zaznaczyłem, że wszystko, co świat dać może, nie wystarczy jeszcze dla człowieka. Wszystkie te dobra mają swoje granice, rozczarowywują i budzą pragnienie większego, trwalszego szczęścia, a gdy tego zabraknie, przesyt, znudzenie i jakaś ciemnia ogarnia duszę. Czuje ona, że zmyliła drogę do szczęścia – o ile zastanowić się jest jeszcze zdolna.
Ale czyż chociażby tego dobra ziemskiego potrafi socjalizm dostarczyć aż do syta? – i to nie.
Wolność, równość, braterstwo – piękne to zasady, ale socjalizm, po zgwałceniu natury ludzkiej, pragnącej szerszych horyzontów i dążącej do nieskończoności, niezdolny jest ich dostarczyć; za szlachetne one i za wysokie.
Wolność. Socjalizm znosi własność prywatną, lub przynajmniej własność środków produkcyjnych. Więc rząd wyznacza pracę, rząd ją ocenia, rząd daje płacę. I to ma być wolność. Przypomina mi się tu rozmowa z wieśniakiem w Zakopanem. Wróciwszy z niewoli rosyjskiej, zachwycał się bolszewickimi zasadami, by iść i brać od bogatych. Gdym go jednak zapytał, co się stanie wówczas z jego skrawkiem pola, rozumował, że on je będzie uprawiał. – A gdybyście nie chcieli pracować? – spytałem. – Wtedy inni mają obowiązek przymusić (tu urwał)…, ale wolę ja mój mały skrawek i żebym mógł robić kiedy, co i jak mi się podoba, aniżeli żeby mi kto miał stać nad głową.
Oto odruch naturalny wrodzonej wolności, którą socjaliści w imię wolności?! chcą zgnieść.
A równość? Wszyscy jesteśmy równi wobec Boga, bo wszyscy jesteśmy dziełem rąk Jego, wszyscy jesteśmy dziełem rąk Jego, wszyscy Krwią Boga-Człowieka odkupieni, wszyscy mamy tego Boga za cel ostateczny, wszyscy żyjemy tylko dlatego, by dać Mu dowód naszej wierności i tak zasłużyć na posiadanie Go na wieki po śmierci. W tym wszystkim istnieje równość. Ale czy możliwa jest na ziemi równość pod każdym względem? Tylko wtedy by to być mogło, gdybyśmy mogli wszyscy razem istnieć w tym samym czasie, w tym samym (ściśle) miejscu i w takich samych warunkach, tak z natury jak i z otoczenia. Ale to jest fizycznie niemożliwe. Różnimy się wiekiem, miejscem urodzenia, zdolnościami, skłonnościami, zdrowiem, pracowitością, przezornością, różnymi wypadkami w życiu i czynnościami. Wszystko to pochodzi z natury rzeczy; więc zmienić tego nie można. Muszą być też rodzice i dzieci, i przełożeni, i podwładni.
Braterstwo, wzniosłe braterstwo, tak polecone przez Chrystusa Pana. Czyż może ono kwitnie w socjalizmie? Mam tu pod ręką sprawozdanie korespondenta „Kuriera Warszawskiego” z Sopotu, który tak między innymi pisze: „Tutejsze kabarety rosyjskie obliczone są na publiczność, która nie liczy się z groszem. Są dla nich homary świeże, ananasy i brzoskwinie mrożone w szampanie, winogrona, cukry, lody w płonącym ponczu. A publiczność? W tych kabaretach rosyjskich musi być publiczność, która zna ten język. Przeważnie więc Żydzi. Przy lepszych stołach i przy butelkach w barze – bolszewicy. W gdańskich nowiutkich garniturach, z gwiazdą bolszewicką na klapie, na grubym palcu sygnet z wyrżniętym na kamieniu świecznikiem Salomona… Dostojnicy sowieccy w Sopocie nie liczą się z groszem. Uciekli na wypoczynek z miast zasłanych trupami ludzi, zmarłych z głodu – i po zrabowaniu cerkiewnych skarbów – rzucają pieniądze na grę, szampana i wszelkie uciechy”.
