Piłka nożna – dyscyplina, która odeszła w niebyt?

Pierwszym klubem, który zwietrzył okazję do zarobienia milionów poza granicami własnego państwa, był Manchester United. I choć zespół od kilku lat nie osiąga wielkich sportowych sukcesów, to i tak rokrocznie plasuje się na czele najbardziej wartościowych marek futbolowych na świecie

1
Foto. pixabay.com

Futbol umarł. Wszystko, co dotychczas znaliśmy, jest reliktem przeszłości. W obliczu globalizacji i technicyzacji piłka nożna musiała narodzić się na nowo. Dziś jest czymś więcej niż gonitwą 22 zawodników za wypełnionym powietrzem kawałkiem skóry. Na specyfikę tego współczesnego przemysłu, który tylko częściowo jest dyscypliną sportową, warto spojrzeć z perspektywy antropologicznej.

To musiało zdarzyć się na Wyspach

Jak wiadomo, ojczyzną piłki nożnej jest Anglia. Geneza dyscypliny wiąże się z powstaniem kultury robotniczej i czasami rewolucji przemysłowej. Futbol, w kontrze do elitarnego krykieta, od samego początku był grą masową i egalitarną. Bardzo szybko stadion piłkarski zaczął pełnić istotne funkcje społeczne. Integrował kolonie robotnicze oraz mieszkańców przemysłowych miast wokół symbolicznej wspólnoty tworzonej przez herb, klubowe barwy, hymn i legendarnych zawodników. Weekendowy mecz po tygodniu ciężkiej pracy w fabryce stanowił wspaniałą okazję do wyładowania negatywnych emocji, a nierzadko i agresji. Jednak na egalitaryzmie, masowości i funkcji sublimacyjnej kończą się podobieństwa ze współczesnością.

Archeofutbol, profutbol i postfutbol

Mariusz Czubaj, Jacek Drozda oraz Jakub Myszkorowski kilka lat temu opublikowali książkę idealnie wpisującą się w podjęty przeze mnie temat. „Postfutbol”. Antropologia piłki nożnej, bo o tej publikacji tutaj mowa, zawiera jednak kilka mankamentów. Pojęcia, którymi posługują się autorzy, aby opisać kolejne etapy historii piłki nożnej, mogą budzić irytację. Prefiksy, takie jak „arche”, „pro” czy „post”, zamiast nadawać wywodowi precyzji, balansują na granicy tandety. Pod pojęciem archeofutbolu kryje się futbol amatorski. Autorzy definiują ten termin w następujący sposób: „To, operując pewną metaforą, piłka nożna angielskich dziewiętnastowiecznych uczniów i studentów – gra bezinteresowna i odwołująca się do wyższych imperatywów”. O jakie imperatywy chodzi? Tego niestety nie możemy się z książki dowiedzieć. Zaś profutbol to po prostu futbol ulegający procesom profesjonalizacji, a mówić jeszcze prościej – taki, w którym kluby zaczynają poważnie płacić zawodnikom za grę.

Najwięcej miejsca poświęcono kategorii postfutbolu. Ten wątek akurat jest niezwykle ciekawy. Termin dotyczy obecnego stanu piłki nożnej, a więc galaktycznych zarobków, globalnych klubowych marek i arabskich inwestorów w Europie. Jak łatwo można zauważyć, kolejne mutacje futbolu różnią się ilością władowanych w ten biznes pieniędzy. Dziś jednak proporcje się odwracają. Mecz to tylko „truskawka na torcie”, bowiem większość przemysłu pod nazwą „piłka nożna” dzieje się dziś poza stadionem.

Wielkie narracje

Co sprawia, że tak wiele osób przychodzi dziś na stadiony lub ogląda piłkę w telewizji? Autorzy „Postfutbolu” przekonują, że głównym magnesem są tzw. „wielkie narracje”. Pojęcie to, będące jednocześnie dość infantylnym zapożyczeniem z pism postmodernisty Jeana-François Lyotarda, ma opisywać mechanizm wpisywania meczów piłkarskich w kontekst polityczny, militarny lub popkulturowy. Wystarczy przywołać niedawny mecz rozgrywany na Stadionie Narodowym w Warszawie miedzy reprezentacją Polski i Izraela. Dodajmy do tego fakt, że spotkanie było sędziowane przez niemieckiego arbitra. Szybko okazało się, że słowo „pogrom” wykorzystywane przez dziennikarzy po meczu przez część mediów zostało uznane za spore nadużycie. Przykład potwierdza tezę postawioną przez autorów: futbol to coś więcej niż gra, to instrument rywalizacji symbolicznej, wpływającej często na wiele obszarów pozornie niezwiązanych ze sportem.

