Przybierająca wciąż na sile inflacyjna fala – tak w kraju, jak i w szerokim świecie – nie powinna być zaskoczeniem absolutnie dla nikogo rozumiejącego elementarne prawa ekonomii. Od kilku lat mamy bowiem do czynienia z intensyfikacją zazębiających się globalnych procesów, których oczywistym rezultatem jest gwałtowna erozja siły nabywczej pieniądza. Wśród procesów tych należy wymienić przede wszystkim:
1. Regularne rujnowanie globalnej gospodarki poprzez tzw. lockdowny, które nie tylko przymusowo odbierają przedsiębiorcom klientów i niszczą międzynarodowy podział pracy oraz międzynarodową sieć logistyczną i dystrybucyjną, ale też tworzą atmosferę paraliżującej niepewności i kalkulacyjnego chaosu.
2. Bezprecedensowo szaleńczy „druk pieniądza” przez centralnoplanistyczne politbiura monetarne zwane bankami centralnymi. Dla przykładu, 40% wszystkich istniejących dolarowych wpisów księgowych powstało w zeszłym roku. Do tej pory rzeczoną inflację monetarną skutecznie wchłaniały rynki finansowe – co skutkowało coraz bardziej pęczniejącymi bańkami na rynku aktywów i dóbr luksusowych – ale obecnie coraz szybciej i wyraźniej przenika ona do „realnej gospodarki”, gwałtownie windując zwłaszcza ceny surowców.
3. Socjalistyczne rozdawnictwo, znane czy to jako „500+” (wersja polska), czy to jako „czeki stymulujące” (wersja amerykańska), skutkujące nie tylko powstaniem jednego z głównych kanałów przenoszących wyżej wspomnianą inflację monetarną na rynek codziennych dóbr konsumpcyjnych, ale również zacementowaniem bezrobocia instytucjonalnego, czyli trwałego zniechęcenia szerokich grup społecznych do podejmowania jakiejkolwiek produktywnej działalności zarobkowej.
4. Neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie rynku energetycznego rozmaitymi „zielonymi regulacjami”, którego rezultatem jest to, że połowę wszystkich kosztów ponoszonych przez spółki energetyczne stanowią już opłaty za prawo do emisji dwutlenku węgla. Nie trzeba dodawać, że powyższe zjawisko przekłada się w sposób bezpośredni na raptownie zwyżkujące ceny tak niezbędnych dóbr, jak prąd, gaz i benzyna.
Wspólnym mianownikiem wszystkich powyższych procesów jest, co widać wyraźnie, ich polityczno-interwencjonistyczna natura. Innymi słowy, parafrazując klasyków teorii pieniądza, można stwierdzić, że inflacja jest zawsze w ostatecznym rachunku nie tylko zjawiskiem monetarnym, ale też zjawiskiem etatystycznym – efektem rozmyślnego lub bezmyślnego niszczenia produktywnej (rynkowej) części gospodarki.
I choć, biorąc pod uwagę globalny, skoordynowany charakter wzmiankowanych działań, zwykli ludzie dobrej woli mogą zrobić stosunkowo niewiele, by postawić im tamę (poza zabezpieczeniem osobistego majątku poprzez zaopatrywanie się w tradycyjne bufory antyinflacyjne, takie jak metale szlachetne), jednego kluczowego w tym kontekście wyboru zdecydowanie mogą oni dokonać. Otóż mogą oni raz na zawsze wykształcić w sobie świadomość, że wszystkie etatystyczne instytucje oraz ich pseudorynkowi, korporacyjni sojusznicy są wrogami solidnego, konsekwentnie wzrastającego na wartości pieniądza.
Jeśli więc chce się zachować swoją godność wynikającą z ocalenia efektów swojej uczciwej pracy, trzeba stanąć w jednym intelektualnym i moralnym froncie przeciwko owym instytucjom, nigdy nie ulegając żadnemu z ich szalbierstw i bałamuctw. Jeśli miłość pieniądza jest korzeniem wszelkiego zła, to miłość wartości uczciwie zarobionego pieniądza jest korzeniem licznego dobra, o czym należy pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy rozmaici zawodowi złodzieje usiłują wyjaśniać „drożyznę” wszystkim poza swoimi własnymi niegodziwymi lub nieudacznymi postępkami.
Jakub Bożydar Wiśniewski
Czytaj także: Mateusz Machaj – Inflacja