A obok także urywek z listu z Odessy wydrukowanego w „Dzienniku Wołyńskim”: „Cóż z tego, że zarabiam dziennie 300 000 rubli, jeżeli pud mąki kosztuje 12 000 000, pszennej 20 000 000, funt chleba 300 000, białego 500 000, funt masła 1 500 000, słoniny również 1 500 000, jaja po 100 000 sztuka itd. Epidemia przybiera straszne rozmiary. Przedtem leżały nieraz w ciągu kilku dni na trotuarach trupy ludzi zmarłych z głodu… Obecnie leżą, prócz nich, trupy zmarłych na cholerę, tyfus plamisty, dżumę itd. A ludzi grzebie się w ziemi jak psy, gołych, gdyż najtańsza trumna nie heblowana kosztuje 10 milionów rubli. Dzieci Twe rwą się do Ciebie, chcą przedostać się, przelecieć do Ojczyzny. Ale twarda ręka sowiecka trzyma trwale w rękach swych wielkie i ostre nożyce, którymi podcina skrzydła tym, co rwą się do lotu. Wszyscy przebyliśmy tyfus plamisty, a jak wiesz, po przebyciu tej ciężkiej choroby trzeba się należycie odżywiać, lecz skąd czerpać na to środki? W razie przeciwnym czeka nas tyfus powrotny, a wiemy, co z sobą on niesie: śmierć. Lecz wolę śmierć spowodowaną chorobą zakaźną, gdy człowiek umiera w gorączce, niż powolne dogorywanie z głodu…”
Czyż to ma być głoszone przez bolszewików braterstwo, równość? Czyż to ma być ów wymarzony raj Marksa?
Nie tędy droga.
Przyznać trzeba, że klasa robotnicza była w większej części upośledzona, że socjalizm się za nią ujął, ale ubolewać należy, że uderzył on na Kościół, usiłuje wydrzeć robotnikowi, a nawet dziecku najdroższy skarb wiary i najwznioślejsze a wrodzone ideały. Wszedłszy tak na błędną drogę, stwarza tylko niewolę i tyranię rządu nad obywatelami i zapoznaje dążenia wzniosłej i wolnej natury ludzkiej.
Zboczenia te jednak nie są czymś wypadkowym; to planowa robota „Braci” spod młota i kielni, którzy wyzyskują każdą sposobność do tego, by wypełnić dewizę uchwaloną w roku 1717: „Zniszczyć wszelką religię, a zwłaszcza chrześcijańską”.
Stosunki społeczne się rozwijają i udoskonalają. Wiele rzeczy wymaga naprawy, ale tej naprawy nie osiągnie się nigdy w sposób niezgodny z prawdą i z naturą ludzką.
Czyż wobec tych danych trzeba jeszcze odpowiedzi na pytanie: dlaczego Kościół zabrania swym dzieciom być socjalistami?[5]
o. Maksymilian Maria Kolbe
„Rycerz Niepokalanej”
„1” Zamieszczone w numerze lutowym z 1923 r.
„2” „Die Frau” 426 – przyp. aut.
„3” „Volksblatt” 1890 nr 281 – przyp. aut.
„4” „Vorwärts” 1896 str. 81 – przyp. aut.
„5” Zob. też artykuły ks. Jana Urbana TJ na ten temat: Czy można socjalizm pogodzić z katolicyzmem?, „Przegląd Powszechny” 43 (1926) t. 169 3-20; O stosunek katolicyzmu do socjalizmu i socjalizmu do katolicyzmu. Wyjaśnienia na dwa fronty, „Przegląd Powszechny” 43 (1926) t. 171 155-166; Nasz stosunek do socjalizmu, „Przegląd Powszechny” 44 (1927) t. 174 145-16 i 314-340.
Źródło: Niepokalanow.pl