„Pojedynek Dawida z Goliatem”, „powrót syna marnotrawnego”, „bitwa o Anglię”, „hiszpańska remontada” to określenia dziś wręcz nadużywane. Wszyscy w Polsce wiemy, kto zatrzymał Anglików na Wembley, a kto „dobił Niemców” na Narodowym w 2014 r. Co rusz słyszymy o „zwycięskich remisach”, „godnych porażkach” oraz „inteligentnych pomysłach niepopartych precyzyjnym wykonaniem”. Wszystkie te sformułowania są narzucane, a później powtarzane jak mantra przez widzów piłkarskiego widowiska. O piłce nie da się mówić bez wielkich narracji. A te często mogą zdradzać kwestie pozornie oderwane od piłki nożnej, np. stereotypowy dyskurs na temat narodu. Polska, powtarzając za klasykiem, to naród zatytułowany jako „gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka”.

Pan Piłkarz

Wraz ze zmianą specyfiki dyscypliny zmieniła się również rola i status zawodników. Piłkarz w erze postfutbolu to nadczłowiek, którego życie przebiega w rytmie rygorystycznej diety, niewyobrażalnej ilości zróżnicowanych treningów i podobnej liczby meczów. W największych klubach niczego nie pozostawia się przypadkowi. Zawodników będących na samym szczycie jest relatywnie niewielu. Pozostają ci, których nie wykończą: szaleńcze tempo, presja oraz kontuzje.

Jednak na wielu płaszczyznach piłka nie jest najważniejsza. To, że Messi strzelił po raz kolejny ponad 50 bramek w sezonie, ma się nijak do burzy, jaką wywołały jego słowa po meczu o trzecie miejsce w Copa America (odpowiednik europejskiego Euro). Pozaboiskowe życie piłkarzy często pochłania większą ilość papieru gazetowego niż opis samej gry.

Więcej niż klub

„Més que un club” to motto drużyny FC Barcelona. Hasło, choć w ostatnich latach mocno zdezawuowane, znakomicie obrazuje zmianę, jaka zaszła w świadomości władz klubów piłkarskich. Do pewnego momentu drużyna była reprezentacją lokalnej społeczności. Tak zaczynały się historie wszystkich wielkich klubów. Dopiero z czasem okazało się, że z drużyną może identyfikować się w równym stopniu osoba mieszkająca trzy ulice od stadionu i ta na innym kontynencie.

Jak łatwo się domyślić, rewolucji dokonała telewizja. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu transmitowanie finału Ligi Mistrzów przez setki stacji na całym świecie nie było możliwe. Rozwój technologii sprawił, że piłka stała się pięknie opakowanym prezentem, który otwieramy niemal codziennie i to w coraz lepszej jakości. Wszystko to zawdzięczamy pędzącej globalizacji, której efektem jest na przykład dopasowanie godzin rozgrywanych meczów w Europie dla rynku amerykańskiego, ale w głównej mierze azjatyckiego.

Pierwszym klubem, który zwietrzył okazję do zarobienia milionów poza granicami własnego państwa, był Manchester United. I choć zespół od kilku lat nie osiąga wielkich sportowych sukcesów, to i tak rokrocznie plasuje się na czele najbardziej wartościowych marek futbolowych na świecie. To z resztą jedna z cech rozpoznawczych postfutbolu: sukces sportowy nie jest już konieczny do osiągnięcia wyniku ekonomicznego, choć dzięki kontraktom zdobywanie tytułów dalej gwarantuje spory zastrzyk gotówki.

Kluby są dzisiaj globalnymi korporacjami ze szkółkami piłkarskimi i filiami rozsianymi na całym świecie (nawet FC Barcelona ma swoją akademię piłkarską w Polsce – FCB Escola Varsovia). Dobrym przykładem tych zmian, które zachodzą na naszych oczach, jest budowanie obiektów sportowych kiedyś i dziś. W przeszłości stadion był stadionem piłkarskim i niczym więcej. Obecnie to tylko jeden z elementów całej klubowej struktury. Plany przebudowy Estadio Santiago Bernabéu czy Camp Nou pokazują, w jakim kierunku zmierzają kluby – maksymalizacji zysków z dnia meczowego. Wystarczy zobaczyć, jak z roku na rok zwiększają się budżety klubów, wysokość kontraktów zawodników, prowizje agentów, wartość praw do transmisji meczów. W artykule hiszpańskiego El País sprzed kilku dni można odnaleźć informację, że wartość futbolu dla hiszpańskiej gospodarki to blisko 15,6 mld euro, co odpowiada 1,37% hiszpańskiego PKB. Kiedy Cristiano Ronaldo przechodził z Manchesteru United do Realu Madryt za rekordowe 94 mln euro w 2009 r., to wówczas kwota ta wywoływała szok. Dzisiaj takie pieniądze to standard.

