Prześladuje mnie Włodzimierz Włodzimierzowicz Putin. Próbowałem się od niego uwolnić. Wsiadłem na rower i pojechałem szukać oznak wiosny. Nie pomogło. Nawet w baziach zacząłem dostrzegać rysy twarzy Putina. Pomyślałem, że to nie ustąpi, jeśli czegoś o tym nie napiszę. Zatem piszę.
Od momentu, gdy błędnie uznałem, iż Putin nie rozpocznie wojny z Ukrainą do dzisiaj przeczytałem kilkanaście książek o Rosji i Putinie. W kolejce czeka kilkanaście następnych. Chciałem z jednej strony więcej wiedzieć, a z drugiej lepiej rozumieć motywy jego działania. Na tym etapie mogę powiedzieć, że trochę więcej wiem o Rosji i Putinie, ale cała ta wiedza nie sprawiła, że lepiej rozumiem po co Putin wojnę rozpoczął właśnie teraz. Dlaczego to zrobił, skoro nawet ja dobrze zdawałem sobie sprawę, że nie będzie to szybki i spektakularny sukces. Uważałem i potwierdzają to toczące się wydarzenia, że Rosji nie stać na długotrwałą wojnę. Nie stać na nią również Ukrainy, ale o konsekwencjach tych stwierdzeń za chwilę.
O ile nie rozumiem dlaczego Putin zaczął wojnę w tym momencie, to dobrze rozumiem jego sposób myślenia o relacjach rosyjsko – ukraińskich. Te putinowskie wyobrażenia musiały kiedyś doprowadzić do otwartego konfliktu na szeroką skalę. Niestety w Polsce zamiast prób zrozumienia polityki Putina i przełożenia tego na argumenty zrozumiałe przez jak najszersze kręgi społeczne, wszechobecne jest demonizowanie prezydenta Rosji, przedstawianie go jako zbrodniarza, a nawet ludobójcę. Na marginesie zauważę, że robią to ci sami politycy i dziennikarze, którzy stanowczo protestują przed nazywaniem ludobójstwem wymordowanie przez Ukraińców kilkudziesięciu tysięcy Polaków w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Jednak rozważania o wpływie wojny Rosji z Ukrainą na stosunki polsko – ukraińskie trzeba teraz zostawić na inną okazję.
Oczywistym jest, że sam fakt napaści Rosji na Ukrainę i wszystkie bestialstwa jakich dopuszcza się armia rosyjska, zwłaszcza na ukraińskich cywilach, zasługują na zdecydowane i kategoryczne potępienie. Problem w tym, że nawet najsłuszniejsze moralne potępienie nie może zastępować politycznego myślenia. Dodajmy myślenia koniecznie wybiegającego choć kilka lat naprzód. Tymczasem w Polsce ogromna część społeczeństwa w przypadku wojny rosyjsko – ukraińskiej słusznym oburzeniem moralnym zastępuje myślenie polityczne albo wprost owo oburzenie za takie myślenie uważa. Wygląda to tak, jakby z góry wiadomo było, że Rosja przegra i trzeba ją postawić w takim położeniu, żeby już nigdy nie mogła prowadzić wielkomocarstwowej polityki. Chyba uznano również, że najskuteczniejszą metodą do tego będzie zohydzenie, zmarginalizowanie i skryminalizowanie Rosji jako takiej, a przede wszystkim jej struktur państwowych z ludźmi je tworzącymi, a zwłaszcza z Putinem. Trzeba przyznać, że w przypadku polskiej opinii publicznej, to się w dużym stopniu udaje.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że zastępowanie myślenia politycznego przez moralne oburzenie będzie mieć fatalne skutki. Od tego, że się będzie Rosję zohydzać i nią pogardzać, ta Rosja ani się nie rozpadnie, ani nie zmieni swego położenia, ani również nie zmieni swojej tożsamości. Henryk Kissinger jeszcze około roku 2014, po aneksji Krymu przez Rosję zauważył, ze „demonizowanie Wladimira Putina to nie polityka; to wymówka, ze takiej polityki brak”. Przy czym nie sposób zarzucić Kissingerowi rusofilstwo.
