Ponieważ ostatnio niektórzy publicyści (prawicowi i niezależni, ma się rozumieć(!); jak np. R. Ziemkiewicz, niezmienny wielbiciel „przyjaciela Polski”, Szewacha Weissa) zaczęli – dopiero po 20 latach! – „odkrywać Amerykę”, w sprawie faktycznej – choć nie de iure – eksterytorialności obozu Auschwitz (a może nawet – samego miasta Oświęcim?), pozwalam sobie przypomnieć fragment mojego felietonu (z maja 2006 r.), poświęconego postępowaniu toruńskiej prokuratury („szczęśliwie” umorzonemu później), ws. rzekomego znieważenia narodu żydowskiego przez red. Michalkiewicza, w jego felietonie – wygłoszonym dn. 29. marca 2006 r. – na antenie Radia Maryja. [Za czasów pierwszej „dobrej zmiany”!] A oto ów fragment mojego felietony sprzed 13 lat.
*****
(…) Aby Czytelników dłużej już nie męczyć polemiką, z wynurzeniami zidiociałych hunwejbinów „poprawności politycznej”, przejdźmy obecnie do rzeczywistych treści, zawartych w inkryminowanym felietonie S. Michalkiewicza. Znajdujemy tam zdanie o tworzeniu – ofensywą „GW” – „atmosfery sprzyjającej ustępliwości rządu, wobec żądań przedstawicieli izraelskich władz”, a także roztropną opinię, iż „żądanie spacyfikowania Radia Maryja, stanowiło bezprzykładną ingerencję w polskie sprawy wewnętrzne”. Na tym chciałbym się skupić, gdyż i o to – zapewne – „zahaczy” red. Michalkiewicza, przesłuchujący go prokurator, a na temat „bezprzykładnej ingerencji w polskie sprawy wewnętrzne” oraz „ustępliwości rządu”, mam do przekazania – opinii publicznej – fakty zgoła nietuzinkowe! [Na tę okoliczność zwracam się także do toruńskiej prokuratury, o przesłuchanie mnie w charakterze świadka; a może nawet – podejrzanego..?]
Cofnijmy się więc nieco w przeszłość, do roku 1998. W owym czasie byłem już po kilkuletnich staraniach o zrealizowanie dużego filmu dokumentalnego, poświęconego stosunkom polsko-żydowskim, począwszy od pierwszej wielkiej fali imigracyjnej, za panowania Kazimierza Wielkiego, aż po współczesność. Film zamierzony był w trzech częściach; rzetelny, bo oparty wyłącznie na udokumentowanych faktach i pozbawiony jakichkolwiek komentarzy odautorskich. Jeśli jednak oparty na faktach, to już trudno, ale także… „antysemicki” niechybnie, skoro – jak już wiemy – niektóre fakty także bywają „antysemitami”..! Ponieważ – jako się rzekło – Maczuga jest straszliwa, nie znająca co to „zmiłuj się!”, więc wszyscy potencjalni sponsorzy w Polsce, dawali – prędzej czy później – drapaka, usłyszawszy temat zamierzonego filmu. W końcu trafił mi się ktoś z Ameryki, zdecydowany sfinansować film; przynajmniej w części. Żywiąc naiwne przekonanie, że za rok film może już być prawie gotowy, postanowiłem – nie czekając na zapowiedziane pieniądze – za własne środki nakręcić relację z Marszu Żywych, w którym uczestniczyli wówczas także premierzy: Buzek i Nethaniahu. Szczególnie (a właściwie wyłącznie) zainteresowany byłem rozmowami z młodymi uczestnikami Marszu: zwłaszcza z Ameryki, gdzie poddawani są notorycznie – od wielu, wielu lat – „edukacji” o „polskich obozach koncentracyjnych”, bo nie jest to zjawisko z ostatniego roku, jak można by sądzić, z ostatnich „odkryć” demo-liberalnych mediów!. [I rzeczywiście: nagrałem wielce pouczające – w tym względzie – opinie młodych Żydów amerykańskich; a także – uzasadnienia obecności pancernej ochrony izraelskiej, uzbrojonej w „giwery” do kostek, „niezbędnej, bo broniącej” ich – w Polsce – przed… „atakami polskich antysemitów”!]