Arabska rewolucja

Najświeższym elementem postfutbolu jest wkroczenie na rynek piłkarski funduszy, a generalnie rzecz ujmując – pozaeuropejskich. 1 września 2008 roku grupa Abu Dhabi United Group Investment and Development Limited przejęła Manchester City (większościowym udziałowcem został szejk – Mansour bin Zayed). Bardzo szybki dopływ pieniędzy z Zatoki Perskiej sprawił, że z miejsca Manchester City wstrząsnął rynkiem transferowym, burząc dotychczasową hierarchię. I choć na pierwsze mistrzostwo piłkarze z błękitnej części Manchesteru musieli poczekać kilka lat, to obecnie są czołową angielską drużyną.

Z tej perspektywy jeszcze bardziej szokujące było przejęcie w maju 2011 roku Paris Saint-Germain przez fundusz Qatar Sports Investments. Na jego czele stanął Nasser Al-Khelaifi. Paryski klub, utworzony niecałe 40 lat wcześniej, nagle stał się potentatem ligi francuskiej. Rekordowe dwa transfery z 2017 r. pokazują, że we współczesnej piłce kupić można niemal wszystko. 400 mln za Neymara i Kylian Mbappé całkowicie rozbiło dotychczasową logikę rynku transferowego.

Rzeczywistość wyprzedziła autorów

Przywołana na początku książka, czytana z perspektywy 2019 r. jest ciekawym materiałem dotyczącym historii piłki nożnej. Niemniej szybkość zmian, jakie zachodzą w samym futbolu, sprawiają, że jest ona mocno nieaktualna (pozycja pochodzi z 2012 r.). Choć w tytule pojawia się „antropologia”, to odnoszę wrażenie, że autorzy nie stawiają w centrum człowieka. Raczej interesuje ich wszystko to, co sprawia, że piłka nożna jest dla ludzkości tak ważna. Wydaje się, że sam podział futbolu na archeofutbol, profutbol i postfutbol jest tyleż ciekawy, co i zbędny. W pewnym sensie to książka zdecydowanie przeintelektualizowana. Może mieć na to wpływ fakt, że wśród autorów są antropolog i kulturoznawca. Dla osób, które nie śledzą wnikliwie piłki nożnej, lektura może okazać się pozycją ciężkostrawną. Z kolei dla zaangażowanych obserwatorów tego sportu nie wnosi ona zbyt wiele. Nie zmienia to jednak ogólnej obserwacji, że futbol, odczytywany z perspektywy socjologicznej, stanowi istotny element zglobalizowanego świata.

Kamil Sikora

Artykuł ukazał się na stronie Klub Jagielloński

1 KOMENTARZ

  1. Wielka szkoda, ze autor nie poszedl dalej i nie powiedzial, ze obecny futbol to kolejna ofiara kapitalizmu. Od dawna wcale nie chodzi o kopanie piłki lecz o dojenie kasy. Oto paru chazarskich cwaniakow zaklada fundusz inwestycyjny, bank drukuje im dolary z powietrza, za ktore kupuja klub, zamieniaja go na firme i patrza jak z niej wyciagac jak najwieksze korzysci. Przyklad Manchesteru jest tu bardzo wymowny. Same tzw, rozgrywki staly sie sposobem na pranie brudnej kasy z ustawianych zakladow, glownie w Azji. Nic tylko patrzec jak 50 Manchesterow rozsianych po calym globie bedzie gralo w lokalnych ligach a chazarska mafia w bedzie z kazdego wyciagac kokoswe (lewe) pieniadze. Przeciez nikt nie uwierzy, ze 60 tys, widzow na mecz gdzie bilet kosztuje 20 dolarow zapewnia gigantyczne zarobki pseudo piłkarzom typu Neymar czy Beckham.

Comments are closed.