Wiktor Suworow, autor książek o historii Związku Sowieckiego, w tym znawca służb specjalnych tego państwa, niedawno publicznie stwierdził, że Putin zostanie zabity przed końcem bieżącego roku. Cenię sobie książki Suworowa, a zwłaszcza metodę jego analiz historyczno – politycznych. Jednak co do faktu zabicia Putina przed końcem roku mam duże wątpliwości. No bo załóżmy, że Putina odsunięto od władzy. I co? I przyjdzie do władzy ktoś albo nawet jakaś większa grupa, która wycofa wojsko z Ukrainy, przeprosi, zapłaci odszkodowania, osądzi sprawców przestępstw wojennych i politycznych albo jeszcze lepiej, wyda ich międzynarodowym trybunałom? Jeśli nawet do tego by doszło, to ktoś taki bardzo szybko straci władzę i nawet życie. Śmiem twierdzić, że nawet gdyby władzę w Rosji zdobył faworyt Zachodu, Aleksy Nawalny, to również musiałby doprowadzić tę wojnę do jakiegoś końca, choć trochę satysfakcjonującego większość Rosjan. Wracam teraz do myśli z początku moich rozważań o tym, że ani Rosji, ani Ukrainy nie stać na długą wojnę. Paradoksalnie, mimo że obu państw nie stać na wojnę, to nie widać jej zakończenia, które choć trochę satysfakcjonowałoby obie strony. Rosja i Ukraina są w klinczu. Dla Rosji oznacza to, że polityka Putina musi być w tym wymiarze prowadzona również bez Putina. Rosja bez Putina nawet jeśli w jakiś sposób zmieni swój system polityczny, to nie zmieni swojej tożsamości, jako państwa, którego racją bytu jest wielkomocarstwowość, którą głównie sąsiedzi Rosji i USA uważają za jako mniej lub bardziej agresywny imperializm. Z kolei to będzie cały czas rzutować na stosunki z Ukrainą, ponieważ Ukraina i Białoruś odgrywają w tym wielkomocarstwowej tożsamości szczególną rolę.
Właśnie taka Rosja jeszcze długo będzie sąsiadem Polski i w polskim interesie leży, żeby była bezpiecznym i przewidywalnym partnerem. To trudne, ale sprowadzanie i zamykanie relacji z Rosją do hasła, że Putin to bandyta, jest politycznie po prostu głupie. Tym bardziej, że nie wykluczone, że za kilka lat Rosją nadal będzie rządził Włodzimierz Putin. Europa zachodnia to rozumie i tam się Rosję chętnie osłabi, ale nikt nie pójdzie na frontalne starcie z nią. Tam od wieków w relacjach z Rosją przeważało myślenie polityczne, a nie moralne oburzenie.
Swego czasu czytałem rosyjską książkę o koncepcjach Zbigniewa Brzezińskiego pod znamiennym tytułem „Zdiełat Rossiju pieszkom”. Tłumacząc na polski znaczy to tyle, co sprowadzić Rosję do roli pionka. Otóż w Rosji nie tylko pod rządami Putina, ale nawet pod rządami większości obecnych dysydentów, nikt nie zgodzi się na zrobienie z Rosji pionka. Dlatego nawet jeśli w otoczeniu Putina są tacy, którzy uważają, że napaść na Ukrainę była błędem, to jednocześnie mają świadomość, iż trzeba zrobić wszystko, żeby w efekcie Rosja nie stała się „pieszkom”, a takie ryzyko się pojawiło. Zabicie Putina w tej sytuacji może nie być żadnym dobrym wyjściem.
Zatem w polskim interesie narodowym leży, żeby w relacjach z Rosją nie palić mostów i mieć choć poprawne relacje z Rosją jaka by ona nie była. Jak na razie widać, że nawet USA nie ma ochoty na frontalne starcie z armią rosyjską, którą u nas już się wyśmiewa.
Andrzej Szlęzak
Źródło: FB Autora