Próby uzyskania informacji o Marszu (i akredytacji przy nim) w środowiskowych instytucjach polskich Żydów (które zdumiewająco… „nie posiadały” żadnych informacji na temat Marszu?), nie przyniosły żadnego skutku, więc skontaktowałem się z Kancelarią Premiera, gdzie odbyłem kilka rozmów z min. Jerzym Markiem Nowakowskim (późniejszym żurnalistą Tygodnika „Wprost”). Zapewnił mnie o zainteresowaniu rządu powstaniem takiego filmu i obiecał pomoc „logistyczną” przy jego produkcji, w ramach której zaproponował mi towarzyszenie pierwszej wizycie premiera w USA i… sfilmowanie jego wizyty w Muzeum Holocaustu. [Pomoc logistyczną tylko – bez wsparcia finansowego – ale pomyślałem sobie, że lepsza taka pomoc – nawet ukradkiem! – niż dotychczasowa, tchórzliwa i wieloletnia bezczynność rządów, wobec rozpowszechnianych w Ameryce oszczerstw, pod adresem Polski i Polaków.] Wiele dni trwała ta „pomoc” logistyczna i aż do wyjazdu z Warszawy… nie uzyskałem żadnej akredytacji na piśmie… Jednak w przeddzień Marszu zadzwoniła do mnie p. Magdziak-Miszewska (minister odpowiedzialna za… kontakty polsko-żydowskie, a później: ambasador w Izraelu), udająca się już do Oświęcimia; z informacją, że „wszystko jest załatwione i mogę przyjeżdżać z ekipą”… Tak też uczyniłem, a na miejscu okazało się, że… nie wszystko („jest załatwione”)!?
Po dwóch godzinach nerwowego oczekiwania w hotelu, na faks z Centrum Informacyjnego Rządu, otrzymałem w końcu rekomendację z pieczęcią Kancelarii Premiera RP. Po wysłuchaniu żydowskich instrukcji: „gdzie wolno nam przebywać, a gdzie nie”, z ust jednej z amerykańskich organizatorek Marszu, udaliśmy się do obozu Auschwitz-Birkenau, legitymowani – po drodze – przez „niezliczone” posterunki policyjne, rozstawione na ulicach miasta Oświęcimia, które w dniach Marszu poddane jest… „stanowi wojennemu”, wskutek czego swobodne przemieszczanie się po mieście jest wykluczone! [Skądinąd ciekawe, czy są jeszcze – wśród mieszkańców Oświęcimia – jacyś… „nie-antysemici”?] Na miejscu, przed boczną bramą obozu Birkenau, którą wpuszczano ekipy dziennikarzy i filmowców, zostaliśmy sprawdzeni (także elektronicznie) przez funkcjonariuszy polskiego BOR-u, otrzymując imienne identyfikatory. Gdy wchodziłem już do obozu, drogę zastąpiła mi młoda funkcjonariuszka izraelskiej ochrony (ichniego BOR-u, a może nawet – o zgrozo! – Mosadu!?) i brutalnie zrywając mi identyfikator (akredytację), oświadczyła, że nie wejdę do środka! Pokazałem jej mój „glejt”, a zwłaszcza jego nagłówek: „Kancelaria Premiera RP”. Wyśmiała go, podkreślając aluzyjnie, do czego może posłużyć mi ów… „papier”! Zwróciłem się z interwencją do polskich „borowików”, ale ci oświadczyli mi – z widoczną konfuzją i irytacją, której trudno się dziwić, zważywszy na fakt, że znajdowaliśmy się na terytorium wciąż niby suwerennego(?) państwa polskiego – że nic nie mogą na to poradzić, gdyż „takie otrzymali instrukcje”!!!
Zacząłem więc wydzwaniać do min. Nowakowskiego w Kancelarii Premiera, min. Magdziak-Miszewskiej (na miejscu), szefa BOR-u (towarzyszącego w samochodzie naszemu Premierowi), etc., etc. Kolejni moi rozmówcy „wyłączali” (dla mnie) swoje komórki, abym ich dłużej nie „molestował”… Zanim jednak „powyłączali” je ostatecznie – usłyszałem od min. Magdziak-Miszewskiej oraz szefa ochrony, znajdującego się w towarzystwie Premiera RP (sic!), identyczną sentencję: „Skoro rekomendacja Rządu RP nie pomogła, to nic już nie da się uczynić!!!” [Gdybym dodzwonił się do samego premiera Buzka, zapewne usłyszałbym to samo..!?] Po 2 godzinach bezskutecznych interwencji, zostałem samiuteńki pod tą – zgoła nie-żydowską – „bramą… płaczu”… [Bo widząc wchodzący już do obozu Marsz Żywych, wysłałem 2 członków ekipy – o dziwo nie zatrzymanych przez izraelską ochronę? – aby sfilmowali fragmenty uroczystości i wrócili do mnie, na zaplanowane rozmowy z uczestnikami Marszu.]
