Religia może zarówno przyspieszać bogacenie się państwa, jak i je spowalniać – wynika z książki Roberta J. Barro i Rachel McCleary „The Wealth of Religions: The Political Economy of Believing and Belonging”.
Od lat 90. XX w., poczynając od Roberta J. Barro i jego pracy z 1991 r. „Economic Growth in a Cross Section of Countries”, ekonomiści intensywnie próbowali dotrzeć do źródeł wzrostu gospodarczego. Ważny wniosek z tych analiz był taki, że trzeba wyjść poza standardowe ekonomiczne wskaźniki, które uważano za istotne dla tempa bogacenia się kraju. Część badaczy wskazywała na konieczność zbadania wpływu religii na wzrost gospodarczy, ponieważ jest ona istotną częścią kultury i wpływa na zachowania ludzi w gospodarcze, chociażby w taki sposób że kształtuje społeczne podejście do pracy i pracowitości.
Autorzy w publikacji (jej polski tytuł to „Bogactwo a religia: polityczna ekonomia wiary i przynależności”) cytują dane o przekonaniach religijnych ludzi w różnych krajach ze Światowej Ankiety Wartości (ang. World Value Survey – WVS) oraz Programu Międzynarodowej Ankiety Społecznej (ang. International Social Survey Programme – ISSP). 98 krajów brało udział przynajmniej raz w którejś z edycji tych ankiet. Ostatnie dane pochodziły z lat 2010-2014 (wtedy w ankiecie wzięło udział 59 krajów).
Wiara w piekło przyspiesza rozwój?
Robert Barro wraz Rachel McCleary z tych danych wyciągnął informację o uczestnictwie w praktykach religijnych oraz wierze w piekło i zestawił je z danymi o wzroście gospodarczym. Otóż okazuje się, że wiara w piekło (czyli w karę za niestosowanie się m.in. do zasad etycznych propagowanych przez religie) jest pozytywnie skorelowana ze wzrostem gospodarczym. I wydaje się, że jest to zgodne z intuicją. Jeżeli bowiem, więcej osób obawia się, iż jeżeli będą kraść i oszukiwać to zostaną za to po śmierci ukarani, i w efekcie ograniczają tego typu zachowania, to nic dziwnego, że gospodarka rośnie szybciej.
Z drugiej strony uczestnictwo w praktykach religijnych jest negatywnie skorelowane ze wzrostem gospodarczym tzn. im większy odsetek obywateli chodzi do kościoła, tym wzrost gospodarczy jest niższy. A zatem religia w życiu obywateli działa na dwa sposoby, z których jeden przyspiesza wzrost gospodarczy, a drugi go spowalnia. Oba efekty mają podobną siłę, co oznacza, że w większości przypadków religia nie ma istotnego wpływu na wzrost gospodarczy, a zatem różnice w tempie wzrostu gospodarczego państw zwykle nie wynikają z wyznawanych przez obywateli tych krajów religii.
Ale jest kilka szczególnych przypadków, takich jak na przykład kraje skandynawskie czy Japonia. Obywatele tych państw łączą relatywnie wysoki odsetek osób wierzących w karę po śmierci za „złe zachowanie” na ziemi z bardzo niskim odsetkiem osób biorących udział w praktykach religijnych. Inaczej mówiąc, organizacje religijne w tych krajach są bardzo produktywne. Innym przykładem tego jak wiara może przyspieszać bogacenie się państwa jest przypadek protestantów.
Autorzy powołują się tutaj na pracę „Was Weber Wrong? A Human Capital Theory of Protestant Economic History” („Czy Weber się mylił? Teoria kapitału ludzkiego protestanckiej historii ekonomii.”) autorstwa Saschy O. Becker i Ludgera Woessmanna. Naukowcy przeanalizowali dane z 1877 r. z Prus odnośnie płaconego podatku. Okazuje się, iż 225 gmin z przewagą protestantów miało średnio o 9.1 proc. wyższe wpływy z podatków, niż 102 gmin, w których większość stanowili katolicy. Powstaje pytanie: dlaczego?
Otóż autorzy skłaniają się ku twierdzeniu, iż nie tyle chodzi o protestancką etykę pracy, co o nacisk na indywidualne studiowanie Biblii, z którym wiązała się konieczność nauki pisania i czytania. A te umiejętności ułatwiały rozwój intelektualny i zdobywanie lepiej płatnych prac. Paradoksalnie znacznie wcześniej na ten sposób wspomagania bogacenia się swoich wyznawców wpadli religijni przywódcy Judaizmu. Autorzy powołują się na książkę Maristello Botticini i Zvi Ecksteina „The Chosen Few. How Education Shaped Jewish History, 70–1492” („Wybrańcy. Jak edukacja ukształtowała żydowską historię, 70-1492”).
Wysiłek intelektualny popłaca
Nawet w przedwojennej Polsce 56 proc. lekarzy, 43 proc. nauczycieli, 33 proc. prawników i 22 proc. dziennikarzy miała pochodzenie żydowskie, choć starozakonni stanowili jedynie 10 proc. obywateli naszego kraju. To były zawody znacznie lepiej płatne i stabilne, niż rolnictwo, z którego utrzymywała się wówczas większość Polaków.
I okazuje się, że powodem tego pędu do wymagających wysiłku intelektualnego zawodów była decyzja z około 63-65 r. n.e. arcykapłana Faryzeuszy Jezusa syn Gamalasa, który wydał zarządzenie nakazujące każdemu żydowskiemu ojcu wysyłać swoich sześcio- albo siedmioletnich synów do szkoły (a miało to miejsce w czasach gdy ponad 90 proc. ludzi było analfabetami). Ale książka o zależnościach między religią a bogactwem państw nie mogłaby się obyć bez sporego wątku poświęconego Islamowi.
Islam zaleca rozdrobnienie kapitału
Jeszcze w X w. kraje muzułmańskie były bowiem lepiej rozwinięte od Europy; w 1050 r. w Bagdadzie mieszkało 1 mln mieszkańców, podczas gdy żadne z ośmiu największych miast w Europie – Kordoba, Palermo, Sewilla, Salerno, Wenecja, Regensburg, Toledo i Rzym – nie miało więcej, niż 150 tys. mieszkańców. Dziś jednak kraje muzułmańskie zdecydowanie odstają od najbardziej rozwiniętych krajów świata. W 1875 r. średni PKB na obywatela dziewiętnastu krajach dzisiejszego OECD wynosił 2690 USD, podczas gdy w Turcji 1469 USD – OECD było więc 1,8 raza bogatsze. W 2016 r. różnica ta wynosiła już 2,9 raza (OECD – 33 273 USD, Turcja 11 649 USD). Dlaczego tak się stało?
Tego właśnie dotyczy czwarty rozdział zatytułowany „Islam i wzrost gospodarczy” (ang. „Islam and economic growth”). Jeden z argumentów podanych przez autorów jest taki, że Koran zawierał szczegółowe zasady dziedziczenia. Wynika z nich, że dwie trzecie majątku jest zarezerwowane dla szerokiego kręgu bliższych i dalszych krewnych obojga płci. Z jednej strony to dobrze, ponieważ propagowało to równość płci, z drugiej źle, ponieważ majątek był rozdrabniany i trudno było zgromadzić kapitał na większe przedsięwzięcia.
Rachel McCleary jest wykładowcą Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Harvarda, Robert J. Barro jest tamże profesorem ekonomii. Wydawcą książki jest renomowane wydawnictwo uniwersyteckie „Princeton University Press”. I faktycznie od strony merytorycznej publikacji nie można nic zarzucić.
Natomiast mam wrażenie, że autorzy nie wykorzystali do końca potencjału tematu, który w mojej ocenie należy do bardzo interesujących. Czytając książkę, dowiedziałem się jednak wielu rzeczy, których wcześniej nie wiedziałem. Tak więc może być ona interesująca dla osób, które nie zetknęły się dotychczas z tym tematem. Pozostali mogą ją sobie darować.
Aleksander Piński
Co za bzdury. Chazarska mafia ma religie ale dla innych, aby ich trzymac pod kontrola i straszyc, co ma sprawic, ze maja sie z trzymac z dala od wielkiego biznesu, ktorym rzadzi chazarska elita. Dlatego chazarska mafia stworzyła m.in. chrzescijanizm i kosciol z centrala w Watykanie, ktory jest niedostepny z zewnatrz a ma tam ukryte niesamowite bogactwa, jakie chazarska mafia ukradla swiatu. Chazarska mafia nie boi sie nikogo na tej planecie, bo wie, ze to ona ma na niej wladze. Drukuje pieniadze z powietrza (FED) i „pozycza” na procent pseudo rzadom na calym swiecie, „rzadom” wybranym przez chazarskich politykow i ich partie. Wszystkie partie polityczne na swiece zostaly utworzone przez chazarska mafie i znajduja sie pod jej kontrola, Dla jaj wymyslono rozne kolory i programy tych partii, wykluczajace sie wzajemnie, bo najlepsza jest stara rzymska zasada „divide et impera” czyli dziel i rzadz. Urzad skarbowy pod kontrola chazarskiej mafii z jednej strony a z drugiej „religia” – dwa super narzedzia kontroli i trzymania za pysk niesposlusznych obywateli. Tfu!!!
Comments are closed.