(Wystąpienie Stanisława Michalkiewicza wygłoszone w dniu 23 kwietnia 2003 roku podczas spotkania z uczniami Liceum Społecznego w Piotrkowie Trybunalskim )

Chciałbym w swojej wypowiedzi powstrzymać się od namawiania do czegokolwiek, jak też od zniechęcania do czegokolwiek. Mamy taki problem: czy Polska powinna przystąpić do Unii Europejskiej. Żeby mieć jakieś rozeznanie tego problemu, żeby wiedzieć, jak się do niego ustosunkować, musimy wiedzieć z czym mamy do czynienia, czym Unia Europejska tak naprawdę jest, ponieważ co do tego narosło wiele nieporozumień.

Swoje wystąpienie chciałbym poświęcić nakreśleniu portretu szkicowego Unii Europejskiej, tak, byście mogli się zorientować, czy to się wam podoba, czy to się wam nie podoba, czy chcecie mieć cokolwiek z tym wspólnego czy nie chcecie …

Potrójny eksperyment
Unia Europejska jest takim potrójnym eksperymentem. Nie jest to eksperyment bez precedensu, bo miał on swoich poprzedników. Realizacja takiego eksperymentu rozpoczęła się bardzo dawno temu. Po raz pierwszy próbę zrealizowania go podjęto w dzień Bożego Narodzenia 800 roku, kiedy to Karol Wielki, monarcha frankoński, został koronowany w Rzymie na cesarza rzymskiego. Była to próba politycznego zjednoczenia Europy, odtworzenia w Europie państwa uniwersalnego, podobnego do Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, które – jak wiadomo – rozpadło się w roku 476. Ci wszyscy, którzy pamiętali, że takie państwo kiedyś istniało, bardzo tęsknili do jego odtworzenia. Kiedy tylko pojawiła się szansa, że komuś się uda Europę zunifikować politycznie, wówczas papież koronował Karola Wielkiego na cesarza rzymskiego, co było świadomym nawiązaniem do idei państwa uniwersalnego.

Potem te idee były kontynuowane w postaci Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Ostatni ślad Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego został skasowany po bitwie pod Austerlitz, kiedy to Napoleon pokonawszy Austrię wymusił na cesarzu austriackim rezygnację z tytułu cesarza rzymskiego. Napoleonowi na tym zależało, gdyż chciał ten tytuł zachować dla siebie. Myślał, że samemu uda mu się zjednoczyć Europę pod hegemonią francuską. Sporo mu się w tej materii udało, ale ostatecznie przegrał. W 1815 roku ten eksperyment został zakończony.

Potem ideę zjednoczenia Europy próbowali jeszcze podjąć Niemcy, w wyniku czego wybuchła I-sza wojna światowa. Następnie próbował to jeszcze uczynić wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, lecz ostatecznie także poniósł klęskę. Niemniej – co trzeba przyznać – w 1943 roku Europa była niemalże zjednoczona.

Unia Europejska jest kolejną próbą takiego zjednoczenia Europy, utworzenia w Europie państwa uniwersalnego, które by przypominało Zachodnie Cesarstwo Rzymskie.

Przedstawiłem tu na razie tylko rys historyczny eksperymentu zjednoczenia Europy. Unia Europejska jest jednak eksperymentem dużo bogatszym. Składa się na nią aspekt gospodarczy, polityczny – o którym już tu trochę wspomniałem – oraz ideologiczny. Zacznę od ekonomicznego aspektu tego eksperymentu.

Aspekt ekonomiczny
Czym Unia Europejska jest z punktu widzenia gospodarczego? Jest to jednolity rynek. Polska ma do tego rynku taki interes, że chciałaby mieć dostęp do niego. Każda gospodarka musi mieć, z jednej strony, dostęp do źródeł energii i surowców, a z drugiej strony musi mieć dostęp do rynku żeby móc sprzedawać to co wytwarza. Jeżeli gospodarka nie ma takiego dostępu wówczas zaczyna się dusić, zwijać a nie rozwijać. Polski interes polega na tym, że chcemy mieć dostęp do tego rynku. No i mamy. 65 procent obrotów handlowych z zagranicą Polska ma właśnie z Unią Europejską. Czyli mamy dostęp do rynku Unii nawet do niej nie należąc.

W takim razie o co nam chodzi? Ano chodzi o to, że ten nasz dostęp nie jest gwarantowany, gdyż Unia zamyka go nam od czasu do czasu. Ponieważ nasze obroty handlowe z Unią są znaczne, istnieje ryzyko, że jeśli tak z dnia na dzień dostęp do rynku zostanie nam zamknięty, wówczas dużo na tym stracimy. Dlatego właśnie Polska chce mieć dostęp gwarantowany do rynku, tak żeby nikt nie mógł już go zamknąć. I Unia Europejska mówi: w porządku, jeśli wy tak chcecie to my możemy wam pójść na rękę, pod jednym wszak warunkiem – że się dostosujecie do naszych standardów. Jest to warunek, jak gdyby, oczywisty, bo jeśli ktoś chce się zapisać do jakiegoś klubu to musi przestrzegać panujących w nim zwyczajów. Problem jednak polega na tym, że tym programem dostosowawczym, który u nas przybrał postać 170 ustaw włączanych do naszego systemu prawnego, są rzeczy słuszne i pożyteczne, które należałoby u nas zastosować nawet gdyby Unii w ogóle nie było, ale jest mnóstwo rzeczy, które mogą okazać się dla naszej gospodarki niebezpieczne. To niebezpieczeństwo polega najogólniej mówiąc na tym, że przyjmowanie tych standardów osłabia konkurencyjność polskiej gospodarki, gdyż podnosi koszta jej funkcjonowania
Podam jeden przykład, co prawda z naszego podwórka, ale ukazujący jak działa ten mechanizm … Trzy lata temu rząd ustalił z chłopskimi związkami zawodowymi opłacalną cenę pszenicy – 510 zł za tonę. Tego samego dnia na giełdzie w Chicago tona pszenicy kosztowała 348 zł. Polska pszenica była więc około 150 zł droższa od tej, którą sprzedawano na rynkach światowych. Jak wobec tego można prowadzić eksport? Kto kupi pszenicę, która jest droższa, jakość zaś – powiedzmy – taka sama? Wiadomo, że jest to bariera nieprzekraczalna. Właśnie na takie ryzyko się wystawiamy przyjmując te standardy, które Unia Europejska nam przedstawia.

Te obawy znajdują jeszcze potwierdzenie w warunkach, na jakich Polska ma wejść do Unii Europejskiej, a które zostały wynegocjowane przez naszych negocjatorów i podpisane przez premiera Millera w dniu 13 grudnia 2002 roku w Kopenhadze. Wygląda na to – przyjmując optymistyczne założenie – że na początku Polska będzie w stanie wykorzystać środki, które Unia nam oferuje, jedynie w 20 procentach, a to by oznaczało, że musielibyśmy dopłacać każdego roku co najmniej pół miliarda euro do Unii Europejskiej. Krótko mówiąc nie wygląda to na dobry interes. Jeśli tak, to można postawić duży znak zapytania: po co my to właściwie robimy skoro z punktu widzenia polskiego ten interes nie wygląda dobrze. Natomiast z punktu widzenia Unii Europejskiej wygląda on znacznie lepiej. Pół miliarda euro to nie jest może wielka kwota, ale nikt też taką kwotą nie pogardzi, każdy się po nią schyli.

Aspekt polityczny
Ale to jeszcze nic, w porównaniu z tym na jakie ryzyko wystawiamy państwo w związku z politycznym aspektem Unii Europejskiej.

Czym Unia Europejska jest politycznie? Otóż to jest taka umowa między Francją i Niemcami na wspólne zarządzanie Europą. Widać to teraz zwłaszcza w sytuacji konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie Francja, Niemcy oraz kraje Beneluksu tworzą tzw. twarde jądro Unii. Spróbujmy przez chwilę się zastanowić, co oznacza dla Polski to, że Unia jest właśnie taką umową na zarządzanie – m.in. przez Niemcy – Europą… Otóż, w związku z tym ryzykujemy jedną rzecz: jest nią „drobiazg”, który się nazywa jedną trzecią polskiego terytorium państwowego.

Dlaczego tak twierdzę? Niemcy nie ukrywają przed nami, iż chcą wykorzystać tę okoliczność, że Polska do Unii Europejskiej wejdzie, do przeprowadzenia rewindykacji własności niemieckiej, czyli mienia tzw. wypędzonych. To nie oznacza oczywiście od razu zmiany granicy. 29 maja 1998 roku Bundestag niemiecki podjął, w bardzo uroczystej formie, uchwałę, w której, po pierwsze, dziękował wszystkim poprzednim rządom niemieckim, że w sprawie wypędzonych zachowywały pryncypialną opinię, tzn. nigdy nie uznały faktu wypędzenia. Po drugie, Bundestag stwierdzał, że wypędzenie było aktem bezprawia w stosunkach międzynarodowych i – po trzecie – zalecał wszystkim przyszłym rządom niemieckim żeby w tej sprawie trzymały się tej pryncypialności. W ubiegłym roku, kandydat na kanclerza Niemiec z ramienia CDU-CSU, premier Bawarii Edmund Stoiber, powiedział nam, jak Niemcy wyobrażają sobie załatwienie tej sprawy. Otóż wyobrażają sobie tak, że trzeba będzie zwrócić własność niemieckim właścicielom. To wciąż nie oznacza zmiany granic. Ale wejście Polski do Unii Europejskiej, które wiąże się z tym, że Polska przyjmie wszystkie ustawowe akty unijne, całe prawo traktatowe, taka masowa rewindykacja własności niemieckiej stanie się możliwa. Wejście Polski do Unii otwiera właśnie taką możliwość. Co – przypominam – nie oznacza jeszcze zmiany granic państwowych. Natomiast zgodnie z prawem Unii Europejskiej, ktoś, kto ma własność na jakimś obszarze ma prawo brać udział w wyborach samorządowych.

Niemcy to jest państwo poważne i w związku z tym już teraz na obszarze Ziem Zachodnich i północnych, czyli tzw. Ziem Odzyskanych, mniej więcej 80 procent gazet, rozgłośni radiowych, stacji kablowo-telewizyjnych stanowi własność niemieckich spółek. Można więc rzec, że aparat propagandowy jest już przygotowany. W tych warunkach nie jest wykluczone, że obywatele niemieccy mogą politycznie zdominować samorządy terytorialne na Ziemiach Zachodnich. To też jeszcze nie oznacza zmiany granic, tym bardziej, że Niemcy i Polska podpisały w 1975 roku w Helsinkach akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy, który zabrania w Europie zmiany granic przy użyciu siły lub za sprawą groźby użycia siły. Pytanie jakie należy postawić brzmi: czy jest możliwa zmiana granicy polsko-niemieckiej bez użycia siły? Otóż jest taka możliwość. Jeśliby doszło do tego, że samorządy terytorialne na obszarze Ziem Zachodnich zostaną zdominowane przez obywateli niemieckich, no to bardzo prostą rzeczą jest zaproponowanie takiego demokratycznego środka jakim jest plebiscyt. Dotyczyłby on nie sprawy granicy, lecz rozstrzygnięcia następującej kwestii: do której stolicy odprowadzamy podatki z danego euroregionu – do Berlina czy do Warszawy? Jeśliby się okazało, że do Berlina, wówczas oznacza to de facto zmianę przynależności państwowej tych terenów.

I tu pojawia się kolejny problem: jeśli Unia Europejska przestałaby z jakichś powodów istnieć – np. z takich, że Amerykanie ją rozbiją, albo że Niemcy stracą do niej zainteresowanie i przestaną płacić składkę, która pokrywa jedną czwartą budżetu UE, co oznacza, że bez ich zainteresowania finansowego zabawa w jedność europejską następnego dnia by się skończyła – no to wtedy warto zadać sobie pytanie: jakie granice miałaby Polska. Nikt tego nie wie, a takie pytanie naprawdę warto sobie postawić.

Aspekt ideologiczny
I ostatnia sprawa, o której chciałbym powiedzieć, dotyczy aspektu ideologicznego Unii.

Unia Europejska jest przedsięwzięciem politycznym. Każda polityka sprowadza się do odpowiedzi na jedno pytanie: kto mówi, a kto się słucha … To jest istota polityki. Reszta to są tylko dekoracje, po to żeby było ładnie. Otóż w Unii Europejskiej ta kwestia też musi być rozstrzygnięta, bo nie może być tak, że wszyscy mówią, a nikt się nie słucha. Natomiast jest jeszcze drugie bardzo ważne pytanie: dlaczego tak ma być, że jeden mówi, a drugi się słucha? … Dlaczego właściwie tak ma być? Odpowiedź na to drugie pytanie to jest właśnie ideologia polityczna. Unia Europejska także musi mieć jakąś ideologię polityczną.

Z deklaracji niemieckiego kanclerza Schroedera, z wiosny 2000 roku wiemy, że tą ideologią polityczną na pewno nie może być nacjonalizm. Kanclerz Schroeder powiedział, że agresywny nacjonalizm będzie przez Unię zwalczany. Skoro nie nacjonalizm to co? Wydawać by się mogło, że pewne funkcje ideologiczne mogłoby pełnić chrześcijaństwo, jednak widzimy, że ze wszystkich oficjalnych dokumentów Unii Europejskiej wszelkie wzmianki o chrześcijańskiej przeszłości Europy są starannie usuwane. W takim razie co?

Wygląda na to, że taką ideologią polityczną Unii Europejskiej będzie „polityczna poprawność”. Podam dwa przykłady… Kilka lat temu odbyły się wybory w Austrii i w tych wyborach pewien sukces uzyskała Partia Wolności Haidera. Zaraz go tam zaczęto wyzywać od faszysty, co akurat jest nieprawdą, ale mniejsza z tym… I kiedy Partia Wolności została wmontowana w koalicję rządzącą, czternaście pozostałych państw Unii Europejskiej zastosowało wobec Austrii sankcje. Jakie było uzasadnienie do zastosowania tych sankcji? Nie pojawił się zarzut, że w Austrii zostały sfałszowane wybory, czy że Partia Wolności użyła przemocy. Pojawił się natomiast bardzo dziwaczny zarzut: naród austriacki wybrał wprawdzie prawidłowo, ale wybrał „nie tak jak trzeba”. Znaczy to, że ktoś już wie, jak trzeba wybrać i jak naród nie wybierze „jak trzeba” to się naraża na różne przykrości, np. na sankcje ekonomiczne. Warto na to zwrócić uwagę, bo po raz pierwszy od rewolucji francuskiej tak ostentacyjnie została w Europie podważona zasada suwerenności narodowej.

I drugi przykład … Podczas szczytu Unii Europejskiej w Nicei podjęto decyzję o utworzeniu euro-polu, czyli policji Unii Europejskiej. Skatalogowano też 35 przestępstw, które mają być ścigane na obszarze całej Unii Europejskiej. Ktokolwiek popełnił przestępstwo, wszystko jedno gdzie, to może być osądzony i ukarany. To akurat nie jest nic nadzwyczajnego, natomiast ciekawostką jest to, że wśród tych 35 przestępstw są 2, których nie ma jeszcze w kodeksach karnych żadnego z państw członkowskich Unii, natomiast tam zostały już wymienione. Te dwa przestępstwa to rasizm i ksenofobia. Można się tu zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi … Ksenofobia to, etymologicznie, lęk przed obcymi. Lęk przed obcymi to jeszcze nic strasznego, bardzo wielu ludzi odczuwa lęk przed obcymi, np. przed Marsjanami, czy innymi kosmitami. I to jest naturalne. Droga od lęku do maltretowania, prześladowania czy zabijania tych obcych jest jeszcze bardzo daleka, niemniej już zadecydowano, że sam lęk przed obcymi, czyli ksenofobia mają być przestępstwem.

Cóż można na ten temat powiedzieć? Dopóki Unia Europejska nie miała własnych sił zbrojnych to można było nie przejmować się zbytnio tego typu sygnałami. No, ale Unia Europejska tworzy właśnie własne siły zbrojne, niezależne od sił Sojuszu Atlantyckiego. Na kolejnym szczycie Unii w Portugalii pojawiła się taka myśl, żeby w przypadku zachwiania demokracji w jakimś państwie członkowskim siły zbrojne Unii Europejskiej mogły nagle interweniować, by tę demokrację tam umocnić. Jest to bardzo podobne do tzw. doktryny Breżniewa. Pojawiła się ona w 1967 roku, tj. rok przed najazdem Związku Sowieckiego na Czechosłowację. W doktrynie tej chodziło o to, że jeśli w jakimś państwie bloku sowieckiego ustrój socjalistyczny zostałby podważony, wówczas inne państwa socjalistyczne miały prawo udzielić takiemu krajowi tzw. bratniej pomocy, co było równoznaczne z wojskową agresją i z zaprowadzeniem porządku siłą. „Doktryna Breżniewa” głosiła ograniczoną suwerenność partii komunistycznych w poszczególnych krajach.

Ta myśl o „obronie demokracji”, rzucona podczas wspomnianego przeze mnie wcześniej szczytu Unii w Portugalii, jest bardzo podobna do „doktryny Breżniewa”, tyle że tu nie chodzi o socjalizm, lecz o demokrację. W każdym razie istnieje ryzyko, że coś, co jest tam rozumiane jako „demokracja” – cokolwiek miałoby to znaczyć – może być narodom europejskim narzucane siłą, przy pomocy tworzących się właśnie sił zbrojnych.

Stanisław Michalkiewicz

(28 kwietnia 2003)

(Opracował: PSz; tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji SP)

1 KOMENTARZ

  1. Szkoda, że ci co mieli możliwość wyboru w swych okręgach wyborczych, w kolejnych kampaniach nie wybrali Pana Stanisława Michalkiewicza do sejmu czy senatu. Taki umysł, wiedza i zdolność przewidywania był i jest potrzebny w parlamencie dla twórczego fermentu. Polsce są potrzebni tego rodzaju ludzie. Może jeszcze kiedyś będzie tego rodzaju szansa i ……

Comments are closed.