Wysłanie ekipy było jednak poważnym błędem! Bowiem chwilę potem pojawił się jakiś przełożony naszych „borowików”, a usłyszawszy ich relację o incydencie ze mną, wyraźnie stracił swój… profesjonalny spokój. Krótko mówiąc – wściekł się! Polecił mi zabrać swoje rzeczy i udać się do obozu za nim, co też uczyniłem. Drogę zastąpiła nam ponownie owa Żydówka. Mój wybawca rozpiął wówczas marynarkę i – kładąc dłoń na kaburze broni – wykrzyczał jej w twarz „propozycję” – ni mniej ni więcej – pojedynku („strzelania się z nią”)! [Z wiadomych względów nie będę cytował słów, które wówczas padły, z ust „borowika”, a także – jego oponentki.] Ramieniem odgarnął ową „przeszkodę” i… tym sposobem stałem się uczestnikiem uroczystości. Mocno spanikowanym uczestnikiem – dodajmy – wystrzegającym się jakiegokolwiek gwałtowniejszego ruchu, gdyż na miejscu ujrzałem 12 dwumetrowych dżentelmenów (zapewne reprezentantów… 12 pokoleń Izraela..?), wyposażonych w giwery do kostek i oddzielających publiczność od mównicy! Struchlałym wzrokiem próbowałem też wypatrzyć gniazda ciężkich karabinów maszynowych i moździerzy…
Do dziś jednak nie mogę odżałować, że pozbyłem się wówczas ekipy i nie udało się sfilmować tej widowiskowej (bo „westernowej” wręcz), a wielce pouczającej awantury, przy bramie obozu!
Kilka dni później nasza prasa doniosła, że w Izraelu pojawiły się propozycje, aby obszar obozów uczynić terenem… eksterytorialnym (sic!). Jakże to propozycje?! Przecież ja sam – przez 2 godziny – przebywałem już na terenie faktycznie wyjętym… spod jurysdykcji państwa polskiego!!!
Interesującym wydaje się pytanie, dlaczego to ja, wyłącznie, zostałem tam – przed bramą obozu – „namierzony”, skoro w Polsce występuje taka mnogość „antysemitów”?! Aby odpowiedzieć na to pytanie, zmuszony jestem cofnąć się o kolejne 4 lata, do roku 1994. Tym samym też: składam donos na siebie samego, do warszawskiej – z uwagi na miejsce popełnienia przestępstwa – prokuratury, gdyż jako osoba rozmiłowana w praworządności, nie mogę już dłużej znosić prokuratorskiego braku czujności ideologicznej, sprzed 12 lat! Bowiem w sierpniu 1994 r., ogłosiłem drukiem, że: „No dobra, jestem antysemitą..!” Taki był tytuł mojego szkicu „historycznego”, poświęconego – z dumą, a jakże! – „spiskowej wersji historii Polski”, w której to my, Polacy, „kołowaliśmy” – na każdym kroku – cwanych ponoć Żydów, a ci ostatni – jeszcze do owego 1994 r. – nie połapali się w naszych „machiawelicznych”, kilkusetletnich działaniach..?! Za przekazaną im wiedzę – wielce ich satysfakcjonującą przecież obecnie (w świetle tzw. roszczeń) – oczekiwałem (w rewanżu) wniosku o przyznanie mi nagrody Nobla… [A jednak – spotkał mnie zawód!]
Artykuł opublikował warszawski tygodnik „Najwyższy Czas!”, którego redaktorem naczelnym podówczas był – uwaga, uwaga! – red. Stanisław Michalkiewicz! No, proszę! Obecnie „idzie w zaparte”, a już 12 lat temu dopuścił się „wspólnictwa i podżegania do zbrodni”…!
