Barack Obama został zaprzysiężony na prezydenta 20 stycznia br. Oznacza to, że mijają właśnie trzy miesiące, od kiedy Demokrata przejął władzę w Stanach Zjednoczonych. Zazwyczaj nowa administracja potrzebuje trochę czasu, aby w pełni zapanować nad sytuacją, przejrzeć wszystkie szuflady w biurkach, aby po prostu okrzepnąć. Barack Obama i jego ekipa takiego luksusu nie mieli.
Jak w klipach podczas kampanii wyborczej, dokładnie nawet prawyborczej, Obama musiał być gotowy do rządzenia od pierwszego dnia. Już pierwszej nocy telefon mógł zadzwonić o trzeciej nad ranem. Nie wiadomo dokładnie ile razy telefon w sypialni 44 prezydenta USA dzwonił o tak dziwnych porach, ale z pewnością pierwsze trzy miesiące Baracka Obamy na szczycie władzy nie były sielanką.
Na pierwszym miejscu listy spraw do załatwienia znajdowała się (i bez wątpienia nadal znajduje) gospodarka. Kongres w iście ekspresowym tempie przyjął nowy pakiet stymulujący gospodarkę, kosztujący amerykańskiego podatnika ok. 800 miliardów dolarów plus odsetki, gdyż pieniądze te pochodzą z obligacji. Idąc za ciosem, prezydent przedstawił projekt budżetu, który w wielu wymiarach jest rewolucją. Niektórzy zauważają tylko ogromny deficyt budżetowy oraz nieralne założenie szybkiej jego redukcji o połowę do końca kadencji Obamy. Inni dostrzegają bardziej uczciwe podejście fiskalne, gdyżchociażby koszty wojen w Iraku i Afganistanie są wreszcie uwzględnione w ustawie budżetowej.
Walka z kryzysem gospodarczym zdominowała Obamę przez kilka pierwszych tygodni jego prezydentury. Obama musiał bronić swojego sekretarza skarbu Timothy’ego Geithnera, który znalazł się pod ostrzałem. Polityką zagraniczną zajmowała się w tym czasie Hillary Clinton. Sekretarz Stanu odbyła podróż do Azji, spotykając się z kluczowymi sojusznikami i partnerami w regionie. Potem sytuacja odwróciła się i to Clinton zeszła na drugi plan, a pałeczkę przejął Obama, podróżując m.in. do Europy oraz na Szczyt Obu Ameryk.
Przy całej złożoności kryzysu finansowego, możliwość skupienia całości uwagi tylko na nim byłaby dla Obamy luksusem. Nie mógł on sobie na to pozwolić, ponieważ kwestie zagraniczne zmusiły go do działania. Sam Obama wyszedł także z kilkoma inicjatywami, wskazującymi na realną zmianę w polityce Stanów Zjednoczonych – obiecywaną w trakcie kampanii wyborczej. Zmiana nie jest jednak zbyt głęboka, widać wiele elementów kontynuacji polityki Georga W. Busha.
Przede wszystkim nie ma znaczącego zmniejszenia wielkości amerykańskiego kontyngentu w Iraku. Tak jak się spodziewano, redukcja będzie powolna i rozłożona w czasie, aby nie zburzyć delikatnego balansu, zbudowanego z trudem (i wielkim kosztem) dzięki strategii gen. Davida Petraeusa. Jest zwiększenie amerykańskiej obecności w Afganistanie, jednak tak znaczące, jak przewidywano. Dowódcy spodziewali się dosłanie większej ilości żołnierzy, gdyż sytuacja w Afganistanie wymyka się spod kontroli. W sumie, z finansowego punktu widzenia, Obama wyda na wojny w Iraku i Afganistanie mniej więcej tyle samo ile Bush podczas ostatniego roku swojej prezydentury.
Obama dokonał także odważnego otwarcia irańskiego, oferując Iranowi zmianę stosunków i proponując rozpoczęcie dialogu. Propozycja ta wywołała w Teheranie mieszane uczucia i postęp na froncie irańskim jest niewielki. Obawiam się, że Obama podjął próbę zmiany polityki zbyt wcześnie, popełniając mały falstart. Dużo rozsądniej byłoby poczekać do wyborów prezydenckich i złożyć ofertę nowemu prezydentowi (bądź dotychczasowemu, ale z odnowionym mandatem) w czerwcu. Ogólna myśl jest jednak dobra – z Iranem trzeba się dogadać. Oba kraje mają wiele zbieżnych celów, które – współpracując – łatwiej byłoby zrealizować.
Iran może pomóc Stanom Zjednoczonym w Afganistanie. Teheran nie tylko był i jest twardym przeciwnikiem talibów, ale jest bardzo zaniepokojony kwitnącą produkcją i przemytem narkotyków. Na granicy afgańsko-irańskiej wielokrotnie dochodziło do starć pograniczników z przemytnikami, a narkotyki są bardzo poważnym problemem wewnętrznym dla ajatollahów. Oprócz tego, Iran mógłby pomóc w Iraku, przede wszystkim przestając przeszkadzać. Jasne jest, że szyicki Iran ma i będzie miał wielki wpływ na szyicką większość w Iraku – i to trzeba zaakceptować. Trudno będzie osiągnąć równowagę pomiędzy Waszyngtonem a Teheranem na Bliskim Wschodzie, ale są pola, w których kompromis sprzyja obu stronom.
Nowe otwarcie nastąpiło także w stosunkach z Rosją. Wciśnięto przycisk reset, a uśmiechom Bidena i Miedwiediewa nie było końca. Obama najpewniej próbował wysondować możliwość przehandlowania tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej za nacisk Rosji na Iran, aby ten wstrzymał wzbogacanie uranu. Próba ta szybko wyciekła na światło dzienne, stawiając Amerykę w niezręcznej sytuacji wystawiania swoich sojuszników do wiatru, do tego za ich plecami. Co więcej, Rosja całą sprawę wygrała propagandowo, dokonując kontrolowanego przecieku. Waszyngton przecenia wpływ Moskwy na Teheran, a także nie zdaje sobie sprawy, że Kreml jest bardzo dobry w rozgrywaniu strategicznego pokera.
Rosjanie sprytnie rozegrali Amerykanów także w innej sytuacji, dotyczącej tranzytu zaopatrzenia i sprzętu do Afganistanu. Zapłacili Kirgistanowi za wyrzucenie Amerykanów z bazy w Kirgizji, oferując jednocześnie szlak przez Rosję oraz Uzbekistan. Afganistan jest priorytetem Waszyngtonu, z czego Rosja doskonale zdaje sobie sprawę, a klucz do sukcesu leży teraz także w Moskwie, która może szantażować Stany Zjednoczone groźbą likwidacji korytarza tranzytowego. Można powiedzieć, że marne 2 miliardy dolarów, które Federacja Rosyjska pożyczyła Kirgistanowi, zadecydowały o uzależnieniu USA od Rosji w Afganistanie.
Obama odegrał także jedną z głównych ról podczas wyboru nowego sekretarza generalnego NATO. Forsowana przez Amerykanów oraz główne kraje zachodniej Europy kandydatura duńskiego premiera Andersa Fogh Rasmussena zyskała ostatecznie poparcie wszystkich członków Sojuszu. Amerykański prezydent musiał jednak włożyć sporo wysiłku w przekonanie Turcji do Rasmussena. Wizyta Obamy w Turcji i podkreślanie wagi sojuszu z Ankarą były na pewno tylko pierwszym elementem zapłaty za zgodę Turków ws. SG NATO. Obama rozumie, że rola Turcji, w wielu aspektach, jest kluczowa i zamierza odbudować nadszarpnięte relacje z tym państwem.
Zupełnie niedawno 44 prezydent USA musiał zająć się również problemem piractwa w Rogu Afryki, kiedy somalijscy piraci próbowali porwać statek pod amerykańską banderą i uprowadzili kapitana okrętu. Po kilkudziesięciu godzinach utrzymywania się pata, do akcji wkroczyli amerykańscy komandosi, zabijając trzech piratów i zatrzymując czwartego, ratując przy tym kapitana Richarda Phillipsa, przetrzymywanego na szalupie ratunkowej. Po tym wydarzeniu Obama zdał sobie sprawę z powagi sytuacji w tym rejonie świata i zdaje się, że Stany Zjednoczone podejmą w tej kwestii odpowiednie działania. Obecne mechanizmy walki z piractwem są tylko częściowo skuteczne i absolutnie nie doprowadzą do rozwiązania problemu.
Ostatnio prezydent Obama odbył wizytę w Meksyku, zapewniając Felipe Calderona o woli współpracy w walce z narkogangsterami terroryzującymi pogranicze meksykańsko-amerykańskie. Zapowiedziano przeznaczenie większych środków finansowych na walkę z kartelami narkotykowymi, a także wsparcie szkoleniowe i techniczne. Skoro Waszyngton interesuje upadający Pakistan, Irak czy Róg Afryki, z pewnością powinien zająć się problemami na własnym podwórku, w sąsiadującym Meksyku.
Trudno dokonywać oceny pracy administracji po zaledwie trzech miesiącach. Zmiany dokonują się powoli, w wielu miejscach bardziej pragmatycznie kontynuuje się dotychczasową politykę. Ciekawie wygląda próba normalizacji relacji z Kubą i Iranem, choć w tym drugim przypadku lepiej było wstrzymać się jeszcze przez kilka tygodni. Skala wyzwań stojących przed Obamą i jego ekipą jest ogromna. Początki są zawsze trudne, a efekty wielu działań poznamy w najbliższych miesiącach.
Piotr Wolejko
Źródło: http://wolejko.redakcja.pl/

2 KOMENTARZE

  1. Cóż Rosja miała zawsze dobrą dyplomację, gdyż miała zawsze dobry wywiad i agenturę wpływu. Ma złoto i diamenty i armię. Zawsze są to argumenty. A Ameryka była i jest nadal i będzie jeszcze troszkę czasu naiwnym kowbojkiem. Bo w Rosji jest autorytaryzm, a w Ameryce demokracja. Podobnie jest w Chinach Ludowych, w Islamskiej Republice Persji i w Turcji. Polska w obecnie zmieniających się warunkach i układach politycznych powinna dogadywać się z Rosją i podobnymi wschodnimi mocarstwami, tak aby balansować między zawsze grożącymi nam Niemcami, które przejmują władzę kontrolną na Zachodnią Europą a całą resztą, zagrażających nam Z.B.i R., Ukraina, Litwa czy Czechy. Fantazja? W polityce nie ma wiecznych przyjaciół czy wieczystych wrogów jest wieczny interes – Racja Stanu danego państwa i obywateli je zamieszkujących. To nasze elity polityczne powinny określić co jest Polską Racją Stanu na najbliższe 5, 10, 30, 50, 100, 200 i więcej lat; określić kto i jak ma bronić tej racji i jakimi środkami dysponujemy do ich realizacji.

Comments are closed.