Brak czujności ze strony prokuratury i „razwiedki”, przed 12 laty, nie oznacza jednak, że już nikt nie czuwa i każdy może wypisywać, co mu się tam żywnie podoba, robiąc sobie „jaja” z… Żudów! Ot, czuwał chociażby jakiś tutejszy salon „poprawności politycznej”, czy inny „mosad”… To by mogło wyjaśniać zdarzenia w Birkenau, a także okoliczność, że od owych 12 lat – będąc reżyserem ze znaczącymi dokonaniami; także zagranicznymi – należę do „klasy” tzw. wykluczonych. Ale za to – by mieć jakieś zajęcie – włóczony jestem latami po sądach, zza pleców których wyziera… dawna „bezpieka”… [W tym jej wybitna „latorośl” – osławiony Igor Tuleya, który dostał „zlecenie na… wyrok” dla mnie!]
Ażeby wzmóc dodatkowo – tym razem w warszawskiej prokuraturze – motywację do troski o praworządność, zacytuję jeszcze post scriptum do owego „szkicu” sprzed 12 lat, które – wskutek zagubienia kartki w redakcji – nie ukazało się wówczas drukiem:
<Po ukończeniu tekstu (tego z 1994 r. – przyp. z roku 2006) spojrzałem w lustro i zauważyłem, że uszy mam jednak… poniżej linii oczu! [Lub… na odwrót; lub jedno wyżej, a drugie niżej; wszakże nie pamiętam dobrze owych „kryteriów rasowych”!?] Mogłoby to oznaczać, że jednak jestem Żydem..!? [Taką ewentualność rozważałem na początku owego pamfletu – przyp. z roku 2006.] Cóż, Żyd nie Żyd – i tak pozostanę antysemitą! W końcu to żydowski pisarz, Isaac Singer napisał, że największymi antysemitami są… Żydzi właśnie. Ot, chociażby Jerzy Lewinkopf-Kosiński, który w dzieciństwie odpędzał – z pogardą – żydowskich rówieśników z podwórka, zaznaczając z godnością: „z Żydami się nie bawię!”. [Co udokumentowała w swej książce – „Czarny ptasior” – J. Siedlecka.] To i inne „drobne” zdarzenia nie pomieściły się jednak, w jego wstrząsającej… „martyrologii”, która mu „odleciała”, niczym… „Malowany ptak”!
Pozostanę więc antysemitą, choć tak mało obecnie mam okazji, aby dać satysfakcję swoim paskudnym upodobaniom… I pomyśleć, jak wiele takich sposobności zmarnowałem przez lata!? Dla przykładu – podczas stanu wojennego, w moim mieszkaniu wielokrotnie spotykały się (i nocowały) liczne Żydówki – na czele z samą panią red. H. Łuczywo – z „Gazety Wyborczej”, występującej wówczas pod kryptonimem: „Tygodnik Mazowsze”. Ciągać za pejsy nie mogłem, bo Żydówki ich nie noszą, ale wszak mógłbym był urządzić (dla swej przyjemności) jakiś inny, mały… „pogrom”!? A to se ne vrati!>
*****
Post Scriptum współczesne (2019 r.): Od 21 lat nie mam więc najmniejszych wątpliwości, że znalazłem się na „czarnej liście” izraelskich służb specjalnych. [Podobnie, jak nie mam wątpliwości, że owe służby „grasują” sobie po Polsce bez żadnych przeszkód, ze strony służb… polskojęzycznych!?] Dlatego też sądzę, że wskazanie tożsamości „nieznanych sprawców”, którzy podpalili mi (w listopadzie 2018 r.) piwnicę; cztery dni po opublikowaniu mojego „antysemickiego” oświadczenia, adresowanego do A. Dudy (w którym większość zarzutów dotyczyła „roszczeń” żydowskich), nie może nastręczać większych trudności..! Otrzymałem bowiem wówczas – terrorystyczne „ostatnie poważne ostrzeżenie”!
Zaś od 21 lat (przynajmniej) obóz Auschwitz-Birkenau i pozostałe obozy, do których Żydzi roszczą sobie wyłączne pretensje, są – de facto – obszarami eksterytorialnymi, wyjętymi spod jurysdykcji państwa polskiego (ponoć „wolnego”?)! [Co adresuję obecnie do współczesnych, spóźnionych „odkrywców” tych okoliczności.]
Bogdan